niedziela, 2 października 2011

W zaklętym kręgu piciorysów

„Grapevine”, marzec 1964, artykuł p.t. „Czy coś złego dzieje się ze Wspólnotą AA?” (wg tłumaczenia w biuletynie „Mityng”): Wiedziałem, że Wspólnota AA powinna być ciągle giętka, gotowa do niewielkich zmian w swoich strukturach, zdolna zaspokoić indywidualne potrzeby nowo przybyłych alkoholików. Wiedziałem też, że nasze oklepane frazesy, jak stać się trzeźwym, muszą być każdego dnia odświeżane, a nie napuszone, gdyż każdy dzień jest nowy i inny. Ale zamiast robić to, działałem jak przestraszony osioł, który nie chce iść przez nowy stalowy most, gdyż nie jest on podobny do starego, koślawego.


W zaklętym kręgu hardcorowych „piciorysów”


Kiedy trafiłem do firmy zajmującej się dystrybucją wydawnictw (głównie książkowych, ale nie tylko), wobec zalewu ofert, z których wynikało, że absolutnie każda książka to hit wszechczasów, który ponad wszelką wątpliwość stanie się bestsellerem, poprosiłem starych, doświadczonych pracowników o jakąś wskazówkę, podpowiedź, radę, na jakiej podstawie mam dokonywać wyboru, jak je zamawiać? Podpowiedzieli mi wtedy, żebym starał się wyobrazić sobie konkretnego czytelnika określonej książki. Jeżeli okaże się, że nie potrafię tego zrobić, to są dwie możliwości: albo nie nadaję się do tego zawodu, albo takiego czytelnika faktycznie nie ma i książka nie znajdzie nabywców. Przepracowałem w firmie kilkanaście lat, a metoda, której mnie nauczyli, okazała się niezwykle skuteczna.
 
Przypomniało mi się to, kiedy po raz kolejny na spotkaniu Intergrupy usłyszałem dramatyczny apel i prośbę o interwencyjne zakupy jednego z AA-owskich biuletynów, bo od pewnego czasu źle się on sprzedaje i jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zmniejszyć nakład. Zakupy interwencyjne to znana i sprawdzona metoda, którą pamiętam jeszcze z czasów poprzedniego systemu społeczno-politycznego. Wystarczyło, że pierwszy sekretarz PZPR, dowolnego szczebla, napomknął coś o zalegających składy numerach „Kraju Rad”, „Prawdy”, czy też innych znakomitych periodyków, żeby urzędy, instytucje i zakłady pracy niezwłocznie wykupiły cały nakład, a nawet dopominały się o więcej. Czasopism tych oczywiście nikt nie czytał, ale przecież nie o to chodziło.
 
Kilka nieśmiałych propozycji dotyczących modyfikacji zawartości kiepsko sprzedającego się biuletynu zostało skwitowanych argumentem: od samego początku mamy swój profil i zasady, tak przecież było zawsze i dobrze było, więc po co zmieniać… Tak, to wszystko prawda – kiedyś było dobrze, ale… gdyby było tak dobrze, to przecież nie byłoby tak źle – ze sprzedażą. Co w takim razie się stało? Co się zmieniło, jeśli nie zmienił się biuletyn?
Kiedy pytania te przez czas jakiś pozostawały bez satysfakcjonującej odpowiedzi, odwołałem się do swoich doświadczeń zawodowych i starałem wyobrazić sobie czytelnika takiego biuletynu. Biuletynu, który od wielu lat, może od samego początku, zawiera przede wszystkim krótkie piciorysy. Historie tego typu niewątpliwie znakomicie ułatwiają czytelnikom identyfikację z chorobą alkoholową oraz innymi alkoholikami. W związku z tym, naturalną koleją rzeczy, następne pytanie brzmiało: kto potrzebuje takiej identyfikacji i czy rzeczywiście są nimi alkoholicy, którzy od kilku-kilkunastu miesięcy są pacjentami poradni uzależnień i psychoterapii odwykowej, a na gruncie Wspólnoty Anonimowych Alkoholików realnie pracują ze swoimi sponsorami, poznając i realizując w życiu Program Dwunastu Kroków AA? Ups!
 
Minęły lata, a my chyba nie zauważyliśmy, że w tym kraju zaszła dość istotna zmiana. Do Wspólnoty AA rzadziej już trafiają alkoholicy prosto z ulicy, a częściej będący w trakcie leczenia odwykowego, albo nawet dopiero po jego zakończeniu. Czy mają wtedy jeszcze potrzebę identyfikowania się? Może ich potrzeby wyglądają już nieco inaczej, niż to było z nowicjuszami w AA ćwierć wieku temu?
Oczywiście piciorysy świetnie się czyta – przy jednym można dojść do wniosku, że takich numerów to ja jednak po pijaku nie waliłem, by już przy następnym uznać, że jej autora mógłbym prawdziwie kasacyjnego picia uczyć. No i co w związku z tym? Ano – nic. Albo bardzo niewiele.
 
Całymi latami koncentrowaliśmy się na wspólnym problemie, zamiast na rozwiązaniach. Na rozwiązaniach, które możemy zastosować razem, wspólnie, we Wspólnocie AA. Może jednak tych rozwiązań potrzebujemy już bardziej, niż nieustannego zapewniania się nawzajem i upewniania, że mamy taki sam problem? Siłą Wspólnoty AA i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program. Czy faktycznie Program AA jest obecny w naszych biuletynach? W jakim zakresie?
 
Gdzie i komu faktycznie potrzebny jest biuletyn, którego głównym celem i zadaniem jest ułatwianie identyfikacji? Na pewno w więzieniach i na detoksach. Tak, tam niewątpliwie spełniałby swoją rolę, albo przynajmniej miał na to dużą szansę. Mamy specjalne pismo dla profesjonalistów („Wieści z AA”), ale z jakiegoś powodu nie mamy dotąd specjalnego pisma, biuletynu dla pensjonariuszy ZK, AŚ, detoksów i noclegowni. Ich potrzeby nie są chyba identyczne jak pozostałych i to oni właśnie szczególnie potrzebują materiałów pomagających w identyfikacji i ułatwiających zrozumienie problemu alkoholowego. 
 
Może jest to naiwne, ale marzy mi się biuletyn, może nawet ogólnopolski, redagowany z uwzględnieniem szczególnych potrzeb mieszkańców takich właśnie miejsc specjalnej troski oraz kilka innych, które skupiałyby się na Programie AA i praktycznej jego realizacji w życiu alkoholika, na służbach we Wspólnocie, ze szczególnym uwzględnieniem służby sponsora,  na naszej wspólnotowej literaturze, wreszcie na Tradycjach i Koncepcjach… 
 
Na koniec krótki cytat z książki „Doktor Bob i dobrzy weterani”: …my nie opowiadaliśmy wtedy na mityngach o naszym piciu. Nie było takiej potrzeby. Sponsor i Doktor Bob znali wszystkie szczegóły. Szczerze mówiąc, uważaliśmy, że to wyłącznie nasza sprawa. Poza tym umieliśmy już przecież pić. Za to osiągnięcia i utrzymania trzeźwości musieliśmy się dopiero nauczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz