wtorek, 20 kwietnia 2010

Najpierw najważniejsze

Na drzwiach naszej salki mityngowej jeszcze do niedawna wisiała na sznureczku elegancka tabliczka. Z jednej strony miała zielony napis „Dziś mityng otwarty”, z drugiej czerwony „Dziś mityng zamknięty”. Prosta, jasna, zrozumiała informacja. Pewnego razu, w środku miesiąca (mityng zamknięty) przyszedłem nieco wcześniej. Chłopczyk, który bawił się w salce gier po drugiej stronie korytarza zawołał do mnie: „Niech pan nawet nie idzie, nie ma po co, dziś zamknięte!”. Uśmiechnąłem się niepewnie, nie za bardzo wiedząc o co chodzi, o czym on w ogóle mówi i dopiero po kilku minutach zdałem sobie sprawę, co miał na myśli. Grzeczne dziecko, przeczytał napis na drzwiach („Dziś mityng zamknięty”) i życzliwie mnie o tym poinformował, po prostu dał mi znać, że szkoda mojego czasu, bo najwyraźniej całe to AA w dniu dzisiejszym jest nieczynne.

Najpierw sprawy najważniejsze, czyli… (pytania o priorytety)

Śmieszna historyjka? No pewnie! Ale kiedy przestałem się już śmiać – wyciągnąłem z tego zdarzenia dość istotne wnioski. Kiedy piłem, widziałem świat zupełnie nierealistyczny, nierzeczywisty, zresztą… jaki mogłem widzieć przez dno butelki? Od pewnego czasu nie piję, jestem anonimowym alkoholikiem, ale problem polega zdaje się na tym, że teraz zacząłem rzeczywistość widzieć i rozumieć dla odmiany, jak anonimowy alkoholik, a nie jak normalny, zwyczajny człowiek, przeciętny członek społeczeństwa. A przecież zdrowienie (zwane kiedyś trzeźwieniem) to właśnie miał być powrót do normalności…

„Dziś mityng zamknięty” – słowa i komunikat jasny i zrozumiały dla każdego anonimowego alkoholika. Ściśle określona i niebudząca wątpliwości treść, przekaz i informacja. Tylko ja jakbym zapomniał, że nie wszyscy na tym najpiękniejszym ze światów są już anonimowymi alkoholikami.
Czy przyszłoby mi do głowy szarpać za klamkę, dobijać się do drzwi instytucji, firmy, urzędu, sklepu, na których wisiałaby kartka z napisem: „Dziś sklep zamknięty”? Ano właśnie!

Kiedy to zdarzenie opowiadałem po raz trzeci, odezwał się kolega, który powiedział, że on właśnie kilka razy odchodził spod drzwi salki mityngowej, bo była na nich informacja, że dziś zamknięte. Potwierdziła tę historię znajoma terapeutka, która wysyłała pacjentów na mityngi AA, a ci wracali z informacją, że było nieczynne. Może nie było to zjawisko powszechne, ale też i nie pojedynczy przypadek.
Czy wszyscy potrzebujący i szukający pomocy alkoholicy, którzy wycofali się widząc taką informację na drzwiach, wrócili w innym terminie? Albo poszli na mityng innej grupy? Chciałbym wierzyć, że tak, ale… Wszyscy przecież wiemy, że czasem szansę dostajemy tylko raz w życiu, albo tylko ten jeden jedyny raz jesteśmy gotowi z niej skorzystać.

Na szczęście już po kilku miesiącach dyskusji i wyjaśnień, po trzech inwenturach, tabliczki na drzwiach zmieniliśmy na takie, które ma szansę zrozumieć także ktoś, kto jeszcze anonimowym alkoholikiem nie jest. Sprawa załatwiona. Problem rozwiązany.

A teraz – pozornie – z zupełnie innej beczki.
Granice są otwarte, albo w ogóle nieobecne, Europa zjednoczona, pieniędzy niektórzy z nas też mają jakby coraz więcej… Efekt? Jeździmy po świecie, zwiedzamy, poznajemy, dowiadujemy się, uczymy. Jest to jednocześnie kapitalna okazja, żeby wybrać się w obcym kraju także na mityng AA. Ciekawych relacji wędrowników-alkoholików coraz więcej i… coraz więcej problemów. No i walą się w gruzy nasze, polskie, egocentryczne przekonania, że takie mityngi, jak u nas, to są na pewno wszędzie na świecie. Otóż nie, nie są. Prawie nigdzie nie są takie, jak w Polsce. W związku z tym natychmiast rodzi się dość istotne pytanie: czy to źle? Czy z jakiegoś powodu to niedobrze, że u nas jest inaczej?
Nie ma sensu wdawać się w jakieś zawiłe analizy różnic mityngowych w różnych krajach (na niektórych mityngach w Hiszpanii na przykład, można palić papierosy), poza tym moje osobiste doświadczenia na ten temat są raczej skromne, natomiast chciałbym zająć się czymś, co wyjątkowo rzuca mi się w oczy, a mianowicie: świeczka i trzymanie się za ręce.
Palenia świeczek na mityngach i trzymania się w koło za ręce podczas odmawiania „Modlitwy o pogodę ducha”, nie skopiowaliśmy z Ameryki. Okazuje się, że w Anglii (i wielu innych krajach) jest to zwyczaj zupełnie nieznany i prawdę mówiąc… nieco egzotyczny. Swoją drogą do dziś nie udało mi się odkryć, kto te świeczki na mityngi u nas wprowadził i przede wszystkim – po co? Ale to już inna sprawa.

Kiedy próbowałem skonsultować swoje wątpliwości, co do świeczek i zamkniętych kręgów z kolegą, z miejsca na mnie naskoczył: a co ci się w nich niepodobna, w czym ci świeczka i krąg przeszkadzają? Mnie?! Ależ MNIE zupełnie w niczym nie przeszkadzają! Ale przecież nie ja, nie moje dobre samopoczucie, nie moje nawyki i sentymenty są w tym przypadku najważniejsze, prawda?
W dokładnie taki sam sposób, identycznie, nie przeszkadzały mi tabliczki „Dziś mityng zamknięty”. Ja ich po prostu nie widziałem.

Ileż to razy słyszałem na mityngu – jestem pewien, że nie tylko ja – opowieść alkoholika z dłuższym stażem, który mówił o swoim pierwszym zetknięciu się ze Wspólnotą AA: „na początku wydawało mi się, że to jakaś sekta – świece palą, za rączki się w kółko trzymają, jakieś modlitwy odmawiają”…
Oczywiście, gdyby mimo to, nie zdecydował się zostać, to by teraz tej historii nie opowiadał. Ale historii ludzi, którzy z powodu obawy o sekciarstwo (świece, kręgi) uciekli w przerwie i na zawsze zrazili się do AA, raczej nie usłyszymy. Nie usłyszymy pewnie dlatego, że ludzie ci, albo piją, albo… już nie żyją.

Pytam sam siebie znowu: czy mnie, osobiście, świeczki na mityngach AA w czymś przeszkadzają? Nie, mnie nie przeszkadzają. Czy w czymkolwiek mi pomagają, ale tak konkretnie? Chyba raczej nie, bo i w czym niby… przyzwyczaiłem się po prostu. Co jest ważniejsze, moje „świeczkowe” przyzwyczajenia, czy życie i zdrowie choćby jednego tylko człowieka?

Na dłuższą metę niewątpliwie prawdą jest, że grupa AA bez weteranów pozbawiona jest doświadczenia, grupa bez alkoholików ze średnią abstynencją pozbawiona jest stabilności, ale grupa AA bez nowicjuszy nie ma żadnej przyszłości. Choć niewątpliwie, do czasu, może być na niej całkiem miło… wśród znanych od lat przyjaciół… w cudownie bezpiecznej i niezmiennej atmosferze wzajemnej adoracji…

A pytań do samego siebie mam w zapasie dużo więcej. Choćby takie: czy podczas ostatniego mityngu mówiłem prawdę, opowiadając z wielkim przejęciem o swojej nieustającej gotowości na zmiany?



PS.
Wiadomość z ostatniej chwili: 26.04.2010, podczas inwentury grupy AA „Asyż” w Opolu, propozycja rezygnacji ze świeczki spotkała się ze zrozumieniem i akceptacją – zwłaszcza młodszych członków grupy.





Więcej w moich książkach


poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Krok 4 Programu 12 Kroków

Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.
(ang. Made a searching and fearless moral inventory of ourselves.)

Jak rozumiem Krok 4 Programu 12 Kroków AA?

Programu Dwunastu Kroków nie robi się samemu. Jeśli nawet, czasem, alkoholik zda sobie sprawę z własnej bezsilności wobec alkoholu samodzielnie (sam), na przykład w wyniku wyjątkowo bolesnego zderzenia z konsekwencjami picia (pozew rozwodowy, zwolnienie dyscyplinarne, atak delirium), jeśli nawet, czasem, doprowadzi go to do Wspólnoty AA, albo poradni odwykowej, to i tak wydarzenie to dobrze i korzystnie byłoby dokładnie przepracować, bo bez tego, po pewnym czasie, mogłoby ono zostać zafałszowane, zminimalizowane, zbagatelizowane i zracjonalizowane przez uzależniony umysł. Z tego samego powodu, choć nie tylko, stała pomoc w pracy nad pozostałymi Krokami wydaje mi się absolutnie niezbędna. Pomoc ta, w przypadku różnych Kroków, może mieć różny zakres, wymiar i charakter, ale to chyba jest zrozumiałe. „Zrobienie” Kroku Czwartego oraz, co zwykle idzie w parze, Kroku Piątego, samemu (samotnie), jest po prostu całkowicie nierealne i wymaga wyjątkowego i szczególnego wsparcia ze strony sponsora lub grupy, z którą alkoholik nad tym Krokiem pracuje. Zgodnie z zasadą: „Nikt tego za ciebie nie zrobi, ale nigdy nie zrobisz tego sam”.
 
W „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, w rozdziale poświęconym Krokowi Piątemu, napisano: „Bez Piątego Kroku niektórzy w ogóle nie potrafią utrzymać trzeźwości; inni ulegają co jakiś czas nawrotom nałogu, dopóki nie uwolnią sumienia od wszelkich ciężarów. Zdarza się, że nawet weterani AA, po wielu latach trzeźwości drogo płacą za zlekceważenie Piątego Kroku”. Nie miałem powodu w to nie wierzyć. Jednak, żeby zrealizować Krok Piąty, musiałem wcześniej zmierzyć się z Krokiem Czwartym.
Nie chciałem wrócić do picia i to niewątpliwie było, wtedy, za pierwszym razem, głównym motywem mojej decyzji dotyczącej pracy nad Krokami Czwartym i Piątym według programu „strzyżyńskiego”. Ale było też coś jeszcze. Powolutku i jeszcze niezbyt jasno zaczynałem zdawać sobie sprawę, że ten Program może być czymś więcej, niż w swojej ignorancji sądziłem. Spotkanie z samym sobą, choć liczyłem się z tym, że niekoniecznie przyjemne, również zapowiadało się ciekawie. Tak więc zrobiłem to. A później jeszcze raz i kolejny… Oto moje doświadczenia, przemyślenia i wnioski związane z realizacją Czwartego Kroku.
 
Jeśli pominąć ewentualną obawę przed złamaniem abstynencji (zapiciem), którą przecież nie wszyscy uzależnieni muszą odczuwać, to i tak pojawia się, całkiem sensowne zresztą pytanie, dlaczego w ogóle mam pracować nad tym Krokiem, no i po co? Czemu to ma służyć? Kilkunastomiesięczna, a nawet kilkuletnia abstynencja, nie oznacza jeszcze niestety automatycznie trzeźwego myślenia, rezygnacji z zachowań kompulsywnych, nie zapewnia automatycznie weryfikacji zupełnie nieprawdopodobnych przekonań, których dorobiliśmy się w okresie picia, nie eliminuje wypracowanych w tym czasie, ale może i jeszcze wcześniej, schematów myślowych oraz wynikających z tego wszystkiego sposobów i metod działania, które w konsekwencji przynoszą więcej szkody niż pożytku, a na dokładkę jeszcze nie bardzo wiadomo, dlaczego – przecież nie pijemy!?
Najbardziej typowy i wręcz banalny przykład: „tak, to prawda, jestem alkoholikiem, ale uzależniłem się przez żonę (ustrój, szefa, powódź itp.), więc w efekcie to przez nią będę teraz musiał całą resztę życia spędzić samotnie, bez przyjaciół, pozbawiony najprostszych przyjemności, nie wychodząc z domu”.
 
Rozpoczynając swoje nowe, bezalkoholowe życie, dysponowałem całą furą irracjonalnych przekonań, a czasem wręcz absurdalnych wierzeń o sobie, o życiu, o świecie, o rodzinie, o ludziach, o pracy, o Bogu, o związkach, o domu, o dzieciach, o miłości i innych sprawach. Te najbardziej bezsensowne i szkodliwe, jak powyższy o powodach uzależnienia i życiu bez alkoholu, jakoś mi skorygowali podczas terapii odwykowej i na mityngach AA, ale reszta, niestety, pozostała. Czy przesadzam? Nie. Człowiek zdobywa umiejętności społeczne poprzez doświadczenia życiowe, które w sposób zupełnie naturalny stają się jego udziałem co dzień. Dzięki nim kształtuje się też jego świat wartości, system przekonań, świadomość, oceny i opinie. W wielu zwyczajnych życiowych wydarzeniach nie brałem udziału, bo byłem po prostu pijany. Zastępowali mnie – najczęściej dlatego, że nie zostawiłem im żadnego wyboru – członkowie rodziny, znajomi, przyjaciele, współpracownicy, podwładni. To oni się uczyli, zdobywali doświadczenie, wiedzę i umiejętności. Ja w tym czasie, przy pomocy alkoholu, dbałem o swoje dobre samopoczucie. Jeśli nawet okoliczności zmusiły mnie do aktywnego uczestnictwa w swoim życiu, to często byłem wtedy podpity, albo ciężko skacowany, a więc moje doświadczenia, przemyślenia i wnioski z takiego przeżycia były co najmniej problematyczne.
Czy tak można żyć? Tak, można. Choć sądzę, że w takiej sytuacji trudniej jest utrzymać abstynencję. Ale, co chyba najważniejsze, jakość takiego życia i poziom zadowolenia z niego będzie, w najlepszym wypadku, mało satysfakcjonujący. Życie, w którym jedynym powodem do radości miałoby być to, że się dziś nie napiłem, jakoś mnie nie pociągało.
 
Praca nad Krokiem Czwartym, okazała się znakomitym sposobem na rozpoznanie, a bywało, że nawet doraźną weryfikację, mylnych przekonań, „pijanego” myślenia i funkcjonowania (tj. zachowań). W czasie kilkudniowego warsztatu, i oczywiście także później, uczyłem się… samego siebie. Dzięki odpowiednim materiałom i pomocy innych alkoholików dowiadywałem się, kim jestem oraz jaki jestem. Znajdowałem odpowiedzi na pytania, o swoje mocne i słabe strony, o to co umiem i wiem, a z czym sobie nie radzę, rozpoznawałem świat swoich wartości i testowałem własne przekonania. Odkłamywałem swoje życie i konfrontowałem je z faktami i rzeczywistością. Przekonywałem się, czasem wręcz z przerażeniem, że niektóre wady charakteru mogły być i były bezpośrednią, lub pośrednią, przyczyną mojego uzależnienia. Nierozpoznane, stale i wciąż byłyby zagrożeniem dla mojej abstynencji.
 
W przypadku pracy nad Czwartym Krokiem ze sponsorem z AA, ważne jest, by ów sponsor miał własne doświadczenia dotyczące pracy na Krokach (nie tylko w zakresie Czwartego i Piątego!), oraz jasną, spójną koncepcję realizacji zadania, które jego podopieczny ma wykonać. Nie da się więc tego zrobić z kolegą z terapii na zasadzie: „wpadnij do mnie jutro po mityngu, spróbujemy coś zrobić z tym Krokiem”. Grupa pracująca wspólnie powinna mieć materiały pomocne przy takiej pracy, dobrze jest też zapewnić sobie w razie czego pomoc i wsparcie kogoś, kto ma większe doświadczenie. Działa tu oczywista zasada: jeśli jeden ślepiec nie widzi drogi, to dziesięciu ślepców też jej nie zobaczy.
 
Gruntownego obrachunku moralnego, wykonywanego w ramach pracy nad Krokiem Czwartym, pod żadnym pozorem nie wolno wręcz ograniczać tylko i wyłącznie do okresu destrukcyjnego picia. Byłoby to szalenie niebezpieczne, gdyż pogłębiałoby tylko rojenia i iluzje tworzone przez uzależniony umysł na własny temat. Nie jest bowiem prawdą, że przed uzależnieniem się od alkoholu, byłem człowiekiem wolnym od jakichkolwiek wad charakteru (wynaturzonych instynktów, zaburzeń osobowości – w literaturze przedmiotu te określenia bywają czasem stosowane zamiennie) i nie jest prawdą, że do takiego idealnego stanu wróciłem po odstawieniu alkoholu. Gdzie lekkomyślność, dzięki której latami nadużywałem alkoholu, beztrosko zakładając, że mnie alkoholizm na pewno nie spotka? Takich przykładów mógłbym zresztą podać mnóstwo. Ideał przed uzależnieniem, ideał po zaprzestaniu picia, a pomiędzy nimi… no, cóż… choroba, to ona wszystko tłumaczy, ja tu nie jestem niczemu winien – to bardzo wygodne, ale przecież zupełnie fantastyczne rojenia. Także niebezpieczne. Krótko mówiąc – obrachunek moralny ma dotyczyć całego życia.
 
Chociaż w pracy nad Czwartym Krokiem koncentrujemy się przede wszystkim na swoich wadach charakteru, nie oznacza to, że należy lekceważyć, czy bagatelizować zalety. Gruntowny obrachunek moralny musi obejmować zarówno cechy pozytywne, jak i negatywne, zwłaszcza, że te pierwsze mogą zostać z powodzeniem wykorzystane do rozprawienia się z drugimi. Obrachunek to nie „dokopywanie sobie”, ale rzetelny bilans. Żaden człowiek nie składa się przecież z samych tylko wad! Obrachunek moralny, którego efektem jest tylko i wyłącznie lista wad, nie został wykonany rzetelnie. Nie jest wiarygodny. Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo często o wiele łatwiej jest mówić o swoich wadach, niż o mocnych stronach, zaletach. Wynika to choćby z naszego wychowania; wielu z nas w dzieciństwie napominanych było przez rodziców słowami „nie chwal się!”. Mści się to do dziś.
 
Wspominałem wcześniej, że obrachunku moralnego nie można robić chaotycznie, zakładając, że może jakoś się uda. W pracy powinna uczestniczyć przynajmniej jedna osoba, która dobrze wie, jak to robić, wskazane jest też, żeby dostępne były także jakieś materiały pomocnicze – chodzi o to, by od początku określona była metodologia takiej pracy. Opierać się można „na urazach” (istnieją takie materiały), lub na siedmiu grzechach głównych (są to: chciwość, grzech, lenistwo, obżarstwo, pożądanie, pycha, zawiść), albo na poradniku opracowanym przed laty we Wspólnocie AA. Odpowiednie materiały pomocnicze można też opracować indywidualnie, razem ze sponsorem.
A jeśli już wspomniałem o możliwości wykorzystania siedmiu grzechów głównych, powinienem też zwrócić uwagę na zagadnienie niesłychanie ważne, fundamentalne: obrachunek moralny to jednak nie jest rachunek sumienia, dobrze znany chyba wszystkim praktykującym katolikom, przygotowującym się do sakramentu pojednania (spowiedzi). Nie jest to więc lista grzechów, wykroczeń, czy nawet przestępstw, ani też krzywd wyrządzonych innym ludziom – choć od takiej listy można zacząć.
 
Załóżmy, przykładowo, że moja lista wygląda następująco: okłamałem żonę – 327 razy, oszukałem syna – 284 razy, nałgałem matce – 529 razy, opowiadałem zmyślone historie bratu – 612 razy, okłamałem szefa – 53 razy, koleżankę – 27 razy, kolegę – 18 razy, przyjaciela – 9 razy… Szczerze, uczciwie i dokładnie, prawda? Mogę nawet dorzucić jeszcze garść szczegółów i dokładnie wyjaśnić na czym te kłamstwa polegały. Jest to, być może, całkiem niezły „materiał” na spowiedź generalną, ale dla potrzeb obrachunku moralnego z Kroku Czwartego, taka lista, spis, czy wykaz, może stanowić co najwyżej punkt wyjścia do dalszej pracy. Dlaczego? Ano dlatego, że w Kroku Piątym mowa jest o wyznaniu istoty błędów, a nie o odczytaniu listy występków. Dlatego, że w Kroku Siódmym prosimy o usunięcie naszych braków, a nie o zabranie nam kartki ze spisem postępków moralnie nagannych. Program Dwunastu Kroków jest pewną całością i dlatego „robi się” go z kimś, kto to rozumie, kto dostrzega powiązania, kto zdaje sobie sprawę, że tu często coś wynika z czegoś i dokądś prowadzi.
 
Czym jest w takim razie ta istota błędów, którą mam odkryć podczas pracy nad Krokiem Czwartym i wyznać w Kroku Piątym? Istota błędów, to odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego robię to, co robię? Dlaczego zachowuję się, czy reaguję, w taki właśnie, a nie inny sposób? W przykładzie, który podałem: dlaczego okłamuję wszystkich wokół, dlaczego nie potrafię być szczery? Być może wynika to z niskiej samooceny, z kompleksu niższości? Może jestem przekonany, że muszę koloryzować i zmyślać różne niestworzone historie na swój temat, bo mnie takiego, jaki jestem naprawdę, nikt nie będzie lubił i kochał? A może jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika (kłamstwa bez potrzeby, to jedno z typowych zachowań DDA)? Z niską samooceną, z lękiem przed odrzuceniem, z zaburzeniem DDA, coś można zrobić – z listą występków nie można zrobić nic, to tylko fakty, które miały miejsce w bliższej lub dalszej przeszłości; przeszłości, której przecież nie da się zmienić.
 
Bardzo niewielkie pole manewru, jeżeli w ogóle jakiekolwiek, pozostawia przekonanie, że wady charakteru, to taki dopust boży (takim mnie Boże stworzyłeś, to takim mnie masz), a w ogóle to wina rodziców i ich metod wychowawczych, albo ewentualnie coś w rodzaju „pakietu startowego”, gotowego zestawu cech, czyli zarówno wad, jak i zalet, z którym przyszliśmy na świat, i na który nie mamy właściwie żadnego wpływu. Z tak rozumianymi wadami można sobie oczywiście „walczyć”.
Kiedy mnie sytuacja do tego zmusiła, a zdarzało się tak częściej, niżbym sobie życzył, i to nie tylko w pijanym życiu, z wielką powagą, przekonaniem, nawet wiarą we własne słowa twierdziłem, że ze swoimi wadami charakteru to ja nieustannie walczę. I taka deklaracja najczęściej wystarczała. Ale pewnego razu, we Wspólnocie AA, trafił się wyjątkowo wredny typ i zaczął nękać mnie pytaniami o to, co ja dokładnie w związku z tym robię, na czym, ale tak konkretnie, już bez „lania wody”, ta moja walka z wadami polega? Z wielkim zapałem próbowałem nawet wymyślić coś sensownego, ale bardzo szybko stało się najzupełniej jasne, że cała ta „walka z wadami”, to jedynie pustosłowie, za którym nie idą żadne realne działania. Dobił mnie całkowicie pytając jeszcze, od jak dawna tak sobie z tymi wadami walczę i jakie są tego skutki. Kiedy, zgodnie z prawdą, aczkolwiek wyjątkowo niechętnie, przyznałem, że walczę od lat kilkudziesięciu, a efekty są w zasadzie żadne…
Pamiętam, jak podczas tej rozmowy, gorączkowo i rozpaczliwie szukając argumentów, wymyśliłem, że walczę ze swoimi wadami w ten sposób, że po prostu staram się tego nie robić – chodziło wtedy zdaje się o kłamstwo, a więc staram się mniej kłamać. On popatrzył na mnie, ja na niego… Nic więcej nie było do powiedzenia i faktycznie nie padły już żadne słowa. Jestem jednak przekonany, że obaj, w tym momencie, myśleliśmy o tym samym – o piciu. W czasach uzależnionego picia także przecież walczyłem z alkoholem i swoją słabością, także starałem się pić mniej, albo przynajmniej nie upijać „w trupa”, do „urwanego filmu”, torsji. Zgadza się, czasem faktycznie nawet mi się to udawało, ale ostatecznie… wiadomo. „Objawem obłędu jest oczekiwanie na odmienne efekty przy niezmienionych działaniach”. Moja walka z alkoholem była równie mało skuteczna, jak i z wadami charakteru. Czas było zmienić metodę…
 
Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy zrozumiem, że ja te swoje wady charakteru może nie tyle mam, co ich używam. Tak! Dokładnie tak! Używam swoich wad charakteru, korzystam z nich, jak narzędzi z podręcznego kuferka, przybornika, który zawsze i w każdej sytuacji, mam przy sobie, z którym w żaden sposób nie jestem w stanie się rozstać. Pozostaje teraz, stosunkowo proste już pytanie, po co ja tych swoich wad używam, czemu to robię? Przecież wiem, że to wada, że nie powinienem, że to naganne. No, cóż… Używam swoich wad charakteru, bo mi się to po prostu opłaca, bo zawsze przynosi określone korzyści. Swoją drogą, próbowałem kiedyś znaleźć taką wadę, której użycie nie dawałoby profitów, ale mi się nie udało. Gdyby używanie wad wiązało się wyłącznie z samymi tylko stratami (a tak, tak, są tu też często jakieś konsekwencje, cena, którą trzeba zapłacić), to przecież wady bym nie używał. Gdyby każda, dokładnie każda moja próba koloryzowania, zmyślania na swój temat kończyłaby się ośmieszeniem, a może i pogardą ze strony otoczenia, błyskawicznie odechciałoby mi się to robić. Problem w tym, że do zdemaskowania dochodzi niezbyt często, za to zdarza się, że taki „poprawiony” wizerunek ułatwiał mi na przykład nakłonienie atrakcyjnej pani do… czegoś tam.
Użycie każdej wady przynosi korzyści. Złodziejstwo umożliwia wejście w posiadanie dóbr, na które nas nie stać, kłamstwo ułatwia uniknięcie odpowiedzialności – to tylko jeden niewielki przykład, bo przecież zyski z kłamstwa mogą być różnorakie, notoryczne spóźnianie się znakomicie podbudowuje nasze poczucie własnej wartości, a nawet władzy nad innymi ludźmi (oni muszą na mnie czekać), lenistwo zapewnia więcej czasu dla siebie, tchórzostwo pomaga unikać ryzykownych decyzji, a co za tym idzie także konsekwencji takich decyzji i w ogóle działania itd. itp.
Tak jak nikt nie wlewał mi wódki do gardła „na siłę”, tak i nikt przemocą nie może zmusić mnie do używania swoich wad. Przy najbardziej nawet sprzyjających okolicznościach, to nadal i wciąż ja decyduję, czy ze swojej skrzynki narzędziowej wyjąć złodziejstwo, albo inną wadę, i go użyć, czy jednak nie.
 
W taki oto sposób praca nad Czwartym Krokiem odbiera komfort używania własnych wad charakteru, ale daje jednocześnie nadzieję oraz realną szansę – w odróżnieniu od niesprecyzowanego i mało skutecznego „walczenia” – na skuteczną korektę tych zachowań, których nie chcemy u siebie już dłużej tolerować, które – przy oczywistych profitach – przynoszą nam jednak także konsekwencje, jakich wolelibyśmy uniknąć. Rozpoznanie własnych wad charakteru, ale także okoliczności, w których ich najczęściej używamy, sposobów i metod, jakie przy tym stosujemy i wreszcie korzyści, jakie dzięki nim osiągamy, wydają mi się wyjątkowo ważnym elementem i jednym z celów „strategicznych” podczas realizacji Czwartego Kroku.
 
Kolejnym, nie mniej ważnym motywem, jest zapoczątkowany tu właśnie proces zapoznawania się z własną duchowością. Moim zdaniem duchowe jest to, co nie jest materialne, a więc świat wartości człowieka. Mogą się na niego składać takie elementy jak miłość, uczciwość, rodzina, dom, Bóg, odpowiedzialność, praca, dzieci i dziesiątki innych, ale właśnie – mogą. Poważnym błędem jest założenie, że wszyscy mamy, czy też wyznajemy, identyczne wartości. To nie jest prawda! Nie ulega natomiast żadnej wątpliwości, że życie zbudowane i oparte na cudzych wartościach, doprowadzi w konsekwencji do cierpienia. Przykład: wszyscy (a przynajmniej tak mi się wydaje) twierdzą, że dzieci są dla nich wielka wartością. No, to dla mnie pewnie też muszą być, bo gdybym się głośno przyznał, że nie, to wyszłoby na to, że jestem pewnie jakiś nienormalny. Ale przecież prawdą, którą już znam jest to, że w rzeczywistości nudzą mnie i złoszczą te rozwydrzone, hałaśliwe bachory i zupełnie nie mam ochoty się nimi zajmować. W porządku, ja nie muszę mieć dzieci, w braku potomstwa i wielodzietnej rodziny nie ma niczego złego, ale jeżeli wmówię sobie, że dzieci są dla mnie ważne i jednak zostanę ojcem, to tylko unieszczęśliwię i dziecko, i jego matkę, i wreszcie samego siebie.
Dokładnie taki sam efekt, czyli cierpienie, wystąpi w przypadku prób funkcjonowania z kompletem wartości ze sobą sprzecznych. Przykład: wielką wartość ma dla mnie wolność osobista, a szczególnie wolne związki. Uważam też, że prawdziwy mężczyzna, nawet nie tyle może, co wręcz powinien, mieć wiele partnerek. Jeśli jednak moją wartością jest także Bóg i Dekalog, to… no, nie ma cudów, coś tu będzie „zgrzytać”, bo wartości, które wzajemnie się wykluczają, nie będę w stanie poskładać w jakąś harmonijną całość. Jako alkoholik, odporność na przeciągające się, długotrwałe cierpienie mam bardzo niewielką, albo i żadną, natomiast – do czasu rzecz jasna – jedynym remedium, jakie znam, jakie przychodzi mi na myśl odruchowo i automatycznie, jest wódka.
 
Alkohol, do pewnego momentu, skutecznie pomagał mi uciekać od życia, od siebie, od cierpienia, od nieakceptowanej rzeczywistości… Krok Czwarty okazał się być początkiem drogi powrotnej.





Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



Dziedzictwo Służby AA


       DWANAŚCIE KONCEPCJI WSPÓLNOTY AA

Błędem i sporym nieporozumieniem byłoby założenie, że Wspólnota Anonimowych Alkoholików oraz jej Program to tylko i wyłącznie Dwanaście Kroków, choć oczywiście od nich wszystko się zaczyna. Zaryzykuję twierdzenie, że Program AA zawarty jest w trzech legatach (zwanych też dziedzictwami), na które składają się: Dziedzictwo Zdrowienia, Dziedzictwo Jedności oraz Dziedzictwo Służby, a i to pewnie jeszcze nie wszystko.

Sama nazwa: Dwanaście Koncepcji dla Służb Światowych AA (The Twelve Concepts for World Service), które zatwierdziła Konferencja Służb Ogólnych w Nowym Jorku w 1962 roku, rodzi wiele nieporozumień, a zwłaszcza przekonanie, że nie dotyczą one mojej grupy AA, a jedynie jakiejś centrali w Ameryce. W tym momencie warto zdać sobie sprawę, że pierwszą służbą światową, jest służba mandatariusza grupy AA. Tym niemniej Koncepcje mają zastosowanie w każdej grupie AA, nawet takiej, w której z jakichś powodów nie ma mandatariusza.

Jeśli chcę żyć bez alkoholu, trzeźwieć, poznawać siebie, porządkować swoją przeszłość, odbudowywać relacje z bliskimi – korzystam z Dwunastu Kroków. Jeśli chcę spłacać dług wdzięczności wobec Wspólnoty, nadal się rozwijać, szukać i odnajdywać sens życia, stawać się lepszym człowiekiem, a jednocześnie nie chcę już być sam i pragnę wreszcie realnie wytrzeźwieć – podejmuję się pełnić służbę, zwłaszcza poza grupą, i wtedy ważne stają się w moim życiu Tradycje. Żeby jednak służbę pełnić zgodnie z zasadami oraz z pożytkiem dla siebie i innych, warto, żebym zapoznał się z Dwunastoma Koncepcjami.

Polskie tłumaczenie Dwunastu Koncepcji dla Służb Światowych zostało oficjalnie zaaprobowane jako DWANAŚCIE KONCEPCJI DLA SŁUŻB AA W POLSCE jesienią 2011 roku. Poniżej tzw. krótka forma. 


DWANAŚCIE KONCEPCJI DLA SŁUŻB AA W POLSCE

Niniejsza skrócona wersja „Dwunastu Koncepcji dla służb AA w Polsce" została zaakceptowana przez Konferencję Służby Krajowej AA w Polsce. Poniższe Koncepcje mają zastosowanie w pełnieniu służby na wszystkich poziomach struktur AA w Polsce - w Służbie Krajowej AA, w regionach AA, w intergrupach AA oraz w grupach AA. Stosowanie zasad zawartych w Dwunastu Koncepcjach ma także znaczenie dla osobistego rozwoju indywidualnego członka AA.

1. Najwyższe uprawnienia dla służb AA w Polsce powinny zawsze mieć oparcie w sumieniu zbiorowym całej naszej Wspólnoty, wobec którego służby ponoszą ostateczną odpowiedzialność.

2. Konferencja Służby Krajowej AA w Polsce jest niemal we wszystkich sprawach aktywnym głosem i skutecznie działającym sumieniem całej naszej społeczności.

3. Aby zapewnić skuteczne przewodzenie, powinniśmy przyznać tradycyjne „Prawo do Decyzji" każdemu elementowi służby AA - Konferencji, Radzie Powierników, Radzie Fundacji, Biuru Służby Krajowej, komisjom KSK oraz ich personelowi i osobom zarządzającym.

4. Wszystkie poziomy służby AA powinny mieć przyznane tradycyjne „Prawo do Uczestnictwa", pozwalające na głosowanie proporcjonalne do ponoszonej odpowiedzialności.

5. Na wszystkich poziomach naszej struktury powinno obowiązywać tradycyjne „Prawo do Apelacji", gwarantujące wysłuchanie głosu mniejszości i wnikliwe rozpatrzenie skarg.

6. Konferencja Służby Krajowej AA w Polsce uznaje, że główna inicjatywa i odpowiedzialność za większość spraw związanych ze służbami AA powinna należeć do obdarzonych zaufaniem członków Konferencji, działających jako Rada Powierników Służby Krajowej AA w Polsce.

7. Statut i regulaminy Fundacji BSK AA w Polsce są instrumentami prawnymi, upoważniającymi Powierników do kierowania i prowadzenia spraw Wspólnoty AA. Karta Konferencji nie jest dokumentem prawnym; opiera się na tradycji, a jej skuteczność zależy od dobrowolnych datków członków AA i posiadanego budżetu.

8. Powiernicy są planistami głównych działań Wspólnoty AA w Polsce. Zarządzają finansami AA i sprawują nadzór nad Fundacją BSK AA, zachowując prawo wyboru jej Zarządu, otaczając opieką wszystkie poziomy służb AA w Polsce.

9. Dla naszego przyszłego funkcjonowania i bezpieczeństwa nieodzowne jest dobre przywództwo w służbach. Przewodzenie służbom, pierwotnie sprawowane przez Założycieli, powinno być sprawowane przez Powierników.

10. Z każdą służbą w jednakowym stopniu powinny wiązać się odpowiedzialność i uprawnienia, których zakres powinien być zawsze wyraźnie określony.

11. Powiernikom powinno się zawsze zapewnić dobór optymalnych zespołów, komisji, dyrektorów służb, członków zarządu, personelu i konsultantów. Przedmiotem najwyższej troski zawsze pozostaną: ich skład, kwalifikacje, procedury wyboru oraz uprawnienia i obowiązki pełniących służbę.

12. We wszystkich swoich poczynaniach Konferencja Służby Krajowej AA w Polsce ma się kierować duchem tradycji AA, dbając o to, by sama nigdy nie stała się ośrodkiem niebezpiecznego bogactwa lub władzy. Podstawową zasadą finansową ma być zapewnienie wystarczających funduszy operacyjnych i rozsądnej rezerwy budżetowej. Żaden z członków Konferencji nie może mieć nieuzasadnionej władzy nad innymi. Wszystkie ważne decyzje powinny być podejmowane w drodze dyskusji i głosowania, i - jeśli to tylko możliwe - jednomyślnie. Działania Konferencji nigdy nie mogą powodować pociągnięcia jej członków do odpowiedzialności karnej lub wywołania publicznej polemiki. Konferencja nigdy nie będzie rządziła i - tak jak Wspólnota, której służy - na zawsze pozostanie demokratyczna w duchu i działaniu.

(Przedruku i adaptacji Dwunastu Koncepcji Anonimowych Alkoholików dokonano za zezwoleniem „AA World Services, Inc.")


Ciekawostką może być fakt, że wiele Koncepcji znakomicie funkcjonowało we Wspólnocie AA na długo przedtem, zanim je spisano, nazwano, przyjęto i opublikowano. Podczas Konwencji w St. Louis w 1955 roku Bill W. ogłosił, że oto Anonimowi Alkoholicy wkroczyli w dojrzałość, to jest, że Wspólnota gotowa jest już sama zająć się własnymi sprawami i za siebie odpowiadać, i przekazał wszystkie uprawnienia (władzę), które dotąd dzierżyli założyciele i weterani, w ręce grup AA, które od tego czasu znajdują się na szczycie naszej odwróconej piramidy (struktury). A czy nie to właśnie stanowi istotę Pierwszej Koncepcji? Podczas tej samej Konwencji grupy AA przekazały znaczącą część swoich uprawnień Konferencji Służby Krajowej (posługuje się tu terminologią polską) – Koncepcja Druga. Nieco później Konferencja Służby Krajowej delegowała istotną część swoich uprawnień Radzie Powierników – Koncepcja Szósta, a Rada Powierników scedowała część swojej władzy Fundacji BSK – Koncepcja Jedenasta.

Moja podpowiedź, sugestia:
Jeśli wydaje Ci się, że Koncepcje nie mają zastosowania na poziomie grupy, nie rozumiesz ich, podstaw w miejsce pojęcia „Konferencja” określenie „wszyscy członkowie grupy AA”, a zamiast „Rady Powierników” (czy „Powierników”) - po prostu „służby mojej grupy AA”.
Wydaje mi się, że poznawanie Koncepcji dobrze byłoby rozpocząć od… ostatniej z nich, w niej to bowiem zawarta jest idea i sama istota zagadnienia. A oto przykład mojego rozumienia, zastosowania i wykorzystania trzech innych Koncepcji na poziomie grupy:


Koncepcja TrzeciaAby zapewnić skuteczne przewodzenie, powinniśmy przyznać tradycyjne „Prawo do Decyzji” każdemu elementowi służby AA – Konferencji, Radzie Powierników, Radzie Fundacji, Biuru Służby Krajowej, komisjom KSK oraz ich personelowi i osobom zarządzającym.

Jeśli chcemy, żeby ktoś coś dla nas robił, to po pierwsze, wybieramy osobę, której ufamy, a po drugie powinniśmy jeszcze umożliwić tej osobie efektywne działania, stosownie do służby, jaką ma pełnić. Skarbnik grupy AA otrzymuje wprawdzie od tzw. sumienia grupy wskazówki co do polityki finansowej, jaką ma realizować, ale konkretnych, bieżących zakupów dokonuje już przecież samodzielnie i w tym przejawia się jego prawo do decyzji. Mandatariusz ma obowiązek przekazywać na spotkaniach Intergrupy to, co mu grupa zaleciła, ale gdy dochodzi do jakiegoś głosowania, kieruje się Pierwszą i Piątą Tradycją AA, a nie wyłącznie partykularnymi interesami swojej macierzystej grupy. Mandatariusz nie jest przecież chłopcem na posyłki. Zawsze powinien mieć na względzie nasze wspólne dobro.


Koncepcja CzwartaWszystkie poziomy służby AA powinny mieć przyznane tradycyjne „Prawo do Uczestnictwa", pozwalające na głosowanie proporcjonalne do ponoszonej odpowiedzialności.

W grupie AA (w Intergrupie, Regionie) wszyscy mamy równe prawa. Początkujący i weterani są takimi samymi anonimowymi alkoholikami (albo i nie, bo Wspólnota zatrudnia też nie alkoholików), więc w równym stopniu mają prawo uczestniczyć w życiu Wspólnoty i kiedy przychodzi do głosowania, nie ma szefów, podwładnych, mężów zaufania, nowicjuszy, sponsorów i podopiecznych. Przede wszystkim jednak, żaden szczebel struktury Wspólnoty AA nie ma ostatecznej władzy nad innymi. Bill W. pisał: „Za każdym razem, gdy powstaje władza absolutna, stanowi to zaproszenie dla tej samej skłonności do nadmiernej dominacji we wszystkich sprawach, małych i wielkich. Dopiero po latach zauważyliśmy, że nigdy nie można powierzać całej władzy jednej grupie, a praktycznie całej odpowiedzialności innej, a następnie oczekiwać wydajnego działania, nie mówiąc już o prawdziwej harmonii”, i to – jak się wydaje – stanowi istotę Czwartej Koncepcji: nie ma władzy bez odpowiedzialności. I odwrotnie.
Oczywiście zakres znaczeniowy tej Koncepcji jest znacznie szerszy, bo tzw. „prawo do uczestnictwa” wyraźnie koliduje z niecnym procederem przyjmowania do AA i pozwala mi uczestniczyć w każdym mityngu, jeśli tylko chcę przestać pić; dzięki niemu mogę też czynnie uczestniczyć w głosowaniach itd. itp.

Koncepcja PiątaNa wszystkich poziomach naszej struktury powinno obowiązywać tradycyjne „Prawo do Apelacji”, gwarantujące wysłuchanie głosu mniejszości i wnikliwe rozpatrzenie skarg.

Demokracja wydaje się być całkiem niezłym systemem dla Wspólnoty AA, ale nie oznacza to jednak, że całkowicie pozbawionym wszelkich wad. Zawsze istnieje w niej zagrożenie „dyktaturą większości”. Owszem, w przeważającej większości wypadków, większość ma rację, jednak trzeba pamiętać, że nie zawsze się tak dzieje, że czasem może być właśnie na odwrót i okazać się, że słuszność była po stronie mniejszości.

Jeśli w jakimkolwiek głosowaniu (mityng organizacyjny, inwentura grupy, Intergrupa, Rada Regionu itd.), nie udało się osiągnąć jednomyślności, zawsze należałoby zapytać, czy ktoś chciałby swoją decyzję, czy stanowisko dodatkowo uzasadnić. Jeśli nie, sprawa jest właściwie zamknięta, ale jeśli tak, należy „opozycji” zapewnić pełne prawo do wypowiedzenia się, przedstawienia swoich racji. Po wysłuchaniu argumentów warto byłoby teraz upewnić się, czy któraś z biorących udział w głosowaniu osób, na skutek tych argumentów nie zmieniła zdania, bo i tak się może zdarzyć. Jeśli w tym momencie zgłosi się choćby jedna osoba, całe głosowanie należałoby powtórzyć.
Ale uwaga – przydatności tego pomysłu nie należy przeceniać. Najlepszy nawet system, metoda, procedura organizowania głosowań nie zastąpi rozmów, uzgodnień, pragnienia porozumienia, współdziałania i zgody. Wydaje się raczej, że jeśli z tego typu rozwiązań trzeba korzystać, to najpewniej nie zostały jeszcze wyczerpane (przed głosowaniem!) wszelkie drogi osiągnięcia porozumienia.

 


 --
Tekst aktualizowany ostatnio zimą/wiosną 2012.