środa, 19 marca 2008

Tradycja 7 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Każda grupa powinna być samowystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.

Wersja pełna: Poszczególne grupy AA powinny być w całości finansowane z dobrowolnych datków swoich członków. Uważamy, że wszystkie grupy wkrótce powinny to osiągnąć. Uważamy również, że wszelkie publiczne starania o pieniądze, prowadzone zarówno przez grupy jak i przez kluby, szpitale czy inne instytucje spoza AA, podczas których korzystano by z imienia AA są wyjątkowo niebezpieczne. Uważamy ponadto, że przyjmowanie poważniejszych funduszy z jakiegokolwiek źródła oraz darów pociągających za sobą jakiekolwiek powiązania jest nie wskazane. Niepokoi nas także fakt, że niektóre grupy AA gromadzą w swych kasach nadmierne fundusze, ponad rozsądną rezerwę, bez jasno określonego celu, jakiemu pieniądze te posłużą w ramach AA. Doświadczenie przekonało nas wielokrotnie, że nic nie niszczy naszego duchowego dziedzictwa tak niezawodnie, jak daremne spory o własność, pieniądze i władzę.

Jak rozumiem Tradycję Siódmą Wspólnoty AA?

Wśród Dwunastu Tradycji Wspólnoty, dwie wydawały mi się proste, jasne i niebudzące absolutnie żadnych wątpliwości: Tradycja Trzecia oraz Tradycja Siódma. Zwłaszcza tą ostatnią bardzo szybko i dość pochopnie uznałem za śmiesznie prostą. Oczywiście, po pewnym czasie, okazało się, że tylko częściowo i w sumie dość powierzchownie rozumiałem, o co w niej tak naprawdę chodzi.
 
Duży, otwarty, rocznicowy mityng. Obecnych jest wielu gości z zewnątrz, to znaczy nieuzależnionych. W odpowiednim momencie zaczyna wśród zebranych krążyć kapelusz. Kiedy przeszedł przez ręce połowy zgromadzonych, ktoś gorączkowo zaczął szeptać coś do ucha prowadzącemu. Chwilę później usłyszeliśmy jego komunikat: „ja bardzo przepraszam, ale do kapelusza mogą wrzucać tylko alkoholicy – grupa AA jest samowystarczalna i nie może przyjmować dotacji z zewnątrz”.
Miałem pretensje i żal do prowadzącego. Zareagował zbyt późno i doprowadził przez to do bałaganu i zupełnie niepotrzebnego zamieszania. Część gości już coś tam do kapelusza wrzuciła i w tej chwili nie wiadomo było zupełnie, co robić dalej – zwracać, czy jak?
Minęło kilka lat, zanim – wspominając to wydarzenie – zorientowałem się, że prawdziwym problemem nie był wówczas bałagan na mityngu, ale nasze kompletne niezrozumienie istoty Siódmej Tradycji. Kolejny raz okazało się, że dobra wola i zaangażowanie mogą być bardzo cenne, jednak nie zastąpią rzetelnej wiedzy, zrozumienia i doświadczenia. A w to, niestety, trzeba włożyć trochę pracy i wysiłku…
 
Tradycja Siódma pojawiła się we Wspólnocie AA stosunkowo późno. W pierwszych latach swojej działalności Anonimowi Alkoholicy prosili o dotacje i otrzymywali je – choć wydaje się, że nigdy w takiej wysokości, jakby sobie życzyli. Dopiero w 1945 roku powiadomili Johna D. Rockefellera oraz innych darczyńców, że od tej chwili nie potrzebują już pomocy finansowej.
Od tego czasu Rada Powierników konsekwentnie odmawiała przyjmowania dotacji z zewnątrz. Warto jednak pamiętać, że Rada Powierników to nie cała Wspólnota – Tradycje AA przyjęte zostały dopiero podczas pierwszej Konwencji Międzynarodowej AA w Cleveland (VII 1950). Oznacza to, że właściwie dopiero wtedy Wspólnota zadeklarowała oficjalnie i jako całość zasadę pełnego samofinansowania.
W książce „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” użyte zostało w związku z tym następujące stwierdzenie: „nieodpowiedzialni stali się wreszcie odpowiedzialni”, które, przyznam, zawsze mocno mnie porusza.
Fakt, że Siódma Tradycja nie obowiązywała we Wspólnocie AA „od zawsze” o dziwo, bardziej mnie do niej przekonuje, więcej mam do niej zaufania, niż gdyby okazało się, że stanowi ona czyjeś… no, powiedzmy „objawienie”. Jeśli zmiana nastąpiła tak późno, to niewątpliwie jako wynik całego szeregu konkretnych, trudnych, lecz wartościowych doświadczeń. Można zresztą poczytać o nich w naszej literaturze.
 
Czasem od osób biegle władających angielskim słyszę zarzut, że słowo contributions występujące w wersji oryginalnej, zostało błędnie przetłumaczone jako dotacje, podczas kiedy dotacje to faktycznie po angielsku subsidy. Jestem jednak przekonany, że w tym wypadku polskie tłumaczenie doskonale oddaje sens i ducha Siódmej Tradycji. Zwłaszcza, że w jej wersji dłuższej można znaleźć takie oto zdanie: „Uważamy ponadto, że przyjmowanie poważniejszych funduszy z jakiegokolwiek źródła oraz darów pociągających za sobą jakiekolwiek powiązania jest nie wskazane”.
 
W takim razie okazuje się, że podczas mityngu, który opisałem wyżej, popełniony został dość poważny błąd – anonimowy, kilkuzłotowy datek wrzucony do kapelusza przez sympatyka AA, gościa otwartego mityngu, nie jest dotacją. Podobnie, jak nie jest dotacją złotówka rzucona w kościele na tacę, lub do jakiejś skarbonki. Jak w takim razie mogłaby wyglądać dotacja, której nie powinna przyjmować żadna grupa? Przykład: Prezydent miasta Psia Dziura udzielił psiodziurzańskim grupom Anonimowych Alkoholików dotacji w wysokości stu tysięcy złotych z przeznaczeniem na rozbudowę infrastruktury, a w szczególności na zakup… To jest dotacja. Anonimowy datek Al-anonki w wysokości 2,00 PLN – nie.
 
Grupa powinna… Wydaje się to oczywiste, ale może warto powtórzyć – grupa AA nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej, czy jakiejś innej, która mogłaby przynieść jej dochody. Jeśli więc grupa POWINNA, to powinność ta spoczywa na jej członkach, a konkretniej mówiąc – także na mnie. Samowystarczalność… Grupa ma SAMA (poprzez swoich członków) zadbać o zapewnienie funduszy na swoje potrzeby, a pieniędzy w grupie ma WYSTARCZYĆ. Oznacza to, że pieniędzy ma grupie starczyć na pokrycie kosztów jej funkcjonowania i działalności (Piata Tradycja!!!), ale też nie powinno ich być zbyt wiele. Warto też pamiętać, że Wspólnota AA nie kończy się na mojej grupie, a ciastka, kilogramy kawy i cukru (tak zwane przejadanie kapelusza) oraz symboliczna zwykle opłata za salę, to jeszcze nie wszystkie niezbędne koszty.
 
Odpowiedzialność – wartość, która najsilniej kojarzy mi się z Siódmą Tradycją i stanowi jej istotę. W sposób kompletnie nieodpowiedzialny, nieomalże jak kilkuletnie dziecko, przez całe swoje pijane życie wyciągałem rękę (w ten czy inny sposób) do kogoś, kto mógł mi zapewnić dalsze picie. Czasem była to żona, od której pożyczałem, i jakoś nigdy nie oddawałem, pieniądze z domowego budżetu, spychając także na nią obowiązek załatania braków… jakoś – to mnie już nie obchodziło. Pożyczałem również pieniądze od przyjaciół, znajomych, a nawet sąsiadów. Prosiłem, wyłudzałem albo wymuszałem podwyżki w zakładzie, ale przecież tak naprawdę moja praca nie była warta pewnie ani połowy z tego, co zarabiałem – sporą część dniówki byłem przecież albo podpity, albo skacowany… Jednocześnie przez cały ten czas, dzień za dniem, ktoś, opłacał salę, w której spotykali się ludzie gotowi mi pomóc. Członkowie AA kontaktowali się ze sobą, drukowali książki i ulotki, tworzyli sieć ratunkową – także dla mnie – stale gotową na przyjęcie nieszczęśnika, gdy tylko zechce on z niej skorzystać.
Rzecz jasna większość z tych działań była związana z bezinteresownym niesieniem posłania w ramach Dwunastego Kroku… większość, ale nie wszystkie. Jako człowiek żyjący wreszcie w realnej rzeczywistości, a nie w krainie iluzji, muszę zdawać sobie sprawę, że niektóre z działań Wspólnoty wiążą się z kosztami. Jestem teraz członkiem Wspólnoty, ale czy nadal, po staremu, rachunki za mnie ma płacić ktoś inny?
 
Trzeźwość, co chyba oczywiste, nie jest na sprzedaż, gdybym jednak porównał ją do towaru, to niewątpliwie miałaby wtedy słuszność zasada: wart towar swej ceny. Jeśli więc płacę drobniakami, albo pozwalam, żeby za moją trzeźwość płacił ktoś inny…
Świadomość, że nikt nie może „kupić” Wspólnoty AA za żadne pieniądze niewątpliwie zwiększa moje poczucie bezpieczeństwa. Dzieje się tak dlatego, że Wspólnota sama płaci swoje rachunki i koszty.
A właśnie, ile ja „zapłaciłem” w tym miesiącu za swoje bezpieczeństwo?
 
We wszystkich tych, i wielu podobnych, rozważaniach na temat odpowiedzialności, samowystarczalności, nieprzyjmowania dotacji itd., jest jeden element, co do którego stale i wciąż mam wątpliwości. Chodzi o wynajmowanie sal na potrzeby spotkań (mityngów) grup AA, za kwoty zupełnie symboliczne, stanowiące ułamek rzeczywistej i realnej wartości najmu takiego pomieszczenia.
Czy faktycznie grupa jest samowystarczalna i nie przyjmuje dotacji, jeśli spotykać może się właściwie tylko i wyłącznie dzięki dobrej woli (łasce?) właściciela sali, który udostępnia ją na przykład za kwotę dziesięciu lub dwudziestu złotych miesięcznie? Właściciel, albo administrator, czy dysponent, może ze swoją własnością robić, co mu się żywnie podoba, to po pierwsze. Po drugie, często wykazuje on autentyczną życzliwość i dobrą wolę, i chwała mu za to. Tylko czy my, jako Wspólnota AA, możemy i powinniśmy przyjmować takie... prezenty?
 
W grudniu 2008 roku napisałem na ten temat artykuł pod tytułem „AA – analiza krytyczna czyli… co mi się nie podoba we Wspólnocie”, stanowiący swego rodzaju dopełnienie tematu 7 Tradycji AA.
 
Ostatnio wyjątkowo często słyszę w środowiskach AA pytanie: do kogo należą pieniądze zebrane podczas mityngu do kapelusza? Moim zdaniem datek wrzucony do kapelusza, w tym momencie i bez najmniejszej wątpliwości staje się własnością Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Grupa, sumienie grupy, jest tylko i wyłącznie dysponentem tych pieniędzy, a wszelkie decyzje w tej sprawie świadczą o odpowiedzialności tworzących ją alkoholików.





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz