O AA-owskim dwukroku słyszeli we Wspólnocie pewnie wszyscy – polega on na tym, że nowicjusz, który ledwie uznał własną bezsilność wobec alkoholu (Krok Pierwszy), rzuca się w wir pracy związanej z niesieniem posłania w ramach Kroku Dwunastego.
Po latach pracy z podopiecznymi, kiedy okazało się, że moje osobiste doświadczenie wcale nie jest takie wyjątkowe i szczególne jak mi się to wydawało, a wręcz przeciwnie, bo pewien błąd występuje może nie powszechnie, ale jednak dość często, zacząłem na własny użytek nazywać go małym albo krótkim dwukrokiem. To taki skrót myślowy dotyczący próby „załatwienia” Kroku Szóstego – Krokiem Siódmym.
Znam ze cztery sposoby realizacji Kroku Szóstego, sam praktykuję trzy z nich. W przypadku jednej z wad wystarczyło moje trzeźwe, zdroworozsądkowe postanowienie o zaprzestaniu jej używania. W przypadku drugiej, skuteczna okazała się metoda zamiany, opracowana zdaje się przez duet Joe&Charlie, chodzi mi tu konkretnie o zamianę urazy na wdzięczność – to umiem i praktykuję. W pozostałych przypadkach musiałem stosować metodę trzecią, zbudowaną na bazie analizy uzależnienia, historii o Łazarzu i pewnego doświadczenia z czasów służby wojskowej („ostrzenie gwoździa” opisałem dokładnie na swojej stronie i nie tylko). Jest to sposób trudny, wymagający mnóstwo pracy i determinacji… wredna, parszywa robota po prostu. Może mam pecha, może jestem trudnym przypadkiem, nie wiem, nie skarżę się, robię po prostu to, co u mnie i na mnie działa, co w moim przypadku okazało się skuteczne.
Swoim podopiecznym prezentuję zwykle swoje doświadczenia i przeżycia i sugeruję, by z tych trzech czy czterech wybrali swoją własną metodę praktycznej realizacji Szóstego i Siódmego Kroku. Aż tak zarozumiały nie jestem, by upierać się, że ja z góry wiem, co w czyimś przypadku okaże się skuteczne. Zawsze jest przecież szansa, że ktoś inny nie będzie musiał mieć tak przekichane, jak ja.
Czasem opowiadam o tych sposobach podczas warsztatów albo mityngów i nie obrażam się już, gdy „ostrzenie gwoździa”, czyli metoda podnoszenia konsekwencji używania wad charakteru, spotyka się z oświadczeniami, że wcale nie trzeba tak ciężko pracować, że aż takie zaangażowanie nie jest potrzebne, a nawet z drwinami, docinkami, złośliwościami – wiem już przecież, że koledzy robią to ze strachu, żeby tylko nie okazało się, że coś zrobili niedokładnie, że coś trzeba poprawić, do pewnych elementów Programu wrócić.
Od dawna też nie dyskutuję już o tym, która metoda realizacji Kroku Szóstego jest lepsza, bo nie o lepszość metody tu chodzi, a o efekty jej zastosowania. A te pojawiają się (lub nie) dopiero jakiś czas po realizacji Kroku Siódmego. I zdarza się, że dochodzi wtedy do takiej oto mało przyjemnej rozmowy…
- Zrealizowałeś Krok Siódmy?
- Tak, tak, już parę miesięcy temu!
- Super! To powiedz mi proszę, od jakich wad charakteru (braków) Bóg Cię już uwolnił, których już nie masz. Ale dyktuj powoli, żebym zdążył zapisać.
- Tego… no… y… hm… Od żadnych.
- Ups! Ale twierdzisz, że Siódmy Krok zrealizowałeś? Choć efektów tego jakoś nie ma?
- Tak, zrobiłem to!
- OK. To może zastanówmy się spokojnie i powoli. W Siódmym Kroku ty zwracasz się do Boga, prawda? To jak myślisz, czy to Bóg postanowił, że masz nadal używać swoich wad? - No, coś ty! Nie wygłupiaj się!
- Nie wiem, czy się rozumiemy… W Kroku Siódmym jesteś ty i Bóg, więc jeśli to nie Bóg zdecydował, że masz nadal używać swoich wad, to zostajesz ty. Czyli odpowiedzialność spoczywa raczej na tobie, niż na Bogu, czy tak?
- No…
- Jedźmy dalej. W Siódmym Kroku masz zwrócić się do Boga w pokorze i ta pokora jest tam jedynym warunkiem, zgadza się? Jeśli efektów nie ma, a jedynym warunkiem było zwrócenie się w pokorze, to chyba prosty wniosek, że nie zwracałeś się w pokorze.
- Nieprawda! Zwracałem się w pokorze! Długo się przedtem modliłem i do spowiedzi poszedłem i Drogę Krzyżową w tej intencji…
-Stop! To wszystko jest zapewne ważne, ale mam wątpliwości, czy w tym przypadku faktycznie chodzi o udział w obrzędach religijnych. Zwracam się w pokorze wtedy, kiedy proszę o coś, co przekracza moje możliwości, co jest poza moim zasięgiem. Domaganie się od Boga, by zrobił za mnie coś, z czym świetnie mogę poradzić sobie sam, nie jest proszeniem w pokorze, tylko wysługiwaniem się, koncertem życzeń oraz traktowaniem Boga jak chłopca na posyłki! Czy wydaje ci się możliwe, że jest tak, jak mówię?
- Tak.
- Skoro nie prosiłeś w pokorze, czyli nie zrobiłeś tej jedynej rzeczy, jaką miałeś do wykonania w Kroku Siódmym, musimy się cofnąć do Kroku Szóstego. Czy zrealizowałeś Krok Szósty?
- Tak, tak, oczywiście! Nawet dość dawno temu!
- Jedynym twoim zadaniem w tym Kroku było zbudowanie gotowości do rozstania się ze swoimi wadami. Elementem niezbędnym tej gotowości jest świadomość co, jak, kiedy mam zrobić oraz wola – chcę to zrobić, zrobie. A w takim razie, co konkretnie zrobiłeś realizując Krok Szósty?
- No… postanowiłem zamieniać swoje wady na zalety, jak to zalecali Joe i Charlie.
- Ja nie pytałem o twoje postanowienia, ale o to, co zrobiłeś, ale… niech będzie. W takim razie, które wady, ale konkretnie, zamieniłeś skutecznie na zalety i jakie zalety? Których wad już nie używasz i jakie zalety praktykujesz w zamian?
- No… Tak całkiem, to mi się jeszcze nie udało z żadną wadą ani zaletą…
- A pamiętasz jeszcze, że objawem obłędu jest oczekiwanie odmiennych efektów stale tych samych, niezmienionych działań? Ale… mniejsza z tym. Choć w Kroku Szóstym mowa jest o całkowitej gotowości, to jednak uznałeś, że sprawa jest już załatwiona i możesz spokojnie przejść do Kroku Siódmego?
- …
W tym momencie rozmowę można zakończyć, a krótki dwukrok polega właśnie na:
a) próbie przerzucenia na Boga odpowiedzialności za dalsze używanie wad charakteru,
b) próbie zastąpienia sobie gotowości z Kroku Szóstego proszalną modlitwą z Kroku Siódmego, która w tych warunkach nie jest zwracaniem się w pokorze,
c) jednym i drugim.
Jest to (moim zdaniem) po prostu próba przeskoczenia ponad Krokiem Szóstym, bezpośrednio do Kroku Siódmego. Świadczy też, niestety, o powrocie do życzeniowego, magicznego myślenia, że wystarczy chcieć, że wystarczy postanowić, zadeklarować, wymodlić… W Biblii wyraźnie napisano, że wiara bez uczynków jest bezowocna, co ja, możliwe, że naiwnie, rozumiem w sposób następujący: pozorowane działania, deklaracje i stosowanie półśrodków nie przynosi owoców.
Czy liczę się z tym, że mogę nie mieć racji i moja pracochłonna, żmudna, upierdliwa metoda rezygnacji z używania wad charakteru poprzez podnoszenie konsekwencji, jest po prostu niepotrzebna? Że nie potrzeba aż tak się wysilać? Ależ oczywiście, że się liczę! Może nawet chciałbym, żeby tak było… Jeżeli faktycznie nie mam racji, to rozstając się mozolnie, choć skutecznie, ze swoimi wadami, strasznie ryzykuję! A tak, tak! Ryzykuję przecież, że w konsekwencji stanę się lepszym człowiekiem… Muszę się jeszcze tylko zastanowić, czemu taka ewentualność tak bardzo przeraża i drażni niektórych znajomych?
PS.
A gdyby komuś przyszło do głowy zapytać mnie, czy w efekcie realizacji Szóstego i Siódmego Kroku Bóg, jakkolwiek Go pojmujemy, uwolnił mnie od jakiejś wady charakteru, poza obsesją picia oczywiście, to odpowiedź brzmi – wierzę, że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz