poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Komunikacja i porozumienie

Pijalnia piwa. Kłęby dymu snujące się z najtańszych papierosów, aromat kuflowego piwa oraz woń pobliskiej toalety, do której drzwi zepsuły się lata temu, tworzą specyficzny opar. Siedzimy w ośmioro przy sześcioosobowym stole. Knajpa jest pełna po brzegi. Właśnie opowiadam jakąś historię. W tym samym momencie swoje opowieści kontynuuje trzech kolegów. Nie słucham ich. Oni mnie pewnie też. Ale jakie to ma znaczenie? Dziewczyny się śmieją – z czego? nieważne! – jest super!


Komunikacja podstawą porozumienia, porozumienie podstawą duchowości

W domu? Normalnie. Żadne tam ciche dni, broń Boże! Zwykły dzień: „kto odbierze syna ze żłobka?”, „trzeba wyrzucić śmieci”, „musimy pomyśleć o nowej lodówce”, „w telewizji znowu nic ciekawego”.
 
Mityng mojej grupy AA. „A ja się cieszę, że dzisiaj nie piję i że tu dotarłem”. „Mnie się zepsuła spłuczka – kiedyś to bym się z tego powodu na pewno napił, ale teraz się nie napiłem i bardzo się z tego cieszę”.
 
Na ulicy… W pracy…
 
Kiedyś, przez przypadek, podsłuchałem, jak jakiś specjalista od psychologii związków mówił komuś, że najważniejsze jest to, żeby się ludzie ze sobą komunikowali. Wzruszyłem lekceważąco ramionami. Ależ ci ludzie wymyślają sobie problemy! Mówić umiem? Umiem. Czasem nawet potrafię się posłużyć lepszą polszczyzną niż wielu moich znajomych. To w czym niby problem? Przecież się komunikuję i to całkiem nieźle. Trzeba było widzieć, jak prowadziłem zebrania w firmie! Ja jestem specem od komunikacji!
 
Czterdzieści lat samotności. Byłem jej najwierniejszym poddanym i oddanym kochankiem, a samotność odwdzięczała mi się podążając za mną zawsze i wszędzie; była ze mną w sklepach i w knajpach, na spotkaniach towarzyskich i w podróży, w domu i na ulicy. Nie było od niej ucieczki, ale… przecież ja nie chciałem uciekać. 
 
Strach, lęk przed odrzuceniem stał się na przestrzeni lat trwałym elementem mojego „ja”. W związku z kilkoma wydarzeniami z wczesnego dzieciństwa, ja z całą pewnością WIEDZIAŁEM, że nikt mnie nie kocha i nie pokocha, że nikt mnie nie lubi i nie polubi, że nikt mnie nie rozumie i nie zrozumie, że nikt mnie nie akceptuje i nie zaakceptuje.  A właśnie… Zrozumienie i akceptacja! Sam siebie nie potrafiłem zrozumieć ani zaakceptować, jak więc mogłem rozumieć i akceptować innych, tak różnych ode mnie, ludzi?
 
Wiele lat potrzebowałem, żeby pojąć, że istota moich błędów zawsze była i jest związana ze strachem, lękiem, brakiem odwagi. Nie starczało mi odwagi, by zweryfikować swoje wyobrażenie o tym, co inni ludzie sądzą o mnie. Bałem się odrzucenia i śmieszności. Owszem, pod wpływem alkoholu ten strach udawało mi się przełamywać, ale wówczas przecież nie pokazywałem im prawdziwego siebie. Fantastycznie rozbudowane kompleksy – przede wszystkim niższości – maskowałem fanfaronadą i, w obawie przed kolejnym zranieniem nadwrażliwego ego, uciekałem w samotność.  
Swój przeciągający się romans z samotnością maskowałem przeświadczeniem o własnej wyjątkowości. Zawsze przecież byłem bardziej inteligentny i oczytany od rówieśników. Nie dopuszczając nigdy nikogo wystarczająco blisko, tych przekonań też latami nie poddawałem weryfikacji. 
Czterdzieści lat samotności zaowocowało także brakiem podstawowej zdolności do porozumiewania się z ludźmi. Porozumiewania się, polegającego na czymś zupełnie innym niż wymiana prostych informacji! Ja po prostu nie potrafiłem być z ludźmi. Z nikim, nawet z kobietami, którym mówiłem o miłości. Romans z samotnością okazał się przekleństwem…
 
 Ostatnie tygodnie mojej służby łącznika internetowego. 
Pojawiła się dosyć nietypowa sprawa. Na naszym terenie powstał nowy ośrodek dla skazanych. Ze starego ZK przeniesiono więźniów alkoholików, przyzwyczajonych, do mityngów AA, do pracy grupy. Ich dotychczasowy „opiekun” (łącznik z ZK i AŚ) mocno się o nich niepokoił, prosił, by się nimi zaopiekować, jakoś o nich zadbać.
 
Zrobiłem wszystko, co w tej sytuacji mogłem zrobić. Przekazałem, poinformowałem, naświetliłem, wyjaśniłem, zaapelowałem. W sumie moich działań nie było aż tak znowu wiele, ale ważniejsze wydaje się coś innego: cały czas w kontakcie z innymi, porozumiewając się i współpracując, razem, zrobiliśmy coś dobrego, sensownego, wartościowego. Bo to ruszyło! Dzięki porozumieniu dwóch intergrup zaczęło działać w czasie krótszym niż miesiąc.
 
Dziwne, rzadko odczuwane ciepło. Razem. Wspólnie. Wspólnota. Porozumienie. I słowa z Ewangelii Mateusza (Mt 18,20) już nie tylko rozumiane, ale i doświadczane.
 
Czyli jednak potrafię! Czasem wychodzi mi zarówno komunikacja, jak i porozumiewanie się z innymi. Świetnie! Ale teraz pytania: kiedy? W jakich warunkach? Czy na mityngach AA? No…
Ale na pewno wtedy, kiedy robię coś wspólnie z innymi, ale dla innych – nie dla siebie, nie w swoim interesie. A więc? Tak. Służba. Poza grupą. Taka, która zmusza do komunikacji i porozumienia. No i praca z podopiecznym oczywiście.
Czy potrzebne jest coś jeszcze? O tak… głód. Prawie tak wielki, jak ten alkoholowy. Głód jedności i wspólnoty, który mogę zaspokoić tylko dzięki komunikacji i porozumieniu. Głód, który leczy samotność. Bo samotność nie jest wzniosła. Nie ma w niej duchowości. Jest tylko gorycz, tęsknota, pustka i lęk…







Dużo więcej w moich książkach


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz