Mądrzy ludzie słów używają z rozwagą i zrozumieniem, albowiem wiedzą, że to słowa właśnie kształtują rzeczywistość …
Porównywanie zakazane!
Trzeźwe życie (cokolwiek to znaczy) okazało się w praktyce daleko trudniejsze niż mi się początkowo wydawało. O ile z utrzymywaniem abstynencji od jakiegoś tam momentu nie miałem już problemów, to cała reszta to nadal był chaos, bałagan, setki wątpliwości i dziesiątki pytań bez odpowiedzi.
W początkowym okresie abstynencji zdawałem sobie sprawę – mniej czy bardziej świadomie – że w wielu dziedzinach ja po prostu nie umiem żyć bez alkoholu, a pojęcia takie, jak „zwyczajne życie” lub „zachowywać się jak normalny człowiek” nie zawsze są dla mnie jasne i jednoznacznie zrozumiałe. Ale problem polegał tym że za pracą, zwłaszcza ciężką, żmudną, obliczoną na całe lata, na końcu której nie będzie oklasków i fanfar, to ja jakoś zupełnie nie przepadam i nie tęsknię. Mało pociągały mnie teorie dotyczące wieloletniego dojrzewania i dorastania, a nieskończone trzeźwienie, które z zasady nigdy nie miało zakończyć się wytrzeźwieniem, zniechęcało mnie już zupełnie. Szukałem rozwiązań ekspresowych. Najlepiej jakiejś magicznej i koniecznie niezbyt długiej i niezbyt trudnej reguły, instrukcji, która szybko i bezboleśnie nauczy mnie tego, co trzeba. W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że znalazłem.
W środowisku zdrowiejących alkoholików bardzo był wówczas popularny i niewątpliwie powszechnie znany jeden z poematów Maxa Ehrmanna, pod tytułem „Dezyderaty” (z łaciny desideratum, w liczbie mnogiej i w oryginalnym tytule desiderata, czyli to, co pożądane, upragnione). Natychmiast uznałem, że zawiera on właśnie ten upragniony i pożądany przeze mnie sposób na życie. O tym, jak bardzo poważnie traktowano ten poemat dziesięć lat temu, niech świadczy fakt, że na jego temat terapeuci w moim ośrodku odwykowym często zadawali pacjentom prace do napisania. Czyli to było to, o co chodzi. Dokładnie. Odkryłem tekst, który wydał mi się kompletną instrukcją obsługi życia.
Minął jakiś czas, „Dezyderaty” znałem już na pamięć, zresztą czytaliśmy je głośno na prawie każdym mityngu AA – kilka innych, równie urokliwych tekstów też – ale jakoś nie przynosiło to spodziewanych rezultatów. Właściwie to chyba… żadnych rezultatów. Ale musiało upłynąć jeszcze bardzo dużo czasu zanim zorientowałem się ostatecznie, że jeśli nawet poemat Maxa Ehrmanna jest sposobem na życie, to chyba tylko na bezludnej wyspie. Ale nie to jest najważniejsze… Największy kłopot polegał na tym, że „Dezyderaty” wskazywały upragniony cel – na przykład szczęście – ale nie oferowały właściwie żadnych realnych sposobów jego osiągnięcia. To, że chcę być szczęśliwy, wiedziałem i bez „Dezyderatów”. Ba! Wiedziałem to jeszcze w czasach picia. Najbardziej byłem jednak rozczarowany fragmentem, w którym autor poematu przekonuje mnie, że „Jeśli porównujesz się z innymi, możesz stać się próżny lub zgorzkniały albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od Ciebie”. Próżny, zwłaszcza w stanie upojenia, bywałem i bez porównywania się, a zgorzkniały byłem przez cały pozostały czas, a szczególnie na kacu.
Tym niemniej, z uporem godnym lepszej sprawy, starałem się „zakaz porównywania się” wprowadzić w swoje życie w całej rozciągłości i możliwie dokładnie. Podobnie zresztą, jak „zakaz oceniania”. Niestety, z podobnym zresztą, to jest żałosnym skutkiem.
Pamiętam jeszcze wstrząs, jaki przeżyłem konfrontując sugestię Ehrmanna (dotyczącą porównywania się z innymi), ze swoim piciem. Przez całe lata nadużywałem alkoholu i można powiedzieć, że piłem na pewno w sposób niebezpieczny, jeśli nie wręcz destrukcyjny czy kasacyjny. I przez cały ten czas upierałem się przy swoich absurdalnych przekonaniach, że piję tak samo, jak inni ludzie. Ano właśnie… przekonaniach. Może gdybym wtedy, zamiast operować przekonaniami, porównał życie (i picie) swoje oraz kuzyna, szwagra, wujka, sąsiada, współpracowników, szefów, to kto wie? Może miałbym szansę zobaczyć, że żyję (i piję) zupełnie inaczej niż prawie wszyscy ludzie wokół mnie. Ale żadnych porównań nie prowadziłem – wystarczyły mi przekonania.
Jestem alkoholikiem – to proste stwierdzenie pociąga za sobą wiele różnorakich konsekwencji. Jedną z nich jest pewna ostrożność jaką nadal zachowuję wobec własnych przekonań. Między innymi po to właśnie chodzę na mityngi, żeby stale i wciąż konfrontować, porównywać swoje przekonania z innymi. To taki mój sygnalizator alarmowy. Nie jestem gotów i nie chcę z niego rezygnować.
Na mityngach, podczas spotkań Intergrupy i na różnego rodzaju aowskich warsztatach mam też okazję sprawdzić jeszcze jedną, bardzo ważną dla mnie rzecz, a mianowicie to, czy dokonując niezbędnych w normalnym, codziennym życiu ocen i porównań, nie używam ich do manipulowania swoimi uczuciami. A nie byłoby w tym przecież nic dziwnego – jestem alkoholikiem.
I w taki oto sposób pewnego razu doszedłem do wniosku, że może tekst Dwunastu Kroków nie jest aż tak pociągający i romantyczny, jak „Dezyderaty” i inne podobne kawałki, może sugestia „staraj się być szczęśliwy” brzmi bardziej pociągająco niż na przykład „zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy”, ale ostatecznie, po wielu rozmaitych doświadczeniach i eksperymentach, uznałem, że jeśli dla mnie istnieje w ogóle jakiś sensowny „sposób na życie”, to prędzej znajdę go, odkryję oraz nauczę się go stosować dzięki Programowi Anonimowych Alkoholików niż gdziekolwiek indziej. Bo ja… jestem alkoholikiem.
Na świecie jest niewątpliwie mnóstwo rozmaitych pięknych, wartościowych tekstów. Chętnie poznałbym je wszystkie i rzeczywiście wiele czytam. Jednak teraz już nieco ostrożniej i z dystansem, bo staram się pamiętać o ludziach, którzy kiedyś swoje doświadczenia opisali tak: „Sądziliśmy, że potrafimy znaleźć łatwiejszą, łagodniejszą drogę. Ale nie potrafiliśmy”.
Dużo więcej w moich książkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz