Kiedy na forum dyskusyjnym padło pytanie o ewentualne pożytki z literatury AA-owskiej, przypomniała mi się wypowiedź jednego z weteranów: „ja tam żadnej literatury czytać nie potrzebuję, bo i bez niej trzeźwieję z powodzeniem już od osiemnastu lat”. Następnie weteran podzielił się ochoczo swoim doświadczeniem, siłą i nadzieją, to jest opowiedział o niepojętym braku wdzięczności, a może nawet piramidalnej głupocie swojej żony, która ma wobec niego jakieś zupełnie nieuzasadnione pretensje i twierdzi, że jak pił, to łatwiej się z nim było porozumieć, niż teraz. Kiedy jeszcze użył określenia „głupia baba!”, ponad połowa uczestników mityngu uśmiechnęła się porozumiewawczo i ze zrozumieniem.
Wychodzi więc na to, że w trzeźwieniu, które z założenia nigdy nie ma zakończyć się wytrzeźwieniem i trwać będzie, daj Boże, do końca życia, literatura, taka czy inna, specjalnie potrzebna nie jest. Może nawet wręcz przeciwnie, bo przecież nie raz słyszałem, że do Programu AA nie można być za głupim, ale można być za mądrym, a wiadomo, że cała ta szkodliwa mądrość, to właśnie z książek pochodzi.
Czy literatura AA pomaga w trzeźwieniu?
Jeszcze nie całkiem przestałem pić (już się leczyłem, chodziłem na mityngi, ale jeszcze nie potrafiłem utrzymać abstynencji i co jakiś czas zapijałem), kiedy kupiłem u AA-owskiego kolportera „24 godziny” – książeczkę wydawaną przez Duszpasterstwo Trzeźwości, która wtedy była podstawową literaturą alkoholika z AA. Owszem, czasem (rzadko!) na stole przed prowadzącym mityng leżała Wielka Księga i „12x12”, ale nie przypominam sobie, żeby ktoś coś z tego czytał; uważałem to raczej za swego rodzaju dekorację. W każdym razie, jak u nas na mityngach mawiano, ważne były i liczyły się tylko te „24 godziny” i ja z zapałem, uporem i zaangażowaniem studiowałem tę pozycję przez jakieś dwa lata, czytając stosowny tekst przynajmniej raz dziennie.
Przez całe te dwa lata nie wpadło mi jakoś do głowy, żeby z literatury faktycznie AA-owskiej przeczytać cokolwiek. Wynikało to z różnych przyczyn: a to bardziej doświadczeni koledzy mówili, że „24 godziny” wystarczą, a to błędnie i właściwie sam nie wiem czemu założyłem, że reszta książek w AA jest w podobny sposób bombastycznie-religijna, a to musiałem (ze względów zawodowych) czytać mnóstwo innych rzeczy. Tak czy inaczej teraz mam świadomość, że te dwa lata w istotny sposób opóźniły moje wytrzeźwienie. Z pomocą literatury AA-owskiej byłoby na pewno szybciej i czasami może mniej boleśnie.
W kilkuletnim procesie zdrowienia popełniłem całą masę błędów i straciłem mnóstwo czasu na… jak to mówią, wyważanie otwartych drzwi, czyli odkrywanie od nowa przeróżnych prawd, rozwiązań, technik, sposobów i metod znanych już anonimowym alkoholikom od wielu dziesiątków lat.
Pamiętam jak nie wiedziałem, czy się mam śmiać czy płakać, kiedy okazywało się, że na przykład przez dwa lata ciężko pracowałem i głowiłem się nad problemem, którego rozwiązanie opisane było, jak się to potem okazało, w jednej z naszych książek – wystarczyło po prostu po nią sięgnąć i przeczytać.
Problematyka literatury AA-owskiej ma również ścisły związek z powracającym jak bumerang co pewien czas zagadnieniem, pytaniem, wątpliwością: wiara, czy wiedza?
Z założenia i dość konsekwentnie staram się nie odpowiadać na pytanie: czy alkoholikowi w AA bardziej potrzebna jest wiara, czy wiedza? Ja głęboko wierzę, że Program AA jest dobrym pomysłem na moje życie – tak, na życie, bo nie tylko na niepicie. Wierzę też w mądrość wielu naszych, AA-owskich, prostych powiedzeń, choćby tego, które mówi, że „ten Program działa, kiedy ja działam”. Jednak jeśli już mam działać, to chyba lepiej byłoby dla mnie, żebym wiedział, co i w jaki sposób, mam zrobić, żeby osiągnąć pożądane i oczekiwane efekty, czego się ode mnie oczekuje, na czym konkretnie ma polegać realizacja zadania, które mam wykonać.
W pijanym widzie, próbowałem podejmować się najróżniejszych prac, o których nie miałem żadnego pojęcia, na których kompletnie się nie znałem. Duma i pycha nie pozwalały mi przyznać, że czegoś nie wiem i poprosić o radę, wskazówki, pomoc, lub instrukcje. Kierowany zupełnie nierealistycznymi, czyli po prostu pijanymi rojeniami o własnych możliwościach, umiejętnościach i zdolnościach, wierzyłem, że potrafię naprawić zegarek, gaźnik, aparat fotograficzny. Rezultaty były zawsze opłakane. Wierzę, że objawem obłędu jest oczekiwanie odmiennych efektów przy niezmienionych działaniach (w AA mówią w takich sytuacjach „rąbiesz nie to drzewo”), dlatego w trzeźwym życiu chcę postępować inaczej: a więc najpierw dowiedzieć się, zorientować, co mam zrobić i jak się do tego zabrać, a dopiero później działać. Wierzę, że wiara, zapał i dobra wola są niezwykle ważne, ale obawiam się, że w wielu wypadkach po prostu jednak nie wystarczą.
Dziesięć, i więcej, lat temu Program Wspólnoty AA był na mityngach w moim mieście obecny o tyle, że ceremonialnie odczytywano go do na początku, bo tak wynikało ze scenariusza. Chodzi mi oczywiście o Kroki i Tradycje. O bezsilności mogliśmy rozprawiać długo i namiętnie. Czasem w kwietniu ktoś bąknął, że – jak wszyscy – ma wady, nie jest świętym i nie chce nim być. Rzadko we wrześniu ktoś pochwalił się, że przeprosił swoja rodzinę; wtedy jeszcze wydawało mi się, że przeprosiny mogą zastąpić, a może nawet faktycznie są, zadośćuczynieniem. I to było wszystko.
W każdym razie, jeśli chciałem skorzystać z Programu, jeśli chciałem dowiedzieć się konkretnie, jak go w praktyce realizować, a chciałem, bo pewnego razu przyszedł mi do głowy zupełnie szalony na tamte czasy pomysł: zapragnąłem mianowicie wytrzeźwieć, to musiałem – tak, właśnie MUSIAŁEM – sięgnąć do wspólnotowych książek. W pewnym sensie byłem na nie skazany.
I tak oto, w trzecim roku abstynencji, sięgnąłem do literatury AA-owskiej. Do chwili obecnej przeczytałem już wszystko, co się po polsku ukazało (i nie tylko), większość pozycji nawet po kilka razy, za każdym odkrywając coś nowego, ważnego, intrygującego, mobilizującego.
Dużo mi dała literatura traktująca o historii Wspólnoty AA, a zwłaszcza „Doktor Bob i dobrzy weterani”, „Przekaż dalej” i „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość”. Okazało się, że w swoich początkach Anonimowi Alkoholicy popełnili chyba wszystkie możliwe błędy, a to w praktyce oznacza, że nie muszę ich popełniać ja sam. Dzięki tym książkom mogę skorzystać z doświadczeń 75 lat Wspólnoty AA oraz dziesiątków, może setek tysięcy alkoholików – to jednak jest Siła znacznie większa niż moja własna, nawet jeśli wspomagana przez siłę kilkunastu lubianych i cenionych kolegów z mityngów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz