Wspólnotą AA, a zwłaszcza i szczególnie jej historią, interesuję się od wielu lat. Przeczytałem wszystkie powszechnie dostępne pozycje na ten temat, dotarłem także do kilku mniej dostępnych. Jako alkoholik, obserwuję też Wspólnotę metodą obserwacji uczestniczącej. Spisałem historię jednej z grup (brałem udział w jej zakładaniu) i chętnie czytam lub słucham opowiadań o powstawaniu i działalności innych.
Problemem Wspólnoty nie jest forma własności środków produkcji, ustrój społeczno-polityczny, forma rządów, wojna czy trzęsienie ziemi. Jak dowodzi historia, z tego typu problemami Wspólnota AA radzi sobie całkiem nieźle. Gdzie w takim razie szukać największych wrogów AA? Ameryki pewnie nie odkryję twierdząc, że takim wrogiem jest po prostu ludzka natura, a zwłaszcza te jej elementy, które w chorobie alkoholowej uległy poważnemu zwyrodnieniu i wyolbrzymieniu.
Wydaje mi się, że od samego początku, od swoich narodzin, Wspólnota AA nieustannie musi się przeciwstawiać dwóm poważnym zagrożeniom. Jednym z nich jest – nie zawsze uświadomiona – wewnętrzna potrzeba stworzenia organizacji, a drugim ciągoty i pokusy o charakterze sekciarskim.
Świat pijącego alkoholika nie jest światem bezpiecznym. Bardzo dobrze pamiętam jeszcze swój ciągły strach przed konsekwencjami picia – bałem się, że mnie złapią w pracy pod wpływem alkoholu, że po pijanemu wyrządzę jakieś szkody, że całkowicie stracę zdrowie albo, że po prostu umrę. Bałem się pewnie ze stu innych rzeczy, ale nie chodzi mi w tej chwili o ich wyliczanie. Poza tym każdy z nas ma swój własny zestaw strachów.
Organizacja wydaje się być całkiem niezłym lekarstwem na wiele lęków. W jej strukturze wiadomo, kto jest nad, a kto pod, kto wydaje polecenia, a kto ma ich słuchać. Regulaminy lub inne spisane reguły decydują za mnie, co wolno mi robić, a także, jakie konsekwencje poniosę za złamanie zasad. Kary też są ściśle określone i wiadome z góry. Wiadomo kogo i czego się bać, a kogo i czego – nie. Świat organizacji, z jej strukturą i obowiązującymi zasadami, jest światem stosunkowo bezpiecznym. Zwłaszcza dla osoby, która wyłania się z chaosu czynnego alkoholizmu. W związku z tym, ciągotki do przekształcenia otaczającego mnie świata, w organizację, są dosyć zrozumiałe i oczywiste, i absolutnie nie mają nic wspólnego ze złą wolą. Pewnie nawet wprost przeciwnie…
Często obserwuję zadowolone miny urzędników lub pracowników, w firmie czy instytucji, którzy z całkowitym spokojem mogą odpowiedzieć: „wie pan, ja to bym oczywiście zaraz i natychmiast, ale regulaminy (prawo, przepisy, zasady itp.) nie pozwalają”. I już nie trzeba ryzykować, narażać się, podejmować jakichś wątpliwych decyzji. Jest bezpiecznie.
Może się mylę, ale jakoś tak mi się wydaje, że te tęsknoty do ponoszenia odpowiedzialności są wśród Anonimowych Alkoholików co najmniej mocno wyolbrzymione, a z ich realizacją bywa bardzo różnie.
Przypomina mi się, jak w początkowym okresie swojej abstynencji powtarzałem jak papuga, jaki to ja teraz jestem szczęśliwy, że mogę i chcę nareszcie ponosić konsekwencje swoich czynów. Może nawet wierzyłem w to, co mówiłem? Już nie pamiętam. Jak to się często zdarza, życie zweryfikowało wkrótce moje bombastyczne deklaracje. Kiedy oskarżono mnie o kradzież, którą jak najbardziej popełniłem, okazało się nagle, że wcale nie chcę z radością w sercu i śpiewem na ustach wylądować w „pierdlu” szczęśliwy, że nareszcie mogę odpowiedzieć za swoje czyny i ponieść ich konsekwencje. Nie, stawałem na głowie, żeby od odpowiedzialności się wymigać.
Organizacja i jej atrybuty odpowiednio skonstruowane, potrafią skutecznie zdjąć z nas całkiem spory kawał odpowiedzialności i przerzucić go na – stworzony przez nas samych – system. Przykład? Proszę bardzo: „my byśmy cię chętnie do naszego AA przyjęli, ale w scenariuszu mamy zapisane, że musisz odpowiedzieć twierdząco na dwa pytania, a ty odpowiedziałeś tylko na jedno, więc… sam rozumiesz…”. To nie ja odpowiadam za swoją decyzję, to scenariusz.
Czy w takim razie Wspólnota AA ma się obejść i zrezygnować ze wszelkich kart konferencji i innych takich regulaminów? Oczywiście nie o to chodzi! Jednak zawsze należy pamiętać o różnicy pomiędzy działaniem dobrze zorganizowanym (dla którego wystarczy minimum prostych zasad), a organizacją z jej strukturą i rozbudowanymi i skomplikowanymi przepisami, normami, zasadami i regulaminami.
Myślę, że wszyscy i zawsze powinniśmy być czujni wobec działań i pomysłów, które stwarzając złudne poczucie bezpieczeństwa pozwalają jednocześnie osobistą odpowiedzialność przerzucać na system.
Drugim zagrożeniem, o którym wspomniałem, są ciągotki sekciarskie. Tak jak i pragnienie ulokowania samego siebie w bezpiecznej organizacji z mocno ograniczoną odpowiedzialnością, tak i tu absolutnie nie chodzi o czyjąś złą wolę, a raczej o nieco zaburzone potrzeby osoby uzależnionej.
I znów sięgając pamięcią wstecz przypominam sobie, jak przez pierwsze dwa lata abstynencji głośno i namiętnie deklarowałem swoje ogromne i niezaspokojone pragnienie powrotu do normalności. Wszyscy to chyba kiedyś robiliśmy, w końcu trzeźwość to normalność, więc tak trzeba było. Na dwa-trzy lata tego pragnienia jakoś mi wystarczyło, ale później okazało się, że jako alkoholik i DDA (DDD) pojęcie o normalności to ja, tak w ogóle, mam dość mętne, a poza tym normalność ma cechy, do których tak naprawdę chyba jednak zupełnie nie tęskniłem: zwyczajność, przeciętność, codzienna powtarzalność. No, przecież ja piłem właśnie po to, żeby nie było przeciętnie i zwyczajnie!
Jako alkoholik, z jednej strony nie znałem siebie zupełnie, ale z drugiej uważałem, że jestem nikim. Byłem też bardzo samotny, właściwie bez swojego miejsca w życiu. To dość oczywiste, prawda? Chciałem wreszcie być kimś, nie wiedziałem jeszcze za bardzo kim, ale wiedziałem, że nie byle kim. Chciałem też w końcu odnaleźć to swoje miejsce w życiu, ale ono też nie miało być byle jakie. Pić przestałem, jednak moje pragnienia i potrzeby jakiejś niezwykłości, wyjątkowości i nieprzeciętności pozostały. Tak było, a ja nie mam do siebie o to pretensji.
Myślę, że miałem szczęście, że w tym okresie nie trafiłem do jakiejś prawdziwej sekty. Oczywiście nie chodzi mi o taką lub inna doktrynę (religijną albo inną), ale o te elementy sekty, które zapewnia ona swoim członkom, przynajmniej w początkowym okresie: poczucie identyfikacji i przynależności, jakaś wyjątkowość i swoiste praktyki, ekskluzywizm (niedostępność dla ogółu), tajemnica, specyficzny język, obrzędy i tradycje, jakieś specjalne znaki i symbole identyfikujące, określone rytuały inicjacyjne itd.
Sekciarstwa w swoim życiu sobie nie życzę i boję się go, bo zdaję sobie sprawę, że piłem, żeby było wyjątkowo i teraz – zamiast po prostu dołączyć do całego społeczeństwa – chętnie zdrowiałbym w jakiś wyjątkowy, szczególny sposób w tajemniczej i zamkniętej grupie o specjalnych regułach. Wspólnota AA stała się częścią mojego życia, dlatego właśnie na sekciarstwo w AA się nie godzę i jestem szczególnie wyczulony na jego przejawy. Choćby drobne i pozornie mało ważne.
Pamiętam z jaką dumą nosiłem w klapie kurtki swojego pierwszego (i ostatniego) wielbłąda. Uśmiechałem się lub mrugałem porozumiewawczo do innych posiadaczy wielbłądów, mając świadomość, że w wielkim tłumie poznał swój swego. AA noszą wielbłąda, wolnomularze (masoni) symbol kielni… co w tym złego? Może i nic, poza tym, że przypinając niezrozumiały dla innych znak dokonałem podziału na „my” (my, alkoholicy) i „oni” (oni to cała reszta świata). A przecież miałem się łączyć i upodabniać, a nie znów wyróżniać i izolować…
Scenariusz mityngu AA jest z założenia pomocą, ściągą dla prowadzącego, prostą rozpiską tego co i w jakiej kolejności ma się dziać, żeby na wszystko starczyło czasu i żeby o czymś nie zapomniał. Martwi mnie i mocno niepokoi obserwowany czasem proces transformacji scenariusza w opis czy instrukcję jakiegoś ceremoniału, w którym znalazł swoje miejsce także specjalny rytuał przyjmowania nowych członków do grupy. To, że jakiekolwiek przyjmowanie do grupy AA jest skandalicznym nadużyciem, powtarzać chyba nie trzeba.
Podczas mityngu przypominane są Kroki i Tradycje AA, zwykle uczestnicy czytają je kolejno. Co się jednak dzieje, kiedy na mityngu jest więcej niż 24 osoby? Otóż często wymagane jest, żeby ci, dla których tekstów do odczytania nie starczyło, wzięli na moment w ręce kartkę z nimi (jakby była to jakaś świętość) i wymienili swoje imię. Tak oto proste przypomnienie Kroków i Tradycji zmieniło się w jakiś obrządek lub ceremoniał.
Pamiętam wątpliwości niektórych AA dotyczące tego, czy mityng w ogóle może się rozpocząć i czy będzie on „ważny” jeśli gdzieś się zapodziała świeczka. Jakby miała ona tu jakiekolwiek znaczenie…
Jak gorące pragnienie powrotu do normalności ma się do używania jakiegoś specjalnego, udziwnionego języka? Przykładem może tu być choćby słowo „służebny”, które we współczesnym języku polskim w ogóle nie występuje w formie osobowej, ale w AA w Polsce pleni się aż miło. Po co?
Znajomy, nie alkoholik, ale znający ludzi uzależnionych chyba lepiej niż oni sami, powiedział kiedyś ze sporą dawką goryczy: „Wy nie chcecie wyzdrowieć i wrócić do normalnego społeczeństwa, wy chcecie w nieskończoność trzeźwieć, tylko na tym wam zależy”. Oczywiście mówił o „trzeźwieniu” w specyficznym, AA-owskim znaczeniu tego słowa, które z normalną polszczyzną niewiele ma wspólnego. Z procesem zmierzającym do wytrzeźwienia też nie.
Czasem zastanawiam się, jak wiele prostoty, miłości i służby, zalecanych przez doktora Boba, zostało we współczesnej wersji Wspólnoty AA w Polsce… A jak wiele zostało jej we mnie?
Ten wspaniały, dobrze znany, szeroki uśmiech znów zajaśniał na jego twarzy, gdy powiedział nieomal żartobliwie: «Pamiętaj Bill, nie spaskudźmy tego. Zachowajmy to w prostocie!» Odwróciłem się nie mogąc wykrztusić słowa. Wtedy widziałem go po raz ostatni. („Przekaż dalej” str. 365)
Temat, który poruszyłeś, jest tematem żywym na wielu grupach etc. etc. Przeraża mnie tendencja do spisywania nawet tego, co w AA jest naturalne i oczywiste od czasów Boba I Billa. To, co dotąd było tradycją i sposobem działania, poprzez spisywane zasady czy regulaminy staje się pustym frazesem. Niesienie posłania innym alkoholikom, niekoniecznie sobie samym, ma szansę przywrócić ducha wspólnoty. Przynajmniej mam taką nadzieję.
OdpowiedzUsuńdzieki
OdpowiedzUsuńProszę bardzo. :-)
Usuń