czwartek, 20 maja 2010

Posłanie Wspólnoty AA

 Ja jestem dziwak – odmiennie od większości Polaków – czytam wszelkie instrukcje obsługi, czy też inne podręczniki, dzięki którym mogę dowiedzieć się, w jaki sposób mam zrobić dobrze to, co chcę zrobić, albo i muszę. Gdy ktoś podpowiedział mi, że jeden z naszych biuletynów prosi o wypowiedzi na temat  „Niesiemy posłanie AA, nie swoje własne!”, natychmiast przypomniało mi się, jak starając się rzetelnie wykonać zadanie, próbowałem dowiedzieć się, jak właściwie brzmi to posłanie Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, które – jako pełnoprawny członek tejże Wspólnoty – powinienem nieść temu, który wciąż jeszcze cierpi. Nieco bardziej doprecyzowane określenie, kim jest ten, który wciąż jeszcze cierpi i na co konkretnie cierpi, też by mi się przydało.


Posłanie Anonimowych Alkoholików

W książce „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” znaleźć można taki oto tekst: „Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego”. No, to już wiedziałem, że posłanie należy nieść alkoholikom, a nie żadnym innym ludziom z dowolnymi – poza alkoholizmem – problemami. To oznacza też, że moje doświadczenia związane z naprawą gaźnika, postępowaniem z niegrzecznym dzieckiem, nieuczciwym szefem, zdradzającą żoną, aroganckim urzędem itp. są w AA bezwartościowe.
Z kolei w AA-owskiej broszurce zawierającej pytania pomocnicze do 12 Tradycji znalazłem informację, że alkoholikiem, który wciąż jeszcze cierpi – oczywiście poza tym, który nadal pije – może być też AA-owski weteran z wieloletnią abstynencją, od którego, przy okazji, powinienem się uczyć. Czego uczyć, jakoś nie wyjaśniono. Ale mniejsza z tym.
 
Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak właściwie brzmi posłanie AA, zajęło mi kilka lat i niestety, nie zakończyło się powodzeniem. Albo tylko częściowym. Miałem bowiem przy tej okazji szansę posłuchać tak… ciekawych wersji i koncepcji, że stwierdzenie: „niosę posłanie AA przez samą milczącą obecność na mityngach”, wydawało się przy nich nawet całkiem rozsądne.
 
Ostatecznie uznałem, że jak wszyscy to wszyscy, ja od innych gorszy nie jestem, więc też jakoś sobie wykombinuję własną wersję posłania AA do niesienia. Knułem długo i namiętnie i ostatecznie wyszło mi, że moje posłanie AA będzie brzmiało mniej więcej w ten sposób: „jestem alkoholikiem, miałem z tego powodu koszmarne problemy, teraz od lat nie piję i całkiem nieźle mi się żyje obok alkoholu, bez alkoholu; osiągnąłem to dzięki…” i tu ewentualnie informacje o tym, co faktycznie zrobiłem, żeby nie pić. Bardzo byłem z siebie dumny. Aż do momentu, gdy przekonałem się, że znów z zapałem godnym lepszej sprawy wyważałem otwarte drzwi, odkrywałem Amerykę itp., bowiem w AA-owskich książkach traktujących o początkach Wspólnoty znaleźć można opowieść o pierwszym posłaniu… nie, może nawet nie AA, bo Wspólnota AA, jaką znamy dzisiaj, w tym czasie jeszcze nie istniała, ale niewątpliwie w jej duchu. Mowa po prostu o pierwszym posłaniu, jakie jeden alkoholik zaniósł drugiemu alkoholikowi.
 
Ebby T. – kumpel od kieliszka Billa W. – odwiedził go pewnego razu w domu. O dziwo, Ebby T. nie był pod wpływem. Nie chciał się też poczęstować alkoholem, który mu Bill proponował. O tym, że obaj są alkoholikami zapewniać się nie musieli, a więc Ebby przeszedł od razu do rzeczy: nie piję, znalazłem sposób, wstąpiłem do Grupy Oxfordzkiej i tam… Tu był dalszy ciąg opowieści o Grupach Oxfordzkich, o zasadach w nich panujących oraz o pomocy i wsparciu, jakie uzyskał tam Ebby T.
Tak więc okazało się, że ten mój sposób, w którego wymyślenie wpakowałem tyle wysiłku, jest całkiem dobrze znany alkoholikom od lat trzydziestych ubiegłego wieku i opisany w książkach dostępnych także i u nas.
 
Posłanie AA już znam, wiem też mniej więcej, komu mam je nieść (tych weteranów, którzy nie piją po 20-30 lat chyba sobie jednak daruję – głupio by wyglądało, gdybym chciał ich poinformować, że można nie pić), a w takim razie pozostaje już tylko jeden problem – rzetelność. Bo w moim przypadku całe to posłanie wyglądałoby mniej więcej tak: „… a kiedy przez picie, życie zupełnie mi się już zawaliło, kiedy całkowicie straciłem nad nim kontrolę, poszedłem po pomoc do… poradni odwykowej”. Ano, tak – ja w pierwszej kolejności zwróciłem się o pomoc, i otrzymałem ją, w poradni odwykowej. Owszem, już kilka dni później trafiłem na swój pierwszy mityng AA, ale niestety prawdą jest, że przez następne dwa lata traktowałem te mityngi jako dodatek do terapii odwykowej. Zresztą dodatek mocno kaleki, szczątkowy i niedorobiony, bo przecież poza chadzaniem na mityngi nie robiłem zupełnie nic. Z pełnej propozycji, albo oferty, Wspólnoty AA wybrałem jeden tylko element, mityngi, i uważałem, że to załatwia sprawę. Samo. Poważnie to ja zacząłem traktować Program AA i Wspólnotę dopiero ze dwa-trzy lata później.
 
W każdym razie mam poważne wątpliwości, czy – jeśli opowiem o sobie szczerze – to będzie posłanie AA, czy może posłanie… odwykówki, poradni odwykowej? Satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie jakoś nie znalazłem do dziś, ale w konsekwencji narodziła mi się kolejna wątpliwość – czy rzeczywiście, powszechne u nas, w AA, wysyłanie nowicjuszy do poradni, jest faktycznie takim dobrym pomysłem?
 
Ostatecznie w chwili obecnej uważam, że…
Opowiadając szczerze i otwarcie o sobie, o tym, co ja zrobiłem, żeby przestać pić i wytrzeźwieć, nadal niosę posłanie AA – mimo, że jest to opowieść tak bardzo osobista. Kiedy, w takim razie, przekroczona zostałaby granica moje-nie moje posłanie? Wydaje mi się, że w momencie, w którym zacząłbym mówić potencjalnemu kandydatowi, nie, co ja zrobiłem, ale co on musi zrobić. Na przykład, na które grupy AA ma chodzić, a na które nie, do kogo ma się zgłosić z prośbą o sponsorowanie, a do kogo lepiej nie, do jakiej poradni odwykowej się zgłosić, którego wybrać terapeutę, jaką formę leczenia itd.
 
Opowiadając tylko o sobie, decyzję pozostawiam w rękach mojego rozmówcy. Kiedy jednak mówię mu, co on powinien zrobić, prawo wyboru, podejmowania decyzji oraz prawo do ponoszenia konsekwencji tych decyzji (prawo do błędu), staram się mu odbierać, arogancko i z góry zakładając, że przecież kto jak kto, ale ja wiem lepiej, co jemu jest potrzebne, co w jego przypadku najlepiej się sprawdzi, będzie skuteczne, zadziała – i chyba tylko tyle. Bo, gdyby posłanie Wspólnoty AA mogli nieść tylko i wyłącznie ci, którzy poza AA nie korzystali nigdy z żadnych innych form pomocy, to w chwili obecnej pozostałoby ich już bardzo niewielu… Ważne jest też chyba i to, żeby o Programie AA i jego realizacji we własnym życiu mieć coś do powiedzenia, nie tylko o chadzaniu na mityngi.
 




Więcej w moich książkach


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz