Mądrzy ludzie słów używają z rozwagą i zrozumieniem, albowiem wiedzą, że to słowa właśnie kształtują rzeczywistość …
Czym dzieliłem się w AA…
Po ostatniej inwenturze grupy, na której jakoś wyjątkowo często padały słowa „wolno mi się podzielić”, „no, przecież mam prawo się podzielić”, „muszę się podzielić” itp. postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami na temat wyjątkowego i specyficznego znaczenia tego dzielenia się we Wspólnocie AA.
Nie ulega wątpliwości, że zdolność do dzielenia się z innymi postrzegana jest powszechnie, jako zaleta. Nie dzielą się egoiści i skąpcy. Dzielą się altruiści, ludzie szczodrzy, otwarci, życzliwi. Dobrze jest umieć się dzielić, a zdolność ta może być niewątpliwie powodem do dumy.
Bez względu na to, czym chcę się z kimś podzielić – śledziem, radością, pieniędzmi, doświadczeniem – dzielenie się (w odróżnieniu od dzielenia bez „się”) wydaje się zawierać jeden podstawowy element wspólny o kapitalnym zresztą znaczeniu – jest nim dobrowolność.
Lubię Krzyśka, który na przednówku wydaje mi się nieco mizerny i blady, a więc chętnie podzielę się z nim jabłkiem. Żeby dzielenie się doszło do skutku, Krzysiek musi wyrazić zgodę na przyjęcie kawałka jabłka, którym go częstuję. Jeśli odmówi, to nici z dzielenia się – przecież siłą do gardła mu nie wcisnę.
Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, gdy przyjdzie mi ochota podzielić się czymś nieprzyjemnym, na przykład zmartwieniem, długiem, ciężką pracą, problemem. W takim przypadku chyba najbardziej elementarna przyzwoitość i szacunek dla innych ludzi nakazywałyby uzyskać wcześniej ich zgodę na przyjęcie tej części, którą dla nich przeznaczyłem. Wydaje mi się również, że zanim przystąpię do jakichkolwiek prób dzielenia się, warto też, żebym zastanowił się, czy to, co chcę komuś ofiarować faktycznie jest mu do czegoś potrzebne, może się przydać, posiada dla niego jakąś wartość. Bo jeśli nie…
… bo jeśli nie, to chyba o szczytnej idei dzielenia się nie ma tu w ogóle mowy. Nadal i wciąż napędzany przez „egoizm egocentryzm i koncentrację na samym sobie” zepchnąłem, przerzuciłem na Bogu ducha winnych ludzi to, z czym sam sobie nie potrafiłem poradzić (pracę, uczucia, problemy). Ja odszedłem lżejszy, a oni… A cóż mnie oni obchodzą? Każdy przecież odpowiada za siebie. Zawsze mogą przecież zrobić to samo – przerzucić cały ten śmietnik na następną ofiarę. A ponadto, tak jak i ja, mogą być jeszcze dumni z umiejętności dzielenia się…
Wspomniałem o zasadzie dobrowolności, bez której dzielenie się zamienia się po prostu w przerzucanie na innych swoich problemów i to wbrew ich woli czy potrzebom. Odnoszę wrażenie, że zasada ta jakoś nie dotyczy niektórych mityngów AA. Sam zresztą wiele razy z tego korzystałem.
Osiem lat temu rzuciła mnie kobieta, którą do dnia dzisiejszego nazywam największą miłością swojego życia. Syn nie zdał do następnej klasy, a w pracy szefowie nagle zaczęli domagać się czegoś, czego nie chciałem zrobić. Przybiegłem na mityng. Podczas czytania tekstów początkowych nerwowo bębniłem palcami po stole, czekając tylko na sygnał prowadzącego, że oto zaczynają się „problemy i radości”, a ja nareszcie mogę, zupełnie bezkarnie, wyrzucić z siebie (znane określenie, prawda?) wszystkie swoje frustracje, zawody, rozczarowania, żale, pretensje, lęki, prawdziwe lub urojone krzywdy i inne takie.
Podzieliłem się? Wówczas tak mi się pewnie wydawało, dzisiaj jednak oceniam swoje postępowanie zdecydowanie bardziej krytycznie i uważam, że wtedy po prostu wyrzygałem na tych ludzi swoje chore emocje, traktując salkę mityngową jak wychodek. Zresztą wyszedłem wkrótce po załatwieniu swojej potrzeby – przecież w tym stanie ducha nie byłem gotów na wysłuchiwanie cudzych wypowiedzi czy doświadczeń związanych z Programem AA, czy czymkolwiek innym.
Niestety, faktem jest, że w taki właśnie sposób „dzieliłem się” takimi… podczas mityngów wiele razy. Jeśli nawet miałem do opowiedzenia coś przyjemnego, to przecież nadal nie zastanawiałem się, czy swoją wypowiedzią nie zajmuję czasu innym uczestnikom mityngu – czasu, który wspólnie moglibyśmy przeznaczyć na „pracę na Programie”, gdyż on to właśnie, jak napisano w naszym nowym scenariuszu, stanowi siłę Wspólnoty AA i nadzieję dla osób uzależnionych.
„Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem…”. Czy wspólnym problemem nie są, lub nie mogą być, kłopoty z dorastającymi dziećmi, nieuczciwymi pracodawcami, rozliczeniami podatkowymi? Ależ mogą, oczywiście! Jednak prawdą jest też, że „Anonimowi Alkoholicy nie zajmują stanowiska wobec problemów spoza ich Wspólnoty…” (Tradycja X), a „Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi” (Tradycja V).
Jeśli na mityngu AA podzieliłem się z zebranymi, a zwłaszcza z nowicjuszami, swoimi traumatycznymi przeżyciami oraz niewątpliwie pasjonującymi doświadczeniami dotyczącymi uprawnień pracowniczych, naszej polityki fiskalnej lub problemów wychowawczych, to czy rzeczywiście ma to jakikolwiek związek z programem powrotu do zdrowia? Jeśli opowiedziałem o problemach z zamarzniętym akumulatorem, nieuczciwym sprzedawcą, aroganckim urzędnikiem, to czy pomogłem nowemu koledze wytrzeźwieć?
W życiu bywa różnie i w każdej chwili może wydarzyć się coś, co wyprowadzi mnie z równowagi, zburzy mi spokój, zabierze pogodę ducha. Mogę wtedy po prostu potrzebować się wygadać – nic w tym złego, nienormalnego czy nagannego. W takiej sytuacji wystarczy przecież, że poproszę któregoś z przyjaciół o rozmowę, uprzedzając od razu, że chciałbym obgadać jakiś nieprzyjemny, albo nawet bolesny temat. Na pewno któryś się zgodzi. Problem jedynie w tym, czy moja pycha pozwoli mi o rozmowę poprosić? No, cóż… prościej pójść na mityng – tam można przecież mówić, co się chce, nikogo o nic nie prosząc.
A jeśli sytuacja wydaje się dramatyczna, przyjaciele rozmawiać nie chcą lub nie mogą, natomiast za pół godziny zaczyna się mityng? Wtedy pójdę na ten mityng, przedstawię sytuację i poproszę o możliwość opowiedzenia o tym, co się w moim życiu stało. Bez skrupułów. Nie sądzę, żeby jakakolwiek grupa w takim przypadku odmówiła mi pomocy. Ano właśnie – pomocy. Pomocy, o którą poprosiłem. Wyraźnie. Nie fałszując rzeczywistości i nie nazywając tego obłudnie „dzieleniem się”.
Phil Bosmans, autor wielu popularnych aforyzmów i „złotych myśli” stwierdził kiedyś, że „zaśmieciliśmy nie tylko wodę, powietrze i ziemię lecz również słowo, które jest łącznikiem między ludźmi”. Ja jednak, jako alkoholik, obawiam się, że w moim przypadku chodzi nie tyle o zwykłe niechlujstwo językowe, co o manipulacje i sztuczki uzależnionego umysłu. Pamiętam przecież, jak całymi latami zwykłą kradzież nazywałem pożyczką lub skubnięciem, kłamstwo fantazją lub koloryzowaniem, oszustwo zaradnością…
Ja już tak nie chcę. Nie chcę sobie na takie rzeczy pozwalać. Literatura AA i terapia odwykowa nauczyły mnie nazywania rzeczy po imieniu. I niech tak zostanie… dla mojego własnego dobra i z szacunku dla wszystkich ludzi, z którymi nareszcie staram się być blisko.
Dużo więcej w moich książkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz