Zapytał mnie podopieczny, jak
się przeprowadza głosowania i przyznam, że poczułem się zmęczony. O nieodpartej
potrzebie przekształcenia Wspólnoty AA w organizację z jej obowiązującymi
bezwzględnie zasadami, przepisami, normami itp., które znakomicie pomagają
przerzucać osobistą odpowiedzialność na jakieś „prawo”, pisałem już w artykule „Wrogowie Wspólnoty AA”.
O szczególnej roli „zamiast” w życiu i wcale nie tylko tym AA-owskim, czyli o zaangażowaniu
i aktywności przejawianej nie tam, gdzie rzeczywiście należałoby ją wykazać,
pisałem w „Zamiast”.
Tylko... co z tego, że pisałem?
Z wrodzoną bystrością umysłu
domyśliłem się, że chodzi mu o głosowania we Wspólnocie, a nie Sejmie czy
Senacie, bo tamte reguluje zapewne jakaś ordynacja wyborcza. W każdym razie
odpowiedziałem mniej więcej tak: jeśli głosowanie dotyczy osób, a nie spraw i
odbywa się w intergrupie albo na jeszcze niższym poziomie służb (np. region),
głosowanie można przeprowadzić stosownie do sugestii zawartych w Poradniku
Służb, w mojej wersji jest to na stronie 39/40. Zwracam tu uwagę na słowo
„można” – Poradnik podpowiada, jak można we Wspólnocie AA zrobić to, czy tamto,
nie jest jednak zbiorem obowiązujących praw i nakazów. W grupie AA decyzję w
tej sprawie podejmuje grupa, zgodnie zresztą z Czwartą Tradycją.
Podopiecznego chyba to nie
usatysfakcjonowało – często zresztą zauważam niezdolność nowych członków AA do
zrozumienia idei odwróconej piramidy, a zwłaszcza przyjęcia do wiadomości, że
intergrupa czy region pełnią rolę służebną i nie mogą grupom niczego nakazywać
– w każdym razie zaproponował, żebym wyjaśnił mu to na przykładzie. U nich w Psiej
Dziurze jest jedna grupa AA; w mityngach uczestniczy 10-12 osób. I teraz chcą
wybrać na przyszły miesiąc prowadzącego, a jako że jest trzech kandydatów, to
wykombinowali, że zrobią głosowanie tajne, żeby nikt się nie bał głosować
przeciwko komuś, do kogo nie ma zaufania albo go zwyczajnie nie lubi. Przytaknąłem
rzecz jasna – tak, oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w taki
właśnie sposób (to jest kartki z imionami wrzucane do kapelusza) zorganizować
wybory.
Jego radość z tak prostego rozwiązania trwała
aż do chwili, w której zapytałem, czy przemyśleli dwie ważne kwestie: kto będzie
liczył głosy i jak w tych warunkach realizowana będzie Piąta Koncepcja zwana
prawem do apelacji?
Oczywiście do przeprowadzenia
głosowania i liczenia głosów trzeba wcześniej wybrać komisję
wyborczą/skrutacyjną. A jako, że jest to głosowanie na osoby, to należałoby je
przeprowadzić tajnie. Oczywiście w tajnych wyborach do komisji wyborczej ktoś
musi liczyć głosy, więc… Zaczyna się z
tego robić groteska.
Powiedzmy jednak, że jakoś w
końcu wybory się odbyły i wypadałoby teraz zwrócić się do mniejszości i
zaproponować oraz umożliwić jej wypowiedzenie się, bo może ludzie ci mają
jakieś informacje – nieznane dotąd ogółowi – które mogłyby zaważyć na wyniku
głosowania. W tym momencie dochodzi do arcyciekawej sytuacji: wszyscy
uczestnicy tajnego głosowania są tak samo anonimowi, ale jeśli mniejszość chce
zabrać głos, musi ze swojej anonimowości zrezygnować, ujawnić się przez nadal
anonimową większością, a to z ideą równości wyraźnie już koliduje.
To
na grupie nie można robić tajnych głosowań? – zapytał podopieczny ze smutkiem.
- Ależ można, oczywiście, że można! – odparłem natychmiast – grupa AA może (prawie) wszystko. Zdrowy
rozsądek, trzeźwe myślenie, porozumienie, współdziałanie i miłość też nie są zakazane.
Żeby cała ta rozmowa miała jakiś
głębszy sens, żeby realnie do czegoś mu się przydała, podzieliłem się z nim
swoim doświadczeniem: przez lata na Programie nauczyłem się, że rozwiązanie
problemu leży często „wcześniej”, na zupełnie innym poziomie, niż mi się to
wydawało. W tej akurat sytuacji wydaje mi się, choć oczywiście racji mieć nie
muszę, że problemem nie jest brak jakiejś absolutnie doskonałej techniki
głosowań/wyborów, ale niedobór jedności, zgody i pragnienia porozumienia. Są
grupy AA, w których wspólne stanowisko i porozumienie wypracowywane są
wcześniej i głosowanie jest tylko ich potwierdzeniem, formalnością. Jeśli nie
będzie zaufania, dbałości o wspólne dobro, jedności, życzliwości i zrozumienia,
to najbardziej nawet rozbudowane techniki, sposoby i metody głosowań nie
pomogą, nie rozwiążą problemu. Naszym wspólnym dobrem jest jedność,
współdziałanie i zgoda, a nie jakieś wymyślne ordynacje wyborcze czy inne
przepisy.
Przytoczyłem
też kilka zdań z mowy Boba Pearsona (byłego dyrektora GSO i doradcy), wygłoszonej
na zakończenie Konferencji w 1986 roku: Jeśli kiedykolwiek osłabniemy, stanie się tak z
naszej własnej winy i tylko dlatego, że nie potrafiliśmy ujarzmić, ograniczyć
naszego egoizmu. A powodem, dla którego czasem nie umiemy iść ramię w ramię,
wspólnie, razem obok egoizmu, będzie strach, brak wzajemnego zaufania i
zdrowego rozsądku, brak elastyczności i małostkowość. Jeśli zapytacie mnie, co
jest największym zagrożeniem dla
Wspólnoty AA dzisiaj, musiałbym odpowiedzieć, że sztywność, brak elastyczności
i zdolności do otwarcia się, wyrażające się w rosnącym zapotrzebowaniu na
udzielanie absolutnie jednoznacznych, wiążących odpowiedzi na drobiazgowe,
podchwytliwe pytania, presja wywierana na GSO, by wymuszała ona przestrzeganie
Tradycji, zasklepianie się w czterech ścianach zamkniętych mityngów,
zakazywanie literatury niezatwierdzonej przez konferencje, czyli coraz większa
liczba zasad, przepisów i sztywnych regulacji dla grup AA i ich członków.
Ulegając takim tendencjom, odchodzimy coraz dalej od idei naszych
współzałożycieli. W szczególności Bill W. musi
przewracać się w grobie, bo był chyba najbardziej liberalną osobą, jaką
kiedykolwiek spotkałam.
A
„zamiast”? Cóż… wygląda na nieśmiertelne. Może dlatego, że – w pewnym sensie –
łatwiej jest stworzyć instrukcję albo zbiór przepisów, zamiast zająć własnym
rozwojem (duchowym i moralnym), odbudową więzi i bliskości z rodziną, osobistymi
spotkaniami i pracą z podopiecznymi. A szkoda...
Dopiero
gdy pozbędziemy się pewności właścicieli prawdy, gdy uświadomimy sobie, że
jesteśmy w drodze, a nie u celu, nasza droga przestanie być błądzeniem w
zaczarowanym kręgu beznadziejnego powtarzania.
( Tomáš Halík
„Hurra, nie jestem Bogiem!”)
Osobiście jestem znużony słuchaniem wszelkich dysput, które prowadzą do pisanych lub nie niepisanych "ustanowienia praw i obowiązków" w AA. Uważam, że za wszelką cenę próbuje się (może nawet nieświadomie) przebudować AA w organizację. Życie w organizacji jest wygodne. Wiadomo kto komu podlega, za co kto odpowiada i jakie będą kary i nagrody. W pewnym sensie zwalnia mnie to z myślenia o innych (skrzywdzonych przeze mnie i nie tylko). Skupiam się więc na sobie. Jak daleko moje ambicje pozwolą mi dojść w organizacji, co z tego będę miał. Jak wysoko wlezę na to drzewsko. Zamiast wnikać "jaką metodą wybierzemy metodę głosowania" staram się wrócić do rodziny, do jej potrzeb, zrozumienia mojego otoczenia. Własne przemyślenia, działanie, rozmowy ze sponsorem i podopiecznymi pomagają mi w tym, pomimo tego że popełniam jeszcze wiele błędów. Dobrze kiedyś napisałeś, że najmniej AA jest na mityngu AA. Po kilku latach we Wspólnocie zgadzam się z tym całkowicie. Posłaniem AA praktycznie od początku było zdrowienie proponowane przez Program AA. "Staraliśmy się nieść to posłanie ..." poprzez m.in. przebudowę swojego myślenia, zmianę jego kierunku, ku innym, bez roszczenia sobie jakichkolwiek praw do wszechwiedzy. Obecnie zamiast "uciekać" na mityng i uczerniczyć w dywagacjach typy "co było pierwsze jajko czy kura" wolę zrobić coś dla rodziny, wyjść z synem na spacer, sprzątnąć w domu, uporządkować zaległości, pomyśleć jaką wskazówkę mogę udzielić dziś podopiecznemu, o co zapytać (dopytać) sponsora itp. W związku z tym, że najmniej AA jest na mityngu AA i mnie jest coraz mnie na mityngu AA. Zamiast jestem z rodziną, która mnie wspiera, a fundament i mury buduję za pomocą Programu AA.
OdpowiedzUsuńJestem alkoholikiem – to oznacza, że (prawdopodobnie) spotkania AA będą mi potrzebne jeszcze długo, może do końca życia. Nie chcę jednak, żeby to, co dzieje się na mityngach AA, stanowiło jedyną treść i sens mojego życia.
UsuńJestem alkoholikiem - to oznacza, że dożywotnio nie chcę (nie mogę) napić się alkoholu, bo znam konsekwencje tego działania. Mityng AA jako "dozgonna przypominajka" nie zawsze się sprawdza w każdym przypadku. Znam osobę, która od ponad 20 lat gania na mityngi i regularnie zapija co rok, 2, 3. Znam też osobę, która nie chodzi na mityngi i nie pije ponad 10 lat. Jeżeli regularne uczęszczanie na mityngu to jedyne wyjście, żeby pamiętać, że jestem alkoholikiem, wówczas Twoje zdanie: "Jestem alkoholikiem – to oznacza, że (prawdopodobnie) spotkania AA będą mi potrzebne jeszcze długo, może do końca życia" jest warunkiem koniecznym i bezdyskusyjnym.
UsuńNajmniej AA jest na mityngu AA, ale to nadal nie znaczy, że nie ma go tam wcale i że z tej trzeciej nogi stołka każdy alkoholik może sobie bezkarnie zrezygnować. Jeśli są tacy, a jestem pewien, że są, to ja - przynajmniej na razie - do nich nie należę. :-)
UsuńObecnie bardziej traktuje mityng AA jako danie czegoś od siebie. Dzielę się doświadczeniem z pracy nad Programem. O tym jak praca na nim zmienia moje myślenie i nastawienie do otoczenia. Nie mogę zrezygnować całkowicie z niesienia tego posłania, które jeszcze nie wszędzie jest rozpowszechnione. Bezkarność rezygnacji z trzeciej nogi stołka - czyli mityngów rozumie bardziej jako nie danie komuś innemu szansy na wyzdrowienie z alkoholizmu via Program AA z braku wiedzy o nim przez kogoś, niż mojego strachu przed samym alkoholem, który de facto nie był praprzyczyną moich późniejszych problemów w praktycznie każdej dziedzinie mojego życia. Ale o tym przekonała mnie dopiero praca z Programem AA. Także pewnie jeszcze nie raz się spotkamy :-)
UsuńMam nadzieję. :-)
UsuńTendencje do przeradzania się w sztywną, skostniałą organizację dotyczą nie tylko wspólnoty AA ale chyba każdej wspólnoty opartej na duchowości. To samo dotyczy zresztą niektórych jednostek(mnie na pewno!). Podpisuję się pod tym co napisali przedmówcy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję!