Październik, podobnie zresztą jak i kwiecień, to dobry miesiąc na przeprowadzenie różnych moralnych obrachunków, wglądów w siebie, autoanaliz oraz innych działań o charakterze samokrytycznym. Tym razem jednym z tematów, na których się szczególnie koncentrowałem była kwestia pewnej dwoistości mojej natury alkoholika. Dualizm ten polega na tym, że co innego myślę, czuję i mówię, a zupełnie co innego robię, a najbardziej jaskrawym jego przykładem były ostatnie lata mojego picia – ja już wtedy pić nie chciałem, ale jednak robiłem to nadal, stale i wciąż. Moje myśli, deklaracje, czy pragnienia, nie miały nic wspólnego z działaniami, postępowaniem, zachowaniem. Kilkanaście lat temu przestałem pić, ale czy skłonność do takiej dwoistości, często nawet sprzeczności, minęła mi sama, wraz z ostatnim kieliszkiem? I czy dotyczyła ona, i dotyczy, tylko i wyłącznie picia?
Prowadzę mityng. Czytam Preambułę AA zawartą w scenariuszu: „Jedynym warunkiem uczestnictwa we wspólnocie jest chęć zaprzestania picia”. Czytam, albo słucham, jak odczytywane są Tradycje AA, a zwłaszcza Tradycja Trzecia: „Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia”. Następnie… następnie radośnie i ochoczo urządzam nowicjuszowi jakiś test, sprawdzian, zadaję mu pytania i dopiero od odpowiedzi na nie uzależniam, czy go do Wspólnoty AA przyjmę, czy nie. Tak, jakby ktokolwiek mnie do czegoś takiego upoważnił, obdarzył mnie w AA taką władzą.
Znam i zdarza mi się powtarzać stare AA-owskie powiedzenie „Wyjmij watę z uszu i wsadź do ust”. Nowi członkowie Wspólnoty wystraszeni i speszeni w pierwszych dniach nowym środowiskiem, nieznanymi ludźmi, nowymi zasadami, zwykle zachowują milczenie. Ale nie zawsze, bo zdarza się, że na którymś …nastym mityngu, o zasadach AA, realizacji Programu, nowym życiu, mają do powiedzenia o wiele więcej niż weterani, którzy w tych tematach rzeczywiście mają jakieś doświadczenie. Nowicjusz, który ma mnóstwo do powiedzenia, nie bardzo wiedząc o czym mówi, już nie słucha innych – słucha samego siebie, swoich przekonań i wyobrażeń, a to może być niebezpieczne dla niego samego. Stąd właśnie wskazówka: przestań tyle gadać, zacznij wreszcie słuchać! Problem tylko w tym, że znając, rozumiejąc i powtarzając to powiedzenie, gorliwie nakłaniam nowych do „otwierania się”, to jest mówienia o sobie, czegokolwiek, możliwie jak najszybciej, byle dużo, argumentując to ulgą, jakiej niewątpliwie doznają, kiedy się wygadają, właściwie na dowolny temat, albo i bez tematu.
W środowisku AA słowo „wspólnota” używam szczególnie często, odmieniając je na wszystkie możliwe sposoby. I nic w tym dziwnego. Natomiast niezbyt normalne jest to, że w tej wspólnocie popieram, nieomalże formalny zakaz, używania słowa „my”; Słownik Języka Polskiego PWN podaje, że jest to „zaimek odnoszący się do grupy osób, do których należy mówiący”. O jakiej wspólnocie mowa, jeśli jedyna dopuszczalna forma to tylko i wyłącznie „JA”? Gdyby nie chodziło o Wspólnotę AA, ale na przykład o rodzinę, to czy ktokolwiek domyśliłby się, że opowiadam coś o rodzinie, jeśli każde zdanie zaczynałbym od „ja byłem…”, „ja zrobiłem…”, „ja…”? Jaką więź, bliskość, poczucie wspólnoty, mam zbudować, czy może jakiej doświadczyć, jeśli stale i wciąż jestem tylko „ja”? Przecież to jest chore!
Trzy powyższe przykłady są wręcz banalne i w moim życiu należą już właściwie do przeszłości. Jednak samo zjawisko, zdolność i skłonność do funkcjonowania pomimo sprzeczności, nie zniknęło. Choć może inne przypadki nie są już aż tak spektakularne, to jednak się pojawiają. Ot, choćby sprawa służb.
Był taki czas, na szczęście stosunkowo krótki, w którym, jak papuga, czyli zupełnie bez zrozumienia, powtarzałem zasłyszane w AA-owskim środowisku „prawdy”, według których sługa, który nie wychował sobie następcy, popełnił niewybaczalny błąd w sztuce, a jego służba okazała się bezwartościowa, może nawet zmarnowana. Oczywiście w żadnym poradniku służb, w żadnej karcie konferencji, nie ma nawet jednego słowa o tym, że w AA osoba pełniąca służbę ma za zadanie i obowiązek – wygląda nawet na to, że obowiązek najważniejszy – przygotować, wychować sobie następcę, dziedzica, ale… Ano właśnie! Oni coś tam sobie pisali, ale przecież ja wiedziałem lepiej.
Jednym z określeń najściślej chyba związanych ze służbą w AA jest „odpowiedzialność”. Miałem kilka miesięcy abstynencji, kiedy zapragnąłem pełnić służbę w AA. Jednak na odpowiedzialność związaną z taką decyzją ochoty nie miałem zupełnie. Cóż więc zrobiłem? Ano, czekałem aż mnie poproszą. Właśnie tak! Czekanie aż poproszą to znakomita metoda na unikanie osobistej odpowiedzialności. Gdyby coś mi w tej służbie nie wyszło, gdyby coś mi się nie udało, z czymś bym sobie nie poradził, zawsze miałem gotowe usprawiedliwienie: „prosili mnie, prosili i ja się głupi dałem namówić”. I od razu wiadomo kto, tak naprawdę, popełnił błąd, kto zawinił.
Wstyd się przyznać, ale „taktykę” zmieniłem dopiero cztery lata temu. Wtedy, chyba po raz pierwszy, byłem gotów za swoje działania, decyzje i wybory wziąć odpowiedzialność za siebie, na siebie. Zamiast czekać aż mnie poproszą, pojechałem na spotkanie Intergrupy i zadeklarowałem gotowość do podjęcia służby. Po dwóch latach zrobiłem dokładnie tak samo z następną służbą. A całkiem niedawno miałem okazję obserwować, jak w taki właśnie sposób zgłaszają się do służb przyjaciele, alkoholicy z 2-3 letnią abstynencją. Czyli jednak można, da się tak zrobić. Taka metoda, co zupełnie oczywiste, wymaga dużo więcej determinacji, odwagi, poczucia odpowiedzialności, gotowości, czy świadomości. No cóż… prawda zdaje się jest taka, że jeśli ktoś obiecywał, że trzeźwienie (którego elementem jest służba) to łatwizna i „luzik”, to zwyczajnie kłamał, albo po prostu nie wiedział, o czym mówi.
W każdym razie definitywnie skończyłem z cwaniackim czekaniem aż mnie poproszą, ale także z jakimś pokątnym, kuluarowym szukaniem następców do służby, którą właśnie kończę, i proszeniem ich, by się tej służby łaskawie zechcieli podjąć. Ja jestem alkoholikiem, a to oznacza, że kocham wszelkie sposoby i metody, które pozwalają mi skutecznie unikać osobistej odpowiedzialności w służbach AA, albo też jej część przerzucać na kogoś innego. Ale wiem już też, że na dłuższą metę, wyjątkowo mi to nie służy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz