Ze dwadzieścia lat temu wpadł mi w ręce list/artykuł napisany do jakiegoś czasopisma przez syna doktora Boba, Roberta (ur. 05.06.1918), znanego jako „Smitty”. Doktor Bob miał też adoptowaną córkę Sue, ale o niej później.
 |
Sue Windows
|
Ten artykuł to nie była wersja elektroniczna, a po prostu kartka papieru z skserowanym tekstem. Niestety, gdzieś mi zniknęła i nawet nie wiem, kiedy. W tamtych czasach nie wydawał mi się ten artykuł specjalnie ważny. Nie dziwiło mnie też, że Smitty delikatnie, ale zdecydowanie weryfikował przekonania ojca, co do rzekomo wspaniałego życia po zaprzestaniu przez niego picia. Wtedy większość alkoholików żyła podobnie – na mityngach opowiadaliśmy, jak to w rodzinie jest coraz lepiej, i może nawet czasem w to wierzyliśmy. Tym niemniej często zdarzało się, że nasze żony sugerowały, żebyśmy w końcu poszli się napić, bo bez alkoholu jesteśmy nie do wytrzymania. Też opowiadałem, że w domu się poprawia – wydawało mi się, że tak należy, że przecież wszyscy tak robią. I rozpaczliwie chciałem wierzyć, że może jeszcze nie dziś, ale już niedługo stanie się to prawdą.
Po dłuższym czasie zorientowałem się, że nie ma sensu pytać alkoholików o relacje w rodzinie, bo... może nie tyle kłamią, co fantazjują, koloryzują, ale przede wszystkim opowiadają o swoich wyobrażeniach, nadziejach i oczekiwaniach w tym temacie, a nie o tym, co realnie jest. Kiedy mówiłem alkoholikowi, żeby mi już nie gadał o swojej szczęśliwej rodzinie, bo o to, to ja spytam jego żonę i dzieci, w wielu oczach widziałem przerażenie. Jednak niektórzy wierzyli w te swoje opowieści i bardzo możliwe, że ich rodziny by je potwierdziły... do czasu.
Minęło jeszcze więcej lat (musiało, bez tego by się nie obeszło) zanim zaobserwowałem powtarzające się zjawisko. Nie było tak zawsze, ale na tyle często, że zwracało to uwagę. Chodzi mianowicie o taki oto rozwój zdarzeń: alkoholik przestaje pić, nawet realizuje Program ze sponsorem, czy jakieś terapie, w jego rodzinie się wyraźnie poprawia i wydaje się to prawdziwe, a żona potwierdza. Tyle, że po 10-15 latach tego małżeństwa już nie ma, rozpadło się. Jak to, dlaczego, dlaczego skończyło się tak źle, skoro wydawało się, że jest już tak dobrze?
Po wielu rozmowach zarysował się pewien schemat. Żona i sterowane przez nią dzieci chodzą wokół wspaniałego ojca na paluszkach – żeby się nie zezłościł i nie wrócił do picia. Później, widząc jego starania, całkiem realne zresztą, udają szczęśliwość nadal, żeby go nie zniechęcić, żeby znowu nie było picia i bicia. Poza tym zmiany jakieś jednak są, więc można mieć nadzieję, że poprawiać będzie się dalej. Kolejny etap to pogodzenie się, że zmiany się skończyły, że lepiej już nie będzie. Mają przy tym świadomość, że alkoholik jednak się starał, zaczynają rozumieć, że na poważniejsze zmiany, nie ma co liczyć. Może nie jest do nich zdolny, może za mocno wbili mu do głowy, że egoizm to dobra postawa życiowa, a wady można przerzucić na Boga i nadal trenować je na bliskich, kto wie? W każdym razie żony godzą się z tym, co jest. Dla świętego spokoju, dla dobra dzieci, bo sąsiedzi, bo ksiądz... Bywa, że tak już zostaje do końca życia. Ale czasem jednak nie. Dzieci dorastają, zadają niewygodne pytania, formułują jakieś pretensje. Nie można ich już postraszyć zmarszczeniem brwi, a o biciu mowy nie ma, bo oddadzą. Matka dochodzi do wniosku, że jednak nie, nie zgadza się, nie chce bylejakości do końca swoich dni. Owszem, jest nieco lepiej, bo typ nie pije, ale to wcale nie znaczy, że jest dobrze. To już droga do rozstania.
Bill zaczął pisać „Anonimowych Alkoholików”, gdy od umownego początku AA (ostatnie picie doktora Boba) minęły trzy lata. Trzy lata! Nie trzynaście, nie trzydzieści... tylko trzy. Czy to była podstawa, by snuć wizje o przyszłości rodzin alkoholowych? Większość z tych kilkudziesięciu alkoholików miała w tym momencie kilka-kilkanaście miesięcy abstynencji! Na jakiej podstawie autor książki ubrdał sobie, że wie, jak będzie wyglądała przyszłość rodzin alkoholików???

Przykład, jak to było naprawdę. Bill i Lois nie mieli dzieci. Doktor Bob miał syna, o którym było na początku, i adoptowaną córkę. Doktor nie akceptował jej chłopaka, Ray’a Windowsa i żeby ją od niego odciągnąć, podsuwał jej alkoholika Erniego Galbraitha. Jego historia znalazła się w pierwszym wydaniu WK pod tytułem „The Seven Month Slip” (Siedmiomiesięczny poślizg). W wydaniu drugim już jej nie było, bo Ernie wrócił do picia. Wracał zresztą do nałogu wiele razy, do końca życia, po równie wielu nieudanych próbach utrzymania abstynencji.
Sue i Ernie Galbraith, którzy rozwiedli się około 1965 roku, mieli syna Mickey’a i córkę Bonnę. Bonna, czyli wnuczka doktora Boba, w 1965 roku popełniła samobójstwo po tym, jak najpierw zabiła swoje sześcioletnie dziecko.
Tak wygląda realna opowieść o przyszłości alkoholowej rodziny...
W poprzednim wydaniu polskiej Wielkiej Księgi dziewiąty rozdział zatytułowany był „Wizja rodziny przeobrażonej”. W wydaniu z 2018 roku mamy „O rodzinie”. Jedno i drugie jest przetłumaczone błędnie, bo w oryginale jest to „The Family Afterward”. Zastanawiające jest, czemu tzw. tłumacze coś takiego zrobili? Czyżby za wszelką cenę próbowali ukryć fakt, że są to fantazje, rojenia, przewidywania, nadzieje i marketing Billa, a nie rzeczywistość?