Przechodnie patrzyli na mnie podejrzliwie, gdy w ulewnym deszczu siadałem na mokrej ławce, ale staw biodrowy bolał mnie za bardzo, żebym się tym przejmował. Tak więc siedziałem i rozmyślałem o powiedzeniu „łatwo jest nie pić, kiedy się nie chce pić”, które od lat jest dla mnie swego rodzaju skrótem myślowym, bo rozumiem je znacznie szerzej i odnoszę nie tylko do picia… może nawet do picia najmniej. Myślałem też o cierpieniu i wierze w Boga.
Parafrazując słowa franciszkanina, Richarda Rohra*, zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli sponsor nie mówi podopiecznemu o cierpieniu, to nie jest dobrym sponsorem. Nie wiem czy jestem dobrym sponsorem, ale na pewno nie należę do najbardziej popularnych. Może dlatego, że nie obiecuję podopiecznym, że po „zrobieniu” Programu AA, będzie im się żyło lepiej. Mówię, że będzie… inaczej, a tak szybko jak to tylko możliwe, staram się, by zrozumieli, że cierpienie jest i będzie elementem ludzkiego życia, a więc trzeźwość, w pewnym sensie, oznacza też zgodę na cierpienie.
Łatwo jest nie pić, kiedy się nie chce pić, łatwo jest trzeźwieć, gdy zdrowie dopisuje, nic nie boli, rodzina kochająca i szczęśliwa, w pracy szanują, szef docenia, konto bankowe rośnie… Łatwo jest wierzyć w Boską miłość i opiekę, kiedy wszystko się układa, dobrze idzie, kiedy świetnie się nam powodzi. Czas próby, trzeźwości i wiary, nadchodzi wtedy, kiedy zdrowie szwankuje, partnerka odchodzi, w firmie pojawia się mobbing, praca, która w normalnych warunkach powinna zapewniać dostatnie życie, ledwo wystarcza na przetrwanie, kiedy złodzieje kradną nam oszczędności… kiedy przestaje być łatwo. A przecież wiem, już doświadczyłem, że łatwo przestaje być zawsze, prędzej czy później.
Od setek lat teologowie próbują wytłumaczyć, dlaczego w świecie stworzonym przez wszechmogącego, doskonałego i dobrego Boga jest tyle zła i cierpienia (teodycea), ale… po co? Żeby je jakoś usunąć? Znaleźć na nie sposób? Jakoś to… załatwić?
Jezus ukazał się wątpiącemu Tomaszowi i powiedział: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym” (J 20, 27). Dobra Nowina, odkupienie grzechów, nadzieja… tak, tak, tak, ale rany przecież pozostały, Tomasz sprawdził, a to oznacza, że nawet zmartwychwstanie nie usunęło zła i cierpienia z ludzkiego życia. Widać jednak nie taki był jego cel… A czego oczekiwałem po pracy ze sponsorem i przebudzeniu duchowym? Nierealistyczne oczekiwania rodzą rozczarowania, urazy i żal.
Dużo czasu, chyba za dużo, zajęło mi zrozumienie, że stawianie warunków Programowi albo Bogu, jest po prostu dziecinne, że wiara, trzeźwość, duchowe przebudzenie, to nie spektakularne i ostateczne zwycięstwo, ale tylko (tylko???) siła do przeciwstawiania się wiecznie powracającemu zwątpieniu i przeciwnościom oraz szansa na dalszą wędrówkę, cóż z tego, że inną, jak też trudną drogą.
Tekst ten dedykuję kilkorgu przyjaciołom z pełną podziwu wdzięcznością za to, że dla tylu innych ludzi robią to co robią… mimo wszystko.
--
* Pozostaje wciąż aktualne pytanie: „Ile ze
swego fałszywego «ja» jesteśmy skłonni się pozbyć, by znaleźć Prawdziwe «Ja»?”
. Takie konieczne cierpienie będzie zawsze odczuwane jako umieranie, o czym
bardzo szczerze powiedzą nam dobrzy nauczyciele duchowi. (Najlepiej udaje się
to zawsze Anonimowym Alkoholikom!). Jeśli przewodnicy duchowi nie mówią nam o
umieraniu, to nie są dobrymi przewodnikami duchowymi! – Richard Rohr
„Spadać w górę”.
Gdzieś z odmętów internetu Cię kojarzę :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam - pszyklejony