piątek, 20 sierpnia 2010

Uczciwość wobec siebie

„Zazwyczaj są to mężczyźni i kobiety, którzy z natury swojej nie są zdolni do zachowania uczciwości wobec samych siebie. Istnieją tacy nieszczęśnicy. To nie ich wina. Tacy się po prostu urodzili. Z natury swojej nie są zdolni pojąć, a tym bardziej rozwinąć, sposobu postępowania, który wymaga bezwzględnej uczciwości” – ten cytat z Wielkiej Księgi, czytany u nas na każdym prawie mityngu jako element scenariusza, latami sprawiał mi pewien problem. Nawet trochę współczułem tym „nieszczęśnikom”, bo wydawało mi się, że trzeba naprawdę bardzo poważnej choroby psychicznej, żeby utracić zdolność do uczciwości wobec samego siebie. Przyglądałem się uczestnikom mityngów i słuchałem ich uważnie, bo po prostu ciekaw byłem takiego „nieszczęśnika”; chciałem zobaczyć, na czym to polega, w czym się przejawia.


Uczciwość wobec siebie – o co tu chodzi?!

W ostatnim okresie picia często miewałem „przerwy w życiorysie”, „urwane filmy”, czyli po prostu palimpsesty. To było wyjątkowo nieprzyjemne, ale ostatecznie jednak zrozumiałe – w takiej sytuacji, kiedy autentycznie nie pamiętałem, co faktycznie robiłem, trudno było o uczciwość wobec siebie, ale jej brak wynikał przecież „tylko” z alkoholowej nieświadomości. Natomiast, kiedy nie piłem tydzień, miesiąc, czy rok, to przecież wiedziałem i pamiętałem, co robiłem dnia poprzedniego, gdzie byłem, z kim rozmawiałem, co mu powiedziałem. Oczywiście mogłem z jakiegoś powodu chcieć oszukać kogoś znajomego i upierać się, że wczoraj nie widziałem Kazia, jeśli faktycznie widziałem go, a nawet z nim rozmawiałem, ale przecież objawem obłędu byłoby, gdybym sam sobie wmawiał, że takiego spotkania nie było! W każdym razie ten brak uczciwości wobec samego siebie rozumiałem jako absurdalne wręcz zaprzeczanie – samemu sobie! – oczywistym faktom. To było zupełnie bez sensu i tym samym mnie nie dotyczyło, bo ja wprawdzie często, w początkowym okresie abstynencji, bywałem nieuczciwy wobec innych ludzi no, ale przecież nie wobec samego siebie. Zawsze dobrze wiedziałem, kiedy i co ukradłem, kiedy, komu i jak nakłamałem. A przynajmniej tak mi się wydawało…
 
Zdawałem sobie sprawę, że uczciwość ma jakiś związek z prawdą, jednak pojęcie prawdy, jakim dysponowałem i posługiwałem się całymi latami, i to już po zaprzestaniu picia, okazało się mocno okrojone, jakby spłycone do podstawowych faktów, oczywistych informacji. Ślizgałem się po powierzchni zdarzeń, nie sięgając do samego ich jądra, nie dociekając istoty, nie wnikając w najgłębszy sens.
Jeśli kiedyś pokora myliła mi się z cierpliwością, czy wyrozumiałością, to teraz uczciwość wobec siebie mieszała mi się z otwartością, szczerością, a wreszcie nawet z przestrzeganiem aktualnie obowiązujących przepisów, czy norm prawnych, na przykład kodeksu drogowego. Kompletne nieporozumienie.
 
Dopiero uważna lektura AA-owskiej literatury i rzetelna praca nad Krokiem Dziesiątym pozwoliły mi zaprzestać inwestowania sił, środków i zaangażowania, w rozważania, które nie przynosiły efektów. Jak to mówimy w AA – wyraźnie „rąbałem nie to drzewo”. Cóż z tego, że z zapałem i dobrą wolą?
W każdym razie dopiero wtedy zrozumiałem, do jakiej to uczciwości wobec siebie nie wszyscy ponoć są zdolni. Chodziło po prostu o właściwe rozpoznanie własnych intencji. O prawdziwe (!) odpowiedzi na dziesiątki pytań typu: „po co?”, „dlaczego?” itp.
 
Przykłady. Dlaczego pożyczałem pieniądze swojej przyjaciółce? No, bo była w potrzebie, bo przecież przyjaciele sobie pomagają… Jeśli nawet te odpowiedzi są prawdziwe, to pozornie, częściowo. To taka prawda na pokaz. Kiedy wreszcie postanowiłem być uczciwy wobec siebie zrozumiałem, że robiłem to, bo tak naprawdę chciałem ją do siebie przywiązać poczuciem wdzięczności, sprawić, żeby była ode mnie zależna.
Dlaczego chciałem zadośćuczynić synowi? Bo go w oczywisty sposób skrzywdziłem, a osobie pokrzywdzonej należy się przecież zadośćuczynienie – ładnie brzmi, prawda? Niestety, w rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej, bo tak naprawdę, początkowo nie chodziło mi przecież wcale o niego, ale o mnie, a dokładnie o to, żeby się wreszcie jakoś pozbyć poczucia winy i wyrzutów sumienia, czyli – poprawić sobie bilans emocjonalny.
 
Takich przykładów mógłbym podać dużo więcej – niedawno pisałem o tym, jak własne lenistwo maskowałem cytatem z Wielkiej Księgi („Oczywiście, nie możesz podzielić się czymś, czego sam jeszcze nie masz”), ale nie o to przecież chodzi. Z ekshibicjonizmu moralnego też już wyrosłem.
Uczciwość wobec siebie okazała się w codziennej praktyce dużo trudniejsza, niż mi się początkowo wydawało. Jednak nadal i wciąż nie zamieniłbym jej na dawny strach przed utratą domu, pracy, zdrowia, życia… Ani nawet na zwykłego kaca.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz