Wszystko zaczęło się od rozmowy dotyczącej skuteczności Wspólnoty AA, wymiany doświadczeń na temat funkcjonowania grup, różnic w scenariuszach mityngów oraz innych takich tematów. W pewnym momencie…
Co oferujemy nowicjuszowi?
- Przychodzi na mityngi wielu nowicjuszy – przyznał zmartwiony jeden z mandatariuszy – ale pojawiają się kilka, kilkanaście razy i więcej nie przychodzą.
- Tak, u nas jest tak samo – potwierdził inny – wielu po prostu wraca do picia – dodał ze smutkiem.
- Fakt, bardzo duża rotacja – pozostali kiwali twierdząco głowami, wiedząc najwyraźniej o co chodzi.
- Może to poradnia robi nam konkurencję? – wypalił ktoś pół żartem pół serio, ale nikt się nie śmiał.
- A zastanawialiście się, co my mamy do zaoferowania nowicjuszowi? – zapytałem nieco podchwytliwie.
- No… dajemy ulotki, pakiet startowy… – moi rozmówcy chyba mnie nie zrozumieli.
- A mityng? – starałem się podpowiedzieć – jak wygląda mityng na waszej grupie?
- A! Jasne! – mój rozmówca się rozpromienił – pierwsza część to tak jak wszędzie, czyli „problemy i radości”. Zwykle trwają do przerwy, ale jak jest więcej wypowiedzi, to trochę dłużej. Potem przerwa około 15 minut, no i jak jest nowicjusz, albo w ogóle ktoś, kto ma abstynencję krótszą niż miesiąc, to mówimy tylko na temat I Kroku, czyli o bezsilności.
Zaintrygowało mnie to „jak wszędzie”, więc zapytałem, czy ktoś z nich był na mityngu w jakimś innym mieście. Okazało się, że nie, że wszyscy chodzą tylko na dwie grupy w ich miejscowości. Tym niemniej przekonania, że tak jak u nich „jest wszędzie” nie dali sobie wyperswadować. O tym, że Krok I mówi nie tylko o bezsilności już nie wspominałem, żeby nie było, że „się czepiam”.
Dopytałem jeszcze o te „problemy i radości” oraz przykładowe tematy mityngów i usłyszałem, że na obu grupach mają taką małą tradycję polegającą na tym, że w tym czasie każdy z uczestników mówi o tym, co mu się w życiu przydarzyło od ostatniego spotkania. Od razu jednak zapewnili, że to nie jest obowiązkowe, wypowiadają się tylko ci, którzy chcą – większość chce.
Chyba nieświadomie trochę się skrzywiłem, bo zaraz zostałem zaatakowany – coś ci się znowu nie podoba? Na terapii przecież jest tak samo, a chyba nie powiesz, że jesteś przeciwnikiem terapii, albo, że już nie pamiętasz, jak tam było? – pytanie postawiono tonem dosyć napastliwym.
- Absolutnie nie – zapewniłem skwapliwie i nie drążyłem tematu. A co do tematów mityngów to okazało się, że moi koledzy z AA rozmawiają głównie o 1 Kroku i bezsilności wobec alkoholu, czyli przypominają sobie najbardziej koszmarne doświadczenia, które doprowadziły ich do upadku i w konsekwencji do poddania się i rozpoczęcia leczenia. Czasem jeszcze zdarza się, że ktoś powie coś o Krokach 2-5, bo co do „wyższych”, to nie mają doświadczenia. A Tradycje zostawiają władzom Wspólnoty i innym takim.
Jakoś smutno mi się zrobiło. Ale dlaczego? Przecież…
Kilka lat temu byłem taki sam, jak oni – dobrzy koledzy z AA. Życzliwi i serdeczni, wielu z nich ostatnią koszulę oddałoby potrzebującemu. Autentycznie martwią się znikającymi nowicjuszami. I naprawdę, bez najmniejszych wątpliwości, chcą nie pić i wspierać innych. Problem jednak w tym, że pytanie o to, co grupa AA ma do zaoferowania nowicjuszowi, właściwie pozostało bez odpowiedzi…
Wracając do domu próbowałem w myślach odpowiedzieć na nie sam. Co oferujemy? Zaraz na samym początku, we Wspólnocie, która nie jest związana z żadnym wyznaniem, oferujemy modlitwę, która zaczyna się od słów „Boże, użycz mi…”. Nieco później oferujemy terapeutyczną rundkę, żywcem przeniesioną z poradni odwykowej i zajęć terapii grupowej. Jest to znakomita okazja, aby się nad sobą trochę pożalić, opowiedzieć, co nam się ostatnio nie udało i przez kogo, no i w ogóle poprawić sobie nastrój, naładować akumulatory, rozładować emocje itp. Ułatwia to czasem utrzymanie abstynencji, ale jednocześnie stwarza warunki do dalszego pielęgnowania mechanizmu nałogowego regulowania uczuć, a to z kolei właściwie uniemożliwia autentyczne zdrowienie z alkoholizmu (trzeźwienie).
W połowie mityngu jest zwykle przerwa. W czasie jej trwania często oferujemy nowicjuszowi całkowitą obojętność, zajęci paplaniem z przyjaciółmi płci obojga, bo przecież w dużej mierze po to właśnie tu przyszliśmy, żeby się z nimi spotkać. A nowicjusz swoje ulotki dostał, więc wszystko jest w porządku.
Po przerwie, która zawsze dość mocno się przedłuża, raczymy nowicjusza opowieściami o bezsilności, czyli o naszych wyjątkowo dramatycznych i paskudnych przeżyciach związanych z piciem. Często na tą okoliczność przywołujemy z pamięci te najbardziej koszmarne zdarzenia, które bezpośrednio skłoniły nas do wizyty w poradni odwykowej. Zapominamy przy tym, że tzw. „dno” stale się podwyższa, a więc nasze historie nie muszą ułatwiać nowicjuszowi identyfikację – może być nawet wręcz przeciwnie. Tym niemniej miło jest czasem pochwalić się własną szczerością i otwartością, i może troszkę policytować ze znajomymi, co do poziomu naszego upadku i degrengolady. Przecież w końcu z im gorszego dołka startowaliśmy, tym większa chwała z tego, co teraz odbudowaliśmy i osiągnęli po latach abstynencji.
Słyszałem również – choć przyznam, że trudno jest mi w to uwierzyć, że są podobno jeszcze w Polsce grupy, które nowicjuszowi fundują na powitanie ceremoniał przyjmowania do Wspólnoty AA, związany z jakimś odpytywaniem, lub inne dziwne „atrakcje” tak samo sprzeczne z zasadami, które jemu, ale także i sobie, czytamy na początku każdego mityngu.
Zapytano mnie pewnego razu, czy może mam coś przeciwko tak zwanym „małym tradycjom” grupy, a mój interlokutor zaraz sam dodał, że to taki nieszkodliwy lokalny koloryt, że przecież chyba nikomu nie szkodzą, że gdyby na wszystkich grupach w kraju było tak samo, to byłoby nudno.
Nudno? No, może… Wydawało mi się, że mityngi AA nie mają służyć rozrywce i rozpraszaniu nudy, ale o tym nie warto było mówić. Przyznałem natomiast, że nie mam nic przeciwko „małym tradycjom”, ale tylko pod warunkiem, że nie są one sprzeczne i nie kolidują w żaden sposób z Dwunastoma Tradycjami Wspólnoty AA oraz zakładając, że te Tradycje są na grupie znane, rozumiane i powszechnie stosowane. Wydawało mi się, że takim postawieniem sprawy nie uszczęśliwiłem rozmówcy, ale trudno…
Czemu nowicjusze uciekają ze Wspólnoty? Czemu znikają po kilku mityngach? Przecież dostali ulotki, terapeutyczną rundkę, kilka mrożących krew w żyłach historii oraz garść zasad, których sami AA-owcy nie zawsze przestrzegają. Czemu uciekają? Ano, może właśnie dlatego…
Mój sponsor czasem mawia, że „jeśli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, to pewnie jej nie było, albo umarła niczym drzewo pozbawione życiodajnego środowiska”. Nic dodać, nic ująć.
Funkcjonowałem (nie pijąc!) w tak, albo podobnie działających grupach, przez ponad dwa lata. Dopiero drugi sponsor uświadomił mi, że siłą Wspólnoty AA jest jej Program, a nie tylko chadzanie na mityngi. Podobnie jest przecież ze szkołą. Samo przychodzenie do klasy właściwie niewiele mi pomoże. Jeśli nie będę uważnie słuchał nauczyciela, notował, uczył się, pilnie odrabiał zadania domowe, to niestety nadal pozostanę analfabetą choćbym tam chodził z dziesięć lat.
W szkolnej klasie można wprawdzie spotkać fajnych kolegów z podwórka i porozmawiać na wspólne, niewątpliwie pasjonujące tematy, ale nadal i wciąż siłą szkoły jest program nauczania, a nie kolesie, zabawy na przerwach, czy ciekawe eksponaty w gablotach.
Dzielimy się doświadczeniem, siłą i nadzieją… Dokładnie tak! Doświadczeniem dotyczącym Programu, jego poznawania, zrozumienia i realizacji we własnym życiu. Siłą z tych działań wynikającą i nadzieją, jaką dają one na przyszłość.
Czy rzeczywiście ja i moja grupa oferujemy nowicjuszowi Program Wspólnoty AA?
Dużo więcej w moich książkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz