Pierwsze
dni lipca, minęła połowa roku 2016, więc dobry to czas na różne inwentury, podsumowania,
remanenty, ale… zabierałem się do tego opornie, bez wielkiego zapału. Dopiero
wspomnieniowy i retrospektywny artykuł Andrzeja ze „Steru”, zamieszczony w
lipcowej „Warcie”, zmobilizował mnie do działania. Czego jak czego, ale
opisywanych przez Andrzeja bałwochwalczych mityngów poświęconych psychoterapeutom,
to u nas nie bywało, były inne błędy, wypaczenia i wynaturzenia. Ale… Były? Czy
czas przeszły jest uzasadniony? Jeśli nawet nie dostrzegamy czegoś my sami,
dzisiaj, to ponad wszelką wątpliwość zorientują się i skorygują błędy nasi dzisiejsi
nowicjusze i to już za kilka-kilkanaście lat. Dzięki temu my wszyscy w AA
możemy spać spokojnie, nie bojąc się o przyszłość Wspólnoty.
Co
się zmieniło na grupach AA w moim mieście, na których bywam w miarę regularnie
(bo nie wszystkich!), od czasu pierwszego mityngu, na który trafiłem latem 1998 roku? Wydaje mi się, że zdecydowana większość zmian była sensowna,
pożyteczna i korzystna, ale czy rzeczywiście wszystkie?
Przestaliśmy
marnotrawić środki Wspólnoty AA na świeczki czy inne poprawiacze samopoczucia –
za te pieniądze można przecież kupić pakiety startowe dla nowicjuszy,
literaturę przeznaczoną dla pacjentów ośrodków odwykowych albo więźniów, i to
właśnie robimy.
Zgodnie
z Preambułą (Anonimowi Alkoholicy są
wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i
nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w wyzdrowieniu
z alkoholizmu) – nasze mityngi są poświęcone rozwiązaniu problemu alkoholizmu, jakim
Wspólnota AA dysponuje od około 80 lat. Nie zajmujemy się już problematyką
mechaniki pojazdowej, psychologii rodzinnej, prawem pracy, niekompetencją
urzędników, złośliwością sąsiadów,
niewiernością partnerów itd. Dawno temu skończyliśmy też z koszmarnym
wynaturzeniem, jakim była procedura przyjmowania do AA. Ale…
Ale
w tamtych dawnych czasach wszyscy byliśmy równi i nikomu nie przyszłoby do
głowy nazywać drugiego człowieka czyimś cieniem
albo klonem. Czyżby i do AA
przeniknęła koncepcja obywateli (w tym przypadku alkoholików) gorszego sortu? A może... może chodzi o coś innego – cień z natury swojej kopiuje zachowania swojego pana i właściciela, cień nie może być samodzielny…
Z
tamtych lat pamiętam mityngi, które się nie odbyły, bo nikt nie chciał ich
poprowadzić; z tego też powodu (brak chętnych do służb) upadały grupy. Obecnie ze służbami jest trochę
lepiej, ale…
Ale
kto, kiedy i na jakiej podstawie wymyślił, że nadrzędnym celem służby jest
znalezienie i wychowanie sobie następcy, dziedzica, że zaufany sługa, w
stosownym momencie, powinien wskazać swojego następcę, bo jak tego nie zrobi,
to widocznie źle pełnił służbę, tego to ja już nie wiem i nie rozumiem. W
literaturze Wspólnoty AA takiej wskazówki jakoś nie widziałem – może coś
przeoczyłem?
Kilkanaście
lat temu sumienie grupy podejmowało różne decyzje zwykłą większością głosów, a
wszystkie wybory do służb odbywały się jawnie; to nie było właściwe, ale…
Ale
też nie mieliśmy wątpliwości, że służbę powierza alkoholikowi grupa.
Obejmowanie służby samowolnie, bo tak się alkoholikowi zachciało, bo takie miał
widzimisię, było nie do przyjęcia. Każdy
z nas przeszedł przez własne, nieomal śmiertelne starcie z molochem samowoli i
każdy wycierpiał pod jego razami wystarczająco wiele, by zapragnąć czegoś
lepszego* – czytamy w 12x12, a i w WK Bill W. wielokrotnie przestrzega
przed samowolą. A przecież znam grupę, w której obejmowanie służby tak właśnie
się odbywa – samowolnie. Wydaje się, że sumienie grupy nie ma tu nic do gadania.
Jeśli alkoholikowi zachce się pełnić służbę, to po prostu wpisuje się w
stosownym miejscu i w określonym terminie zaczyna to robić. Nie wiem, co o tym
sądzą liderzy grupy i w ogóle, po co im to, ale mam poważne wątpliwości, czy
utrwalanie samowoli i sobiepaństwa (będę
robił to, co mi się podoba i gówno wam do tego) rzeczywiście służy
nowicjuszom i ich rodzinom.
Czy
grupie wolno ustalić sobie takie zasady – ależ oczywiście, w myśl Tradycji
Czwartej jak najbardziej wolno. Zabawne jest tylko to, że całkiem niedawno
sumienie tej samej grupy postanowiło nie przestrzegać Czwartej Tradycji i
podejmować decyzje, dotyczące w istotny, żywotny sposób innych grup i struktur.
Dawno,
dawno temu nie mieliśmy zbyt wielkiego pojęcia o Krokach, a o Tradycjach to już
w ogóle. Odczytywaliśmy je rytualnie na początku spotkania, zwykle z kompletnym
brakiem zrozumienia. Tu zaszła bardzo pozytywna zmiana i coraz więcej
alkoholików zdobywa wiedzę i doświadczenie na temat Tradycji, a nawet Koncepcji,
jednak nie podoba mi się to, że jednostki wykorzystują taką wiedzę do
manipulowania grupą.
Pamiętam,
jak w początkach mojego uczestnictwa w AA, wypowiadaliśmy się na temat Siły
Wyższej bardzo delikatnie i oględnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to temat
wyjątkowo trudny, a wielu alkoholików, zwłaszcza w początkowym okresie
trzeźwienia, ma z Bogiem relacje mocno pokomplikowane. Oczywiście nikt nikomu
nie zabraniał wypowiadania się o Bogu i nazywania Go po imieniu – nie, chodziło
raczej o empatię, zrozumienie specyficznych problemów nowicjuszy, a nie gromkie
wyliczanie, do czego to niby mam prawo.
Słyszałem
niedawno relację o grupach, które stały się tak religijne, że AA-owski Program
działania zamieniły wręcz na program powierzania i modłów; słyszałem o
sponsorach zmuszających podopiecznych do leżenia krzyżem na posadzce w
kościele. Ups!
Piętnaście,
i więcej lat temu, nie nieśliśmy posłania AA, a raczej posłanie psychoterapii
odwykowej. Stwierdzam to z pełną odpowiedzialnością, bo… sam też to robiłem.
Nowicjuszy wypytywałem, czy trafili już do poradni odwykowej i namawiałem na
leczenie tamże. Wydawało mi się, że coś takiego jest już prehistorią, gdy
zaczęły docierać do mnie niesamowite informacje o nowej modzie w AA, modzie
polegającej na tym, że alkoholik po Programie zrealizowanym ze sponsorem, z
wielomiesięczną albo wręcz wieloletnią abstynencją, podejmuje psychoterapię
odwykową (sic!). Wspominała też o tym na swoim blogu Mika Dunin**.
Teraz
pytanie zasadnicze, czy tymi nowymi eksperymentami i próbami znalezienia
łatwiejszej, łagodniejszej drogi przejmuję się w jakikolwiek sposób, czy martwi
mnie to albo niepokoi? Odpowiedź brzmi – nie, w najmniejszym nawet stopniu. Jasne,
ktoś tam wróci do picia, rozleci się jakaś grupa (jeśli będzie potrzeba, to w
jej miejsce powstanie nowa), ale wiem już przecież, że tego typu zdarzenia nie
są w stanie poważnie zaszkodzić Wspólnocie AA. Co więcej, z każdego takiego
wirażu wychodzić będziemy silniejsi, z obolałym tyłkiem, ale bogatsi o nowe
doświadczenia, a więc… dobrze idzie! :-)
--
*
„Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, wyd. Fundacja BSK, 2006, s. 39-40.
Witam spotkałem człowieka który pracował na programie miał podopiecznych i kład sie w nawrocie na detox jak chciał zone benzyna oblac i podpalic.Program jednemu pomaga drugiemu moze zaszkodzic bo ma sponsora i jest gosc(dalej sie oszukuje).Patologia wsród sponsorów zaczeła panowac na dobre nie ma co sie oszukiwac ze tak nie jest.pozdr
OdpowiedzUsuńUczestniczę w mityngach AA w Opolu od kilku lat. Nie zauważyłam, aby brakowało samodyscypliny w pełnieniu służb. Może warto się zastanowić nad tym gdzie jest równowaga? Czy w formułkach tak łatwo maskujących istotę spotkań aowskich? Każdą tradycję łatwo zinterpretować tak, aby wyrazić swe niezadowolenie. Dla mnie pomocą i wsparciem jest obecność alkoholików, którzy radzą sobie z podobnymi zaburzeniami jak ja sama i o nich mówią - czasem dotyczy to rodziny, czasem pracy, spraw codziennych, chodzi o realne doświadczanie życia, a nie kolejną interpretację co autor miał na myśli. Tworzenie teorii, formułek, kolejnych zakazów czy nakazów, a także wulgarny język tylko zniechęca do uczestnictwa w spotkaniach AA. Ludzie potrzebują rozmowy, wsparcia, wskazówki, a nie fundamentalnego baciora jednej jedynej słusznej drogi... No, ale szczęśliwie jak sam piszesz - od wyznaczania tego co grupa i jak robi grupa jest sama grupa i jej sumienie, a nie jeden człowiek, który wie wszystko. Prawda?
UsuńNa szczęście i ja nie zauważam u nas braku samodyscypliny w służbach. Może czasem tylko nieco większego zaangażowania mi brak, czyli po prostu chętnych do tych służb. Żeby co miesiąc albo co kwartał nie trzeba było wiecznie przerabiać tego samego - namawiania, proszenia, przekonywania... :-)
UsuńAnonimowy, też tak to czuję.
UsuńPoza tym dobrze, że grupa a właściwie jej sumienie decyduje o sposobach wyłaniania służebnych "a nie jeden człowiek, który wie wszystko".
Dziękuję Ci za audycje nadaną we wtorek 10 dni temu w radiowej jedynce(pewnie nagrałeś wcześniej). Dzięki temu mogłem na swój problem w inny sposób. Pozdrawiam. Daniel.
OdpowiedzUsuńNie słuchałem jej ani nie nagrałem, ale dzięki za komentarz. :-)
UsuńTo znaczy, że jest ktoś o identycznym pseudonimie...:)
OdpowiedzUsuńDzięki, ale... warto czytać ze zrozumieniem. :-)
Usuń