piątek, 18 listopada 2011

Mityng spikerski Meszuge

Mityng spikerski Meszuge: Tradycje AA – teoria, czy praktyka?

Mityng spikerski, podczas którego Meszuge mówił między innymi o Tradycjach AA*, odbył się 09.11.2011 na Angel w Londynie (2 Devonia Road).
 
Uważam, że spikerskie mityngi AA stanowią ogromną siłę i wspaniałe rozwiązanie. Jeśli słuchało się dziesięciu spikerów, to pozornie może się wydawać, że mówią oni to samo, albo coś bardzo podobnego, natomiast to niezupełnie tak jest. Z mojego doświadczenia wynika, że to co zostało powiedziane, ja nie zawsze usłyszałem; często trzeba było kilka razy mówić jedno i to samo, żebym w ogóle usłyszał. Ale jeżeli już usłyszałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że zrozumiałem. Jeżeli w końcu zrozumiałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że zastosowałem. A jeżeli nawet raz czy drugi zastosowałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że stało się to moją codzienną praktyką i stałym elementem życia. Był taki okres w moim mieście, kiedy nawet dość często któraś grupa organizowała mityng spikerski, ale później jakoś tę dobrą praktykę zagubiliśmy i widzę, że czas wracać na szlak. Ale… mówić miałem o Tradycjach.
 
Kiedy szykowałem się do pracy ze sponsorem na Tradycjach, dostałem dwa zadania, pytania wprowadzające, wstępne. Po pierwsze sponsor zapytał mnie, kiedy na poważnie zaczyna się Wspólnota AA? Ale właśnie – na poważnie. Ja oczywiście najpierw pomyślałem, że w dniu, w którym po raz pierwszy trafiłem na mityng AA, ale najwyraźniej nie o to mu chodziło, więc zasugerował, żebym jeszcze przemyślał temat. Wymyślałem wtedy różne rzeczy, łącznie z tą, że Wspólnota AA zaczęła się dla mnie wraz z pierwszym kieliszkiem, bo przecież wszystko później było konsekwencją… Wreszcie, po długich i ciężkich cierpieniach doszedłem do tego, że są dwa elementy świadczące o tym, że Wspólnotę AA traktuję poważnie. Pierwszy element, to sponsor z prawdziwego zdarzenia, czyli ktoś, z kim robię Program. Zwracam na to szczególnie uwagę, bo z moim pierwszym sponsorem nie pracowałem na Programie; ja go tylko miałem i niewiele z tego wynikało. Element drugi to ten moment, w którym zaczynam poważnie traktować Tradycje AA, w którym Tradycje AA stają się ważne w moim życiu i to nie tylko tym… mityngowym i AA-owskim. 
Było to dla mnie sporym szokiem, bo całymi latami wydawało mi się, że Tradycje AA dotyczą jakichś tam Regionów, może jakiejś centrali w Warszawie, a ja jestem zwykły alkoholik i jako taki mam Kroki, a Tradycje są dla jakichś organizatorów, działaczy, że mnie to nie dotyczy. Ogromnym zaskoczeniem było zrozumienie, że te Tradycje nie dość, że stanowią fundament prawidłowego funkcjonowania każdej grupy AA, to jeszcze są wskazówką na moje życie, życie poza Wspólnotą.
 
Trzy legaty: Dziedzictwo Zdrowienia, Dziedzictwo Jedności, Dziedzictwo Służby. Dopóki nie piję, wszystko jest możliwe – to jest 12 Kroków. Nie piję, porządkuję swoje życie, układam relacje z bliskimi. Ale jeśli nie chcę być sam, to powinienem podjąć się jakiejś działalności, pracować dla wspólnego dobra, podjąć się służb we Wspólnocie, ale to wypadałoby robić zgodnie z zasadami, a więc być w zgodzie z Tradycjami. Jednak, żeby pełnić służbę, to dobrze byłoby też wiedzieć, jak to robić, żeby nie narobić szkód, trzeba też znać nasze wspólne dobro i wspólny cel i to jest 12 Koncepcji.
 
Na początku, kiedy przyszedłem do Wspólnoty, nie byłem zainteresowany niczym, poza tym, żeby mnie nauczyli życia obok alkoholu bez alkoholu. Ja nie jestem z tego pokolenia, które jeszcze miało nadzieję, że tutaj dostaną jakąś tabletkę i będą mogli spokojnie pić po staremu, jak kiedyś, to jest bez komplikacji. Ja już chciałem niepić, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. I po to poszedłem do AA, a wcześniej jeszcze na terapię. Żeby się nauczyć, dowiedzieć, jak mam żyć bezpiecznie obok alkoholu bez alkoholu. To się udało. Nawet stosunkowo szybko. I wtedy rozsiadłem się z wyrazem błogiego samozadowolenia na grubym pysku i bawiłem się w widza, w obserwatora, który z trybun obserwuje mecz.
Rola widza ma parę bardzo fajnych elementów: można sobie oceniać, można krytykować i to są przyjemne momenty, trochę dają samozadowolenia, trochę ulgi… są takie ludzkie i zwyczajne. Jest jednak w roli widza jeden element bardzo niebezpieczny – obserwując mecz z trybun mogę zacząć sobie wyobrażać, że wiem jak się gra. Tak nie jest! Nie wiem! 
Z obserwacji zawodników niczego się nie uczę, nic nie wiem, ale im dłużej siedziałem na tych trybunach, tym bardziej wydawało mi się, że ja też to umiem, a po jeszcze dłuższym czasie, że umiem nawet lepiej niż oni.
 
W pewnym momencie mój sponsor delikatnie zasugerował, że jeśli nie zacznę podejmować się jakichś służb poza grupą, to on nie bardzo widzi możliwość czy sens naszej dalszej współpracy. Innymi słowy przekazał mi: nasiedziałeś się na tej widowni dosyć, to teraz zejdź na boisko i graj. W myśl zasady kto chce – szuka sposobów, kto nie chce – szuka powodów, wymyślałem niestworzone rzeczy i najrozmaitsze przeszkody: nie jestem gotowy, na pewno mi się nie uda, nie umiem… Wyjdź i graj! Najlepiej jak potrafisz. Kiedy sytuacja zaczęła się robić kryzysowa i albo sponsor, albo…  facet spadaj, jakoś w końcu wyszedłem na to boisko. To znaczy pojechałem na spotkanie Intergrupy i z dygoczącym sercem poprosiłem o przydzielenie mi jakiejś służby. Jakiejś. Oni mnie wypytali, co ja umiem, żeby wiedzieć, do czego się nadaję, żeby nie powierzać mi czegoś, czego nie mogę robić z jakichś tam względów i tak zostałem łącznikiem internetowym Intergrupy. Wcześniej pełniłem jakieś tam służby w grupie, ale teraz wyszedłem poza nią i musiałem zapoznać się z Tradycjami.
 
Był tu jeszcze jeden element. U nas często powtarzają, że jeśli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, to albo jej nie było, albo uschła jak roślina pozbawiona życiodajnych soków.
Do tego momentu trzeźwiałem dla siebie – zresztą w myśl wskazań terapeutycznych: ty jesteś najważniejszy, trzeźwiejesz dla siebie, więc ja to wszystko robiłem dla siebie i cała reszta świata guzik mnie obchodziła. Dobrze mi szło… Tylko nie wiem, z jakiego powodu życie mi się nie podobało…
 
Wylazłem na to boisko – faulowałem, mnie faulowali, wyczyniałem tam rozmaite durne rzeczy, jakieś samobóje strzelałem, ale z miesiąca na miesiąc było lepiej. Uczyłem się. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie ma takiej możliwości, bym nauczył się pływać, zanim wejdę do wody, żebym nauczył się jazdy na rowerze, zanim wlezę na ten rower i nie nauczę się pełnić służby, jeśli nie zacznę jej pełnić.
 
Drugie pytanie mojego sponsora, bo na początku wspomniałem o dwóch: do czego mi ta służba? Wiktor 0, najbardziej znany anonimowy alkoholik w Polsce (chodzi o Wiktora Osiatyńskiego, autora książki „Rehab”) napisał kiedyś, że każdego uzależnionego cechuje niedobór podstawowych umiejętności życiowych. Ja nie wiem, czy każdego, ale mnie cechował na pewno. Niedobór podstawowych umiejętności życiowych i społecznych.
Uczyłem się. Jako dorosły człowiek i zamiast robić to w sposób naturalny w wieku lat nastu, może dwudziestu paru, uczyłem się w wieku lat czterdziestu i ponad, normalnych zachowań i relacji, na początek z jednym człowiekiem – ze sponsorem, ale wreszcie trzeba było zrobić krok dalej i była nim właśnie służba poza grupą. Intergrupa, gdzie musiałem się uczyć współpracować dla wspólnego dobra z grupą ludzi, z których połowy nie znam, trzech nie lubię, dwóm nie ufam, a jeden jest moim przyjacielem (czyli dokładnie tak, jak to bywa w życiu). Ale tutaj razem mieliśmy działać i zrobić coś dla wspólnego dobra. Razem.
 
Mając ciągotki do porównań sportowych, powtarzam często, że drużyna zawodników średniej kasy, jeśli są dobrze zgrani, zawsze wygra z drużyną geniuszy, jeśli każdy z nich jest indywidualistą i egocentrykiem. Dobrze zgrani średniacy zawsze pokonają geniuszy, z których jeden ma taki pomysł, tamten owaki…
W Intergrupie musiałem wypracowywać wspólne dobro, godzić się na rozmaite rozwiązania, szukać kompromisów, chciałem i musiałem uczyć się żyć. Służba poza grupą jest fantastycznym poligonem, gdzie w bezpiecznych warunkach uczyłem się, jak funkcjonować w społeczeństwie. Bo życie na zewnątrz nie zawsze daje takie szanse, nie zawsze jest takie bezpieczne, a tutaj to co najwyżej mogłem z siebie durnia zrobić przed innymi alkoholikami, ale Wspólnota AA ma mechanizmy zabezpieczające, miałem więc pewność, że ja tej Wspólnocie krzywdy nie jestem w stanie zrobić. I zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą mi: człowieku, może daj już sobie spokój! I tak to było, tak się to  działo.
 
Mówiąc o Tradycjach AA chciałbym posłużyć się cytatem. W jednej z AA-owskich książek Bill W. napisał coś takiego: Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia… Proste.
 
Bardzo szybko zorientowałem się, że całe to trzeźwienie to w pewnym sensie jest biznes, to mi się musi opłacać, że chodzi o dobre życie, nie tylko na tych naszych salkach mityngowych; że nie chodzi o rozmaite misiaczki, rocznice i inne takie. Ja chcę włączyć się w normalny nurt życia. Jeśli nawet nie wrócić, bo może nigdy w nim nie byłem, to znaleźć tu miejsce dla siebie. W każdym razie zacząłem się w związku z tym interesować Tradycjami i moja praca ze sponsorem w tym temacie trwała jakieś 10-11 miesięcy. On tak to wymyślił, że ja miałem miesiąc na napisanie pracy na temat konkretnej Tradycji, jak ją rozumiem, jak stosuję… Ja to pisałem, on zwracał mi uwagę, że to nie tak jest, ja poprawiałem… W sumie każdą Tradycję miałem zamknąć w jednym miesiącu. I tak zrobiłem. Materiały te wykorzystywane są czasem w biuletynach AA-owskich. Mój sponsor uważał, że wprawdzie sponsorowanie to zwykle praca jeden na jeden, ale nigdzie nie jest powiedziane, że z jej wyników nie może skorzystać ktoś jeszcze. Tak więc ostatnim elementem takiej pracy było doszlifowanie tekstu tak, żeby się nadawał do ludzi.
 
Jeśli nie zapomnę, to przy takich okazjach zawsze powtarzam, że to co mówię, jest to moja prywatna sprawa, bo ja nie reprezentuję Wspólnoty AA, ani żadnego oficjalnego stanowiska AA, nawet gdyby takie było – a nie ma. To są moje doświadczenia, moje przeżycia, moje poglądy, moje przekonania.
 
Możemy spędzić razem mnóstwo czasu dyskutując o Programie i zastanawiając się, czy jakiś sposób realizacji jest lepszy czy gorszy, ale to jest bez sensu, nic kompletnie z tego nie wynika. Jedynym kryterium oceny, czy metoda jest dobra, są efekty, albo ich brak. Na przykład, jeśli chodzi o 12 Kroków, u nas mówią o PZPR. Starsi zapewne skrót pamiętają, ale w tym przypadku nie chodzi o partię, tylko o pewien skrót myślowy: Program, Zęby, Papierosy, Rodzina. Jeśli ktoś opowiada mi barwnie jak zrealizował Program w swoim życiu, ma 4-5 lat abstynencji, gębę pełną zepsutych zębów, pali papierosy i właśnie się rozwodzi, to ja odpowiadam: OK. zrobiłeś program, tylko ja nie wiem jaki. Bo chyba nie ten, co trzeba.
 
Z czasem przekonałem się i zrozumiałem, że najmniej AA jest na mityngu AA. Że siłą Wspólnoty i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program. Program – nie mityng, nie sponsor, nie książka taka czy inna, tylko Program i jego praktyczna realizacja w życiu. Do tego Programu od roku mniej więcej 2006-7-8 włączam też 12 Tradycji AA, bo one również są dobrym pomysłem na moje życie, także to pozamityngowe
 
Oczywiście nie dam rady w tych warunkach opowiedzieć o wszystkich Tradycjach, może nawet nie byłoby to wskazane, bo musiałbym stosować tak dziwaczne skróty, że w ogóle nie byłoby to zrozumiałe, ale postaram się o paru.
 
Tradycja Pierwsza mówi o tym, że nasze wspólne dobro jest najważniejsze, bo wyzdrowienie każdego z nas zależy od naszej jedności. Nasze wspólne dobro… A co jest naszym wspólnym dobrem? Tutaj akurat nie miałem jakichś szczególnych problemów ze zrozumieniem, bo jestem kwakrem, więc zasada powiernictwa cały czas jest we mnie żywa. Chodzi mi tu na przykład o przekonanie, że powierzono nam Ziemię do wspólnego użytkowania, więc nie spieprzmy tego, bo to jest nasze wspólne dobro. 
Chcę wam pokazać, że Tradycje AA, odnoszące się go Intergrup, Regionów, Komisji, Konferencji, jak najbardziej można też zastosować w życiu. 
Nie parkuję samochodu na ukos, na trzech miejscach parkingowych, bo nasze wspólne dobro jest najważniejsze, nie wyrzucam śmieci byle jak, ale je segreguję, nie wyrzucam butelek przez okno, ani papierków na ulicy… bo nasze wspólne dobro jest najważniejsze. Wspólne dobro.
Wyzdrowienie każdego z nas zależy od naszej jedności. O, taki na przykład Tadeusz, jest bardzo wdzięcznym typem do obrabiania mu tyłka i jeśli w jakichś kuluarach zacznę rozmawiać o nim, to bardzo szybko spowoduję, że w grupie ludzi część będzie jego zwolennikami, a część przeciwnikami. Tadeusz może o tym nic nie wiedzieć, ale ja już podzieliłem grupę na dwa obozy, już nie ma jedności. Jeżeli mówię my w grupie, a oni w tym jakimś Regionie, to już podzieliłem, już nie ma jedności, już jesteśmy my i oni.
 
Przez 25 lat paliłem papierosy. Przestałem palić kiedy miałem ok. 1,5 roku abstynencji. I bardzo długo przedstawiałem się na mityngach mówiąc, że jestem alkoholikiem i nikotynistą. Nikotynizm mam wpisany w kartę wypisową ze szpitala, jest więc to faktem, przedstawiając się w ten sposób mówiłem prawdę, ale kiedy zacząłem stykać się z pierwszą Tradycją, musiałem zadać sobie pytanie, po co ja to robię? Wy wszyscy – alkoholicy, ale ja, to alkoholik i nikotynista. My i wy, ja i oni… Po co ja to robię? Czy to służy budowaniu jedności?
Ludzie na spotkaniu Intergrupy czy Regionu mogą się kłócić do upadłego, ale mają zrobić coś razem; jeżeli nie uda się na tym spotkaniu, to na następnym. Razem… wspólnie… Zjednoczeni w imię naszego wspólnego dobra. Oczywiście trzeba je znać. 
 
Kolejna Tradycja, Druga, mówi, że jedynym… autorytetem w naszej Wspólnocie jest miłujący Bóg. Wy jesteście w tej szczęśliwej sytuacji, że jako mieszkańcy normalnego kraju mówicie po angielsku, nikt wam nie wciśnie do głowy, że tam chodzi o autorytet i że alkoholicy mają odrzucić autorytety, bo to nie jest prawda i nie o to chodzi. Tradycja ta jest bardzo prosta i mówi, że jedynym szefem, jedynym zarządzającym w naszej Wspólnocie jest miłujący Bóg, a nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą. Sługami, a nie służebnymi, bo takie słowo we współczesnym języku polskim nie występuje w formie osobowej – nigdzie, poza grupami AA-owskimi. Mnie też bardzo długo pycha i duma nie pozwalały powiedzieć, że jestem służącym; czasem nadal muszę to robić na siłę i wbrew sobie. Ja tu przyjechałem na służbę. Zaprosiliście mnie jako spikera i moim zafajdanym obowiązkiem jest zrobić to najlepiej, jak potrafię. Ja tu służę – wy rządzicie.
 
Oczywiście na wspomnienie Drugiej Tradycji wielu alkoholikom coś się jeży, natomiast powiem wprost: może nikt nie rządzi we Wspólnocie, ale nie jest prawdą, że we Wspólnocie AA nie ma przywództwa. Że ludzie, którzy pełnią bardzo odpowiedzialne służby nie mogą podejmować decyzji. Mogą, jak najbardziej mogą. I jeżeli dostają od nas mandat zaufania, są na przykład mandatariuszami, jak sama nazwa wskazuje, wierzymy, że zrobią to dobrze i pozwalamy im podejmować decyzje samodzielnie – zakładając, że znają nasz wspólny cel.
 
Sławetna Trzecia Tradycja, która mówi, że jedynym warunkiem przynależności do AA jest chęć zaprzestania picia. Bardzo znana Tradycja, narobiła masę kłopotów, między innymi dlatego, że jeśli jedynym warunkiem jest chęć zaprzestania picia, to na tej bazie wylęgło się przekonanie, że w AA się nic nie musi. Jak mnie pytają moi podopieczni, czy to jest prawda, że w AA nic się nie musi, odpowiadam: tak, zdecydowanie jest to prawdą, w AA się nic nie musi, ale jeżeli ty chcesz wytrzeźwieć, to obawiam się, że musisz i to bardzo dużo. Nikt nie może, w sensie formalnym, niczego mi we Wspólnocie narzucić, nakazać; albo ja sam decyduję się to robić, bo chcę coś zyskać, albo nie. A jak nie, to pozostaje mi wieczne mityngowanie się, poprawianie sobie humoru na tych mityngach, ładowanie akumulatorów… To może nie ułatwia wytrzeźwienia, ale w jakimś sensie, w pewnej mierze, ułatwia utrzymanie abstynencji. Przynajmniej tyle.
 
Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia, a więc jeśli ktoś z was przywiózł ze sobą AA w teczce z Polski, to wie, że tam jeszcze na wielu grupach stosowany jest zwyczaj przyjmowania do AA. Przynależność nie ma nic wspólnego z przyjmowaniem. Absolutnie nikt we Wspólnocie nie ma prawa decydować, czy ja tu mogę należeć, czy nie. Zadawać mi serię pytań i dopiero jeśli udzielę właściwej odpowiedzi na nie – łaskawie mnie do tej Wspólnoty przyjąć. Albo i nie.
 
Wreszcie trzeci wymiar Trzeciej Tradycji, najbardziej duchowy; taki wewnętrzny, osobisty. Wyobraźmy sobie, że jest na mityngu paręnaście osób, między innymi taki facet, który niedawno z kryminału wyszedł, nie dość, że wytatuowany i wygląda jak bandyta i ja się go trochę boję, to jeszcze wiecznie jakby trochę niedomyty, zabiera głos poza kolejnością, jest agresywny. I w ogóle pieprzy od rzeczy.  I tak sobie myślę: idź ty się facet napij jeszcze i dopiero wróć do nas, bo widać, że nic z tego nie będzie; teraz to tylko przeszkadzasz. Obok niego siedzi doktor S., po drugiej stronie mecenas Y. i zastanawiam się, czy nie moglibyśmy mieć więcej takich rozsądnych ludzi, inteligentnych, otwartych, kulturalnych, wykształconych? A ten tu przychodzi i pierniczy jakieś farmazony…
Co zrobiłem? Naruszyłem Trzecią Tradycję. Bo ja, w swoim sercu, już mu odebrałem prawo do bycia tutaj. Mnie już nie interesuje, że on chce przestać pić. Interesuje mnie, jak wygląda, jak się zachowuje, w co jest ubrany, jakich słów używa… Ano, właśnie. Jeżeli będę w ten sposób postępował, to następnym razem, albo za rok, nie skończy się na samym myśleniu, tylko coś już powiem, coś złośliwie warknę, jakąś aluzję puszczę.
W swoim ostatnim wystąpieniu doktor Bob mówił, że cały ten Program, to miłość i służba, a ja myślę sobie tak, że łatwiej jest wykrzesać miłość, współczucie, czy chęć pomocy dla młodej, ładnej alkoholiczki, niż dla starego, grubego, łysego alkoholika, bo kochanie kogoś takiego jest wyzwaniem.
 
Czwarta Tradycja… sławetna Czwarta Tradycja, którą prawie wszyscy pamiętają do przecinka: Każda grupa jest niezależna we wszystkich sprawach! Co ty nam tu będziesz mówił, jak my jesteśmy niezależni! Tyle tylko, że po przecinku jest… za wyjątkiem tych działań, które mogą naruszyć dobro całej Wspólnoty. Ano, właśnie…
Gdyby tekst Czwartej Tradycji był tylko do przecinka, moglibyśmy sobie tutaj ognisko rozpalić, taniec Zulusów uskutecznić i OK., bo każdej grupie to wolno – tylko, że taka grupa wystawia świadectwo całej Wspólnocie AA. I tu się zaczyna drobny kłopot. 
Było wystarczająco dużo wątpliwości odnośnie Czwartej Tradycji, więc pewnego razu poproszono Billa, żeby to sprecyzował i on powiedział wtedy tak – po pierwsze, żadnych powiązań z kimkolwiek, bo my możemy współpracować z każdym, ale nie wiążemy się z nikim, jako cała Wspólnota, ani jako grupa, a po drugie, żeby nie podejmować żadnych działań, które mogą zaszkodzić Wspólnocie. 
Każda grupa swoim działaniem wystawia Wspólnocie świadectwo i myślę, że czasem warto się zastanowić, czy naprawdę chcemy, żeby nowicjusz, który przyszedł pierwszy raz i zobaczył nasz mityng, wyszedł z tego mityngu przekonany, że on już wie, jak wygląda AA. Ano, właśnie… Ilu takich ludzi przyszło na 1-2 mityngi i odeszło? Na przykład dlatego, że zamiast Programu AA dostali porcję jęczydupstwa, użalania się nad sobą i hardcorowych opowieści o zepsutym gaźniku, zatkanym zlewie, aroganckim szefie, czy czymś tam jeszcze. To im zafundowaliśmy, a oni przyszli i odeszli… Jasne, można wzruszyć ramionami i uznać, że nie byli jeszcze gotowi… Tak? Czyżby? 
Jakie świadectwo wystawiliśmy Wspólnocie? Czy nowicjuszom dajemy Program AA? Bo może dajemy im coś zupełnie innego, coś, czego oni wcale nie potrzebują i nie chcą kupić, coś, co nie jest im potrzebne.
 
Jeszcze tylko jedna Tradycja… może Jedenasta. Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych tradycji przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad przed osobistymi ambicjami. Nie pomyliłem Tradycji? Pomyliłem, oczywiście, chodzi o Dwunastą. OK.
Dwa elementy: anonimowość i pierwszeństwo zasad przed osobistymi ambicjami. Specjalnie powtórzę: pierwszeństwo zasad przed osobistymi ambicjami – przed osobistymi ambicjami, a nie przed dobrem innego człowieka. To szabas jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabasu. To scenariusz mityngu jest dla grupy AA, a nie grupa i jej członkowie mają być niewolniczo podporządkowana scenariuszowi. Osobiste ambicje nie, ale dobro Wspólnoty, a zaraz za nim dobro każdego pojedynczego alkoholika, na pierwszym miejscu.
 
Anonimowość – temat rzeka, a więc przypomnę tylko pewne stwierdzenie Billa W. (cytat z „Jak to widzi Bill"): W niektórych grupach AA zasada anonimowości jest doprowadzona do absurdu. Członkowie tak kiepsko się ze sobą komunikują, że nie znają nawet swoich nazwisk ani nie wiedzą, gdzie kto mieszka. Przypomina to komórkę konspiracyjną. Mam wrażenie, że w Polsce doprowadziliśmy to do absurdu do kwadratu. Prawie nikt nie wie, jak się kto nazywa, ani gdzie mieszka. Nawet inicjał nazwiska jest tabu.
Doktor Bob też pisał o anonimowości (cytat z "Doktor Bob i dobrzy weterani": Ponieważ nasza Tradycja dotycząca anonimowości wyraźnie wytycza poziom graniczny, dla każdego kto zna angielski, musi być oczywiste, że zachowywanie anonimowości na jakimkolwiek innym poziomie jest pogwałceniem tej Tradycji. Uczestnik AA, który ukrywa swoją tożsamość przed innym uczestnikiem Wspólnoty, podając jedynie swoje imię, łamie tę Tradycję tak samo, jak ten uczestnik Wspólnoty, który pozwala, aby jego nazwisko ukazało się w prasie w powiązaniu ze sprawami odnoszącymi się do AA. Ten pierwszy zachowuje swoją anonimowość powyżej poziomu prasy, radia i filmu; ten drugi zachowuje swoją anonimowość poniżej poziomu prasy, radia i filmu – podczas gdy Tradycja ta postuluje, abyśmy zachowywali anonimowość na poziomie kontaktów z prasą, radiem i filmem). Przypominał, że anonimowość złamać można w dwóch wymiarach, bo zgodnie z Tradycjami przebiega ona na poziomie prasy, radia i filmu. I można ją naruszyć zarówno w jedną stronę, jak i w drugą.
Zasada anonimowości chroni zarówno mnie, jak i Wspólnotę przede mną i przebiega na poziomie prasy, radia i filmu. Nie gdzie indziej. Naruszeniem Tradycji będzie miało miejsce, jeśli wystąpię w telewizji i przedstawię się tam, jako przedstawiciel AA. Ale jeżeli mój podopieczny nie wie, jak się nazywam i gdzie mieszkam, to to także jest naruszeniem zasady anonimowości; takie samo. Jedno jest naruszeniem w górę, drugie w dół.
Ci ludzie (założyciele AA, weterani) 70 lat temu stworzyli genialny Program, który funkcjonuje bez większych zmian do dziś. Bardzo elastyczny, samodostosowujący się do rozmaitych zmian. Znakomity… Dopóki nie zacznę w nim grzebać, czy przerabiać po swojemu.
 
Odpowiedzi na większość pytań dotyczących Tradycji można znaleźć sięgając choćby do ich pełnej wersji. Mieliście okazję zobaczyć to podczas warsztatów Siódmej Tradycji, którą kilka dni temu u was prowadziłem. Mówiłem wówczas, czym są dotacje i okazało się, że wystarczyło przeczytać, jedno zdanie. I całe mnóstwo problemów natychmiast przestało istnieć, wątpliwości się rozwiały.
Mój sponsor mawia czasami nieco uszczypliwie: my w AA znamy literaturę AA. Ano, właśnie… Czy my w AA znamy literaturę AA? Bo jak nie znamy i zgadujemy, jak powinno być, to posługujemy się własnymi wyobrażeniami i przekonaniami. Jeśli czegoś nie wiem, bo nie mogę się dowiedzieć – trudno. Ale jeżeli nie wiem, bo mi się nie chciało przeczytać w jednej z podstawowych książek AA-owskich, to jest tragedia.
 
Mój sponsor zmusza mnie, bym każde zadanie ściskał do granic możliwości, abym swoje wypowiedzi formułował precyzyjnie, krótko i jasno – chce w ten sposób zobaczyć, czy ja rozumiem istotę rzeczy. Oczywiście teraz go nie słucham, plotę i plotę… W każdym razie zasadę anonimowości udało mi się ścisnąć do dwóch zdań:
1. O AA mówić wtedy, kiedy pytają.
2. Żyć tak, żeby pytali.
 
 
Dziękuję.
 
 
---
* Tekst powyższy, z oczywistych względów, nie jest absolutnie wiernym zapisem wypowiedzi zarejestrowanych podczas mityngu spikerskiego. Poprawione zostały różne przejęzyczenia i pomyłki, uporządkowane zostały cytaty, podano ich źródło itp. Oryginalnym nagraniem (w formacie .mp3) dysponują alkoholicy z Londynu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz