Podobne
nastawienie mam wobec Programu AA. Kiedyś przyjąłem i założyłem, że to dobry
sposób na moje życie, a w takim razie do rozwijania wiedzy, umiejętności,
zrozumienia, gromadzenia i przekazywania doświadczeń, czuję się po prostu
zobowiązany; uważam to za naturalne i oczywiste.
Daleko
mi do badacza, nawet nie mógłbym powiedzieć, że studiuję Wielką Księgę, bo do
tego potrzebna byłaby perfekcyjna znajomość języka oryginału, a takowej nie
posiadam. Tym niemniej czytałem „Anonimowych Alkoholików” wiele razy podczas
pracy z podopiecznymi i dzięki temu polską wersję, przetłumaczoną podobno dość
nieudolnie, poznałem całkiem nieźle. To z kolej spowodowało, że zaczęły
pojawiać się pytania i różnego rodzaju wątpliwości. Tu chciałbym zadać jedno
tylko, zapewne prowokujące, pytanie: komu naprawdę zawdzięczamy różne
stwierdzenia, sformułowania, określone zwroty i inne takie fragmenty tekstu
Wielkiej Księgi?
Usłyszałem kiedyś ciekawą historię zawartą w książce „The Book That Started It All: The Original Working Manuscript of Alcoholics Anonymous” (zdjęcie po lewej). Ja zapamiętałem ją mniej więcej tak…
Usłyszałem kiedyś ciekawą historię zawartą w książce „The Book That Started It All: The Original Working Manuscript of Alcoholics Anonymous” (zdjęcie po lewej). Ja zapamiętałem ją mniej więcej tak…
Wielka
Księga pisana była w czasach przed pojawieniem się komputerów i internetu, a
więc maszynopis przesyłany był z Akron (dr Bob), do Cleveland (Clarence S.),
stamtąd do Nowego Jorku (Bill W.) i z powrotem wiele razy, a za każdym, biorący
udział w tym projekcie pierwsi weterani, coś tam zaznaczali, coś korygowali,
robili jakieś uwagi i dopiski różnymi kolorami, proponowali zmiany… Ostatecznie
maszynopis był – delikatnie mówiąc – raczej mało czytelny i wyglądał tak, jak na
obrazkach niżej (niestety, nie dysponuję zdjęciami w większym formacie).
Kiedy
wersja ostateczna została uzgodniona, przyjaciel Billa i sekretarka (czyżby
Hank P. i Ruth H.?) zanieśli dzieło do drukarni. Drukarz stwierdził, i trudno
mu się dziwić, że takiego tekstu nie przyjmie i muszą to poprawić, bo on nie
wie, które słowa i zdania są obowiązujące. Tak więc zaczęli gorączkowo poprawiać, ale szybko
zorientowali się, że zabraknie im czasu, i wtedy wcisnęli drukarzowi w ręce
pogryzmolony maszynopis twierdząc, że jednak musi poradzić sobie sam. Co - jak widać, skoro książka została wydana - jakoś jednak zrobił.
W
takim razie, czyją wersję tak zapamiętale poznajemy z podopiecznymi, Billa W.,
czy drukarza? Czy naprawdę tak ważne są niuanse zapisu, pojedyncze zdania i
wyrazy, czy może jednak idea?
Irena H. z Akron powiedziała kiedyś na spikerce w Opolu, że my, tutaj w Polsce, mamy problem z tłumaczeniem, ale oni tam, alkoholicy w USA, od początku nieomalże zmagają się z interpretacją Wielkiej Księgi. Zapewne więc poznawanie jej ma sens, wartość i znaczenie, trzeba jednak uważać, żeby zbytnie skupienie na pojedynczych drzewach, nie odebrało nam zdolności doświadczenia lasu jako całości...
Dobre :)!
OdpowiedzUsuńProgram drukarza :-)
OdpowiedzUsuńoby chociaż Drukarza.
A najlepiej Wielkiego Drukarza. :-)
Usuń"W takim razie, czyją wersję tak zapamiętale poznajemy z podopiecznymi, Billa W., czy drukarza? Czy naprawdę tak ważne są niuanse zapisu, pojedyncze zdania i wyrazy, czy może jednak idea?"
OdpowiedzUsuńDrukarza...
Może błędy mają małe znaczenie, a może duże. Książka ta ma pomóc nam coś odnaleźć. Jeśli już odnalazłeś, to oczywiście bez problemu znajdziesz "to" i w tym przekładzie.
OdpowiedzUsuńPiszesz, moim zdaniem dobrze, więc zapewne wiesz, że nie bez znaczenia jest budowa tekstu, zabiegi stylistyczne. Te rzeczy najtrudniej precyzyjnie wskazać - ale w wielu miejscach historia jest zwyczajnie ciężka, a metafory zupełnie inne niż w oryginale. To ma wpływ na odbiór. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nasza jest pełna jakiegoś nadęcia, zupełnie niepotrzebnego.
Druga sprawa - książka miała zawierać (i zawiera w oryginale) precyzyjne wskazówki. Jest różnica, czy łączy nas wspólny problem, czy jednak ten problem nie byłby w stanie nas połączyć tak, jak jesteśmy połączeni. Jest różnica, czy Bill był zmiażdżony na zawsze, czy jednak nie na zawsze. Jest różnica, czy w kroku czwartym tak wiele uwagi poświęcone jest seksowi, czy jednak pewne uwagi dotyczą całości obrachunku (tego ciągle nie jestem pewien). Jest różnica, czy wstajemy z kolan czy wstajemy z łóżek. Jest wreszcie różnica, czy znajdziemy w naszym wydaniu zdanie o tym, że to co może zostać osiągnięte w ciągu kilku miesięcy rzadko może zostać osiągnięte w ciągu wielu lat samodyscypliny. Wymieniam z pamięci.
Nawet, jeśli jest to księga Wielkiego Drukarza ;) to parę lat już świetnie działa, i warto byłby ją w końcu mieć w ojczystym języku, z historiami osobistymi (wśród których, podobnie jak w opowieści Billa są przykłady, że Program realizowano błyskawicznie a później całe życie uczono się nim żyć).
Nawet najlepszy przekład nie będzie idealny, moim zdaniem konieczne jest zapoznawanie się z inną naszą (i nie tylko) literaturą, żeby mieć ogląd całości.
Pozdrawiam!
Dziękuję. :-)
Usuń"Jest różnica, czy wstajemy z kolan czy wstajemy z łóżek".
UsuńSzczególnie, że Drukarz napisał, że "wielu wzięło swoje łóżka i zaczęło chodzić na nowo".
Gdzie i w którym miejscu tak napisał. Trochę trąci to ... cynizmem.
UsuńI nie powiedzą: Oto tu, albo: Oto tam jest. Królestwo Boże bowiem jest wewnątrz was.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziekuje za prowadzenje bloga.Tomek