sobota, 17 stycznia 2009

Jedna grupa AA, czy kilka?

Kiedy kolejny raz od nowicjusza usłyszałem pytanie: „czy mam chodzić na jedną grupę, czy na różne?”, przypomniałem sobie swoje własne, doświadczenia związane z tym tematem i postanowiłem podzielić się nimi na szerszym forum.


Czy tylko jedna grupa AA, czy może kilka?

Pamiętam, jak pewnego razu na grupę, z którą się identyfikowałem, przyszło kilku nowicjuszy. Przyszli i… zostali, to znaczy zaczęli na tą grupę przychodzić stale. Atmosfera na grupie nieco się zmieniła. Już nie zawsze czułem się tam tak dobrze, jak przedtem. Może nie źle, ale… Jakoś inaczej w każdym razie.
W tej sytuacji, podczas któregoś z obowiązkowych spotkań z szefem przychodnianych „odwykaczy”, opowiedziałem, co się dzieje i zdradziłem się z myślami, a może nawet planami, opuszczenia AA, bo tam już nie jest tak, jak chciałem, jak się przyzwyczaiłem, jak lubiłem. Liczyłem na jego zrozumienie i poparcie. Może nawet chciałem, żeby użalił się nad moją niedolą.
 
Zaskoczenie i rozczarowanie było ogromne, bo oczywiście doktor S. wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody, „objechał” z góry na dół jak święty Michał diabła, a kiedy nareszcie trochę się uspokoił zapytał, czy mi się przypadkiem coś nie pomyliło, czy ja na pewno wiem gdzie i po co chodzę? Usłyszałem między innymi, że Wspólnotę AA pomyliłem najwyraźniej z jakimś klubem towarzyskim lub knajpą (bez wyszynku), gdzie chodzę spotykać się z koleżkami, a także po to, żeby dobrze się poczuć, poprawić sobie nastrój, rozerwać się. 
Takie były początki długiego procesu weryfikacji moich przekonań na temat chodzenia na jedną grupę, a także chodzenia na mityngi AA w ogóle.
 
Przez pierwszą połowę swojego trzeźwego życia byłem, w zasadzie, AA-owcem jednej grupy. Natomiast w drugiej połowie ruszałem już tyłek ze swojej grupy, a nawet z miasta i wykorzystywałem każdą okazję do spotkania i wymiany doświadczeń z członkami AA spoza „mojej paczki”. Dlaczego i po co?
 
1. W pewnym momencie zrozumiałem, że siłę Wspólnoty stanowi Program AA, a nie mityng. Mityng to tylko narzędzie. Podczas mityngu zebrani dzielą się doświadczeniami i efektami pracy nad Programem. Jeśli zamiast pracy zajmę się kolekcjonowaniem narzędzi, to efekt może być… różny od oczekiwanego. Delikatnie rzecz ujmując.
 
2. Mityng nie służy do poprawiania nastroju i samopoczucia. Tym celom znakomicie służył mi alkohol, a zdrowienie z uzależnienia (popularnie nazywane trzeźwieniem) nie ma chyba polegać na tym, żebym mityngu AA używał jako zamiennika dla flaszki i knajpy.
 
3. Mityng Wspólnoty AA to nie jest spotkanie w klubie abstynenta – nic nie ujmując tym ostatnim. Swoje potrzeby, czy nawet aspiracje, towarzyskie powinienem chyba jednak realizować gdzieś indziej. I to z korzyścią zarówno dla siebie, jak i innych Anonimowych Alkoholików. 
 
4. I wreszcie, co chyba jest najważniejsze, zamykając się w jednej tylko grupie, w dość istotny sposób ograniczam swoje możliwości wyzdrowienia z alkoholizmu. A czy nie o to cały czas przecież chodzi?!
 
W okresie, kiedy jeszcze chodziłem na jedną tylko grupę, często przychodziłem na mityng wcześniej. Chodziło mi o to, żeby nikt nie zajął mojego ulubionego miejsca przy mityngowym stole. Kiedy to sobie dzisiaj przypomnę, to aż śmiać mi się chce – w czasie mityngu miałem pełną gębę opowieści o tym, jak to zmieniam siebie i w ogóle na te zmiany jestem gotowy i zdeterminowany, ale w rzeczywistości nie byłem gotów nawet miejsca zmienić i faktycznie źle się czułem, kiedy ktoś inny mi je zajął.
 
Na jednej grupie, wśród takich samych jak ja stałych bywalców, prędzej czy później (a raczej prędzej) następowało nieuniknione: znaliśmy siebie nawzajem i nasze historie życiowe na pamięć i na wyrywki. W takiej sytuacji szansa na to, że dowiem się czegoś nowego, pożytecznego, czegoś, czego jeszcze nie słyszałem sto razy, była niewielka i z czasem niestety coraz mniejsza. Owszem, czułem się tam bardzo bezpiecznie, bo z góry dokładnie wiedziałem, kto co powie, jak zareaguje itd. no, ale jak się to ma do mojej potrzeby zmiany siebie, niezbędnej przy zdrowieniu z alkoholizmu?
 
W praktyce okazywało się często, że na mityng idę po to, żeby spotkać tam Kazia, Ziutka czy Alę i po prostu z nimi pogadać. Gdybyśmy spotkali się na rogu ulicy czy w barze, pewnie też opowiadalibyśmy sobie nawzajem, co też się u nas wydarzyło od ostatniego spotkania. Tutaj wykorzystywaliśmy tzw. „problemy i radości”, żeby w formie terapeutycznej rundki poinformować przyjaciół, co to się ostatnio w naszym życiu stało. Szansa na zmianę, na korektę swojego myślenia i zachowań? Właściwie żadna.
 
W naszych relacjach (cały czas mam na myśli stałą paczkę z jednej grupy AA) sporo było zrozumienia, akceptacji, wyrozumiałości i sympatii. To oczywiście bardzo było miłe, ale zauważyłem, że przy okazji zaczęliśmy się wzajemnie chronić i osłaniać. Ja nie powiedziałem nic nieprzyjemnego Ziutkowi, bo to mój przyjaciel, więc po co mu sprawiać przykrość. Ziutek nie zdobył się na bolesną szczerość wobec Ali, żeby jej nie zranić, a Ala nieco złagodziła swoją wypowiedź, żeby nie urazić Frania.
 
Przyjemnie było, ale czy w takich warunkach można rzeczywiście i skutecznie trzeźwieć? Wydawało mi się, że tak, w końcu zawsze mogłem odpowiedzieć, że przecież chodzę na mityngi, pracuję nad sobą, zmieniam się i kilka podobnych ogólników, z których kompletnie nic nie wynika. I wszystko wydawało się w porządku, dopóki nie wybrałem się na mityng w zupełnie innej miejscowości. Usłyszałem wtedy kilka ciekawych wypowiedzi – usłyszałem, a nie tylko ich słuchałem – już choćby dlatego, że były nowe. Z jednymi się zgadzałem, z innymi nie, ale to inna sprawa, bo przede wszystkim zmuszały mnie do myślenia, zastanowienia, odniesienia tego do siebie.
Nikomu nieznany, a więc i nie powiązany z nikim żadnymi relacjami towarzyskimi, nie byłem też jakoś specjalnie chroniony, nikt się nade mną nie rozczulał. Usłyszałem w związku z tym kilka rzeczy, które w niewygodny sposób naruszały moje, z takim trudem zbudowane wśród przyjaciół, wyobrażenie o sobie. Wracając z tego mityngu zastanawiałem się, czy jest sens robić takie eksperymenty – w końcu wcale się tam dobrze nie czułem. Ano właśnie… znów szukałem dobrego samopoczucia…
 
Wtedy mój drugi sponsor podpowiedział mi coś, co zapamiętałem do dziś, zaproponował mianowicie, żebym poszukał odpowiedzi na pytanie, co we mnie jest takiego, że się tam niezbyt dobrze czułem? Zaskoczył mnie kompletnie. Gotów byłem długo i namiętnie mówić o tym, co w nich tam, na tej obcej grupie, jest takiego, że się tam źle czułem, ale że to coś jest we mnie, to mi do głowy nie przyszło. Oczywiście znalazłem to coś, a był to całkiem niezły zestaw moich wad charakteru, na które przyjaciele i znajomi ze starej paczki nie zwracali już uwagi, przyjmując po prostu, że „to przecież Meszuge, on już tak ma, nie znasz go?”.
 
Ja nie wiem, czy da się wytrzeźwieć zamknąwszy się na jednej tylko grupie AA. Być może i można, ja tam nie wiem, natomiast mam pełne przekonanie, że dla mnie nie jest to dobry ani bezpieczny pomysł. Nadal i wciąż najlepiej się czuję na swojej grupie, jednak bardzo pilnuję tego, żeby przynajmniej raz czy dwa na kwartał wybrać się na jakąś inną grupę, „przewietrzyć poglądy”, jak to nazywam. Pilnuję też, żeby nie przyzwyczajać się do miejsca za stołem. Już choćby dla zasady…
 
Ja jestem w tej komfortowej sytuacji, że w moim mieście działa pięć grup AA i odbywa się kilkanaście mityngów tygodniowo. Co mają zrobić AA-owcy, w których miejscowości jest tylko jedna grupa? Polska to nadal nie Ameryka i zwyczaju jeżdżenia po 300 kilometrów na mityng tu nie ma, ale… Czasem, choćby raz na miesiąc, można się chyba wybrać na spotkanie Intergrupy, albo do oddalonego o te kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów miasta? W końcu po flaszkę to ja przecież byłem gotów iść pół nocy, boso po śniegu, więc jak to teraz ze mną jest? 





Dużo więcej w moich książkach


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz