poniedziałek, 19 marca 2012

Joe & Charlie - rozważania

Joe McQ.  i Charlie P. spotkali się w roku 1973 i szybko zdobyli ogromną popularność w środowiskach AA wielu krajów w związku z mocno kontrowersyjnymi poglądami na temat realizacji Programu 12 Kroków Anonimowych Alkoholików. Joseph Daniel McQuany, który wytrzeźwiał 10.03.1962 roku,  najbardziej znany był ze swoich książek oraz partnerstwa i współpracy z Charliem P. polegającej na studiowaniu Wielkiej Księgi, prezentowaniu wyników tych studiów (nagrania znane są jako Joe & Charlie Big Book Study) i wreszcie z dość wybiórczego stosowania Tradycji AA. Joe McQ. założył i był dyrektorem wykonawczym Serenity Park Treatment Center w Little Rock w Arkansas. W 1990 napisał książkę „The Steps We Took” zawierającą sugestie na temat realizacji Dwunastu Kroków AA, a w roku 2002 podręcznik sponsoringu „Carry This Message”. Zmarł 25.10.2007 w wieku 78 lat.

Zadziwiające jest, jak krańcowo różne opinie prezentowane są na ich temat po dziś dzień przez trzeźwiejących alkoholików w środowiskach AA. W szczytowych momentach powodzenia mówiono wręcz o alternatywnej wspólnocie, ale i o samozwańczych guru i tandetnym, nachalnym reklamiarstwie. Ja o tej parze nie wiem jeszcze zbyt wiele (Joe & Charlie bardziej modni i popularni są na Ukrainie i Białorusi, niż w Polsce) i może dlatego tylko potrafię się zdobyć na ocenę nieco bardziej wyważoną.

Na pewno byli wielkimi indywidualnościami. Na pewno głęboko wierzyli w to, co robili. Na pewno byli pasjonatami i przyjaciółmi, bo chyba tylko dobrego przyjaciela stać na to, by na spotkania z kumplem, by pogadać, jeździć po 225 mil. Na pewno zgromadzili wielu zwolenników, a nawet wyznawców swoich koncepcji, choćby Westlya P. gorącego Big Bookera (wolę takie określenie od polskiego i pewnie zupełnie niezrozumiałego wielkoksiążkowca) z Pompano Beach na Florydzie, który w 1980 roku, podczas Międzynarodowej Konwencji AA w Nowym Orleanie zorganizował obiad dla półtora tysiąca ludzi i nagrania Joe & Charlie Big Book Study rozdawał setkami.

Duetowi Joe & Charlie wdzięczny jestem za kilka rozwiązań, a zwłaszcza za tabele do IV Kroku – jeśli faktycznie to oni (albo sam Joe) są ich autorami. Uważam jednak, że ich koncepcji nie można traktować bezkrytycznie albowiem popełnili (tylko moim skromnym zdaniem!) jeden bardzo poważny błąd – uznali, że można… nawet nie tyle zatrzymać czas, co wręcz go cofnąć. Cofnąć do lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Ten błąd ma niestety dalsze konsekwencje – zwolennicy Joe & Charlie Big Book Study w Europie sprawiają wrażenie jakby nie tylko uważali, że można cofnąć czas, ale też, że da się zrobić jakąś magiczną sztuczkę z przestrzenią i przenieść środowisko AA ze współczesnej Ukrainy, na przykład, do USA z lat trzydziestych.

Joe & Charlie, jeśli dobrze rozumiem, założyli, że warta uwagi jest tylko i wyłącznie Wielka Księga, a cała reszta literatury AA, która powstała po wydaniu „Anonimowych Alkoholików”, jest bezwartościowa i zupełnie niepotrzebna. Zarówno Joe i Charlie, jak i ich zwolennicy, jako argumentu koronnego używają swojego przekonania na temat nieprawdopodobnej wręcz skuteczności AA w czasach, gdy istniała tylko Wielka Księga. Oceniać książki każdy może jak mu się podoba, natomiast ta rzekomo fantastyczna skuteczność jest niestety fantazją, rojeniem. Historyczne książki AA-owskie, na przykład „Doktor Bob i dobrzy weterani”, rozwiewają mity na temat tej cudownej rzekomo skuteczności, ale jeśli ktoś uważa, że każda książka, która nie jest Wielką Księgą, jest automatycznie i z założenia g… warta, to…

Pewne informacje na temat skuteczności AA w tamtych czasach można znaleźć też w Internecie, na przykład:
These myths and misinterpretations seem to have been derived from a hasty and capricious interpretation of the AA literature. The greatest myth being propagated by these tapes and others is the idea that A.A. once had an overall 50 to 75% success rate which could again be realized by returning to the “original program” as defined by Joe & Charlie. The truth is that early AA never had an over-all success rate of 50 to 75%, what early AA members did have was an estimated 50 to 75% success rate “of all those that really tried”. If you think about it, This qualifying statement “of all those that really tried” is a disclaimer that is large enough to drive a Mac Truck through since it does not tell us how many people there may have been who didn’t “really try”. This crucial piece of missing information remains an unknown figure and is the subject of much speculation. It is thought that perhaps as few as 2 out of every 5 people that were exposed to A.A. back in the early days felt inspired or desperate enough to “really try”. So if we assume that as few as 2 out of 5 who were approached back then "really tried" that means that perhaps as many as 6 out of every 10 or 60% of these people who were approached dropped out or 'did not really try' to work the AA program. Of the remaining 40% of the people that did "really try", only an estimated 50% of those people got sober right away and an additional 25% of the remaining 50% are thought to have achieved a stable recovery after some relapses.
Regardless of what the actual drop out rate was, what we know for sure is that there was never an over-all 50 to 75% recovery rate that can be recaptured through a Big Book revival or by adopting Joe & Charlie’s Big Book study methods (cytat pochodzi z http://12steppodcast.blogspot.com/2006/10/history-of-aa-joe-and-charlie.html ).

Zakładając jednak, zupełnie teoretycznie i tylko na chwilę, że faktycznie skuteczność wtedy była szczególnie wysoka, pozostaje pytanie, czy było to wynikiem genialnej metody opartej tylko na Wielkiej Księdze, jeszcze zanim 12x12 zepsuło AA, jak twierdzą Joe & Charlie, czy może zupełnie innych warunków i kompletnie innej motywacji i determinacji alkoholików z pierwszej połowy XX wieku?
Co wiemy o Ameryce z tamtych lat? No… nie było komputerów i Internetu… nie było komórek… i co by tu jeszcze… pewnie auta jeździły wolniej i wszystkie to były Fordy, no i może jeszcze gangsterzy i prohibicja. Trochę rzecz jasna przesadzam, ale mniej więcej takie jest wyobrażenie przeciętnego Polaka o Stanach Zjednoczonych w roku 1930. Oczywiście nie każdym też kawałkiem swojej historii Amerykanie się chwalą. Oto jeden z tych mniej znanych:
W latach trzydziestych XX wieku Ameryka przeżywała fascynacje eugeniką, pseudonauką, która obiecywała wzmocnić rasę ludzką poprzez wyeliminowanie „niezdolnych” z puli genetycznej. Obok „słabych na umyśle”, obłąkanych oraz kryminalistów, do owej grupy zaliczały się kobiety, które uprawiały seks pozamałżeński (uważany za chorobę psychiczną), sieroty, niepełnosprawni, biedacy, bezdomni, epileptycy, onaniści, niewidomi i głusi, alkoholicy oraz dziewczęta o zbyt dużych genitaliach. Niektórzy eugenicy zalecali eutanazję i rzeczywiście, dokonywano jej bez rozgłosu w szpitalach psychiatrycznych, na dziesiątkach ludzi, przez tak zwane „śmiertelne w skutkach zaniedbanie” lub też jawne morderstwa. W jednym ze szpitali psychiatrycznych w Illinois nowych pacjentów pojono mlekiem krów zarażonych gruźlicą, w przekonaniu, że śmierć spotka tylko tych niepożądanych. Zmarło aż czterech na dziesięciu tych pacjentów. Bardziej popularnym narzędziem eugeniki była wymuszona sterylizacja, uskuteczniona na mnóstwie nieszczęśników, którzy wskutek pecha czy niewłaściwego zachowania wpadli w ręce rządów stanowych („Niezłomny” – Laura Hillenbrand).
No, to jak to w końcu wtedy było? Metoda była cudowna, czy może alkoholicy gotowi byli zrobić wszystko, bo za pijaństwo groziło im uśpienie albo kastracja? Ja na to pytanie odpowiedzi nie znam, ale tak sobie myślę, że chyba mało trzeźwe jest ocenianie czegoś wyrwanego ze swojego specyficznego kontekstu i przeniesionego na zupełnie inny grunt, w kompletnie inne warunki.
 
Ostatecznie, moim zdaniem, tak jak nie jest możliwy powrót do chrześcijaństwa z pierwszych wieków, tak i nie jest realny powrót do początków AA, do innych czasów (i miejsca!), do innej świadomości społecznej, do innych warunków, do innego stanu wiedzy, innych form komunikacji itd. Choć nie wątpię, że wielu o tym może marzyć. Po co zmieniać coś, co dobrze działa! Znamy to chyba wszyscy, prawda? Może jednak warto uświadomić sobie, że może i faktycznie działało dobrze… kiedyś… gdzieś… ale tu i teraz to już wcale niekoniecznie. Starsi ludzie zwykle przekonani są, że za ich czasów, to wszystko było lepsze i jak należy, a teraz… I to jest do pewnego stopnia naturalne. Tyle, że upływu czasu i zmian, trzeźwi ludzie ignorować chyba jednak nie powinni.
 
A Joe & Charlie Big Book Study? Bardzo by mi zależało, żebyśmy nauczyli się korzystać z wartościowych elementów ich koncepcji, odrzucając te… hm… mniej przydatne, ale przede wszystkim, żebyśmy umieli zrobić to bez fanatyzmu i ideologicznych wojen. Bo jeśli kiedykolwiek (pomijając wczesne, pionierskie lata) Wspólnocie AA groził rozłam, to chyba tylko wtedy, gdy wyznawcy duetu Joe & Charlie wojowali z resztą AA (z opowiadań wiem, że na mityngach dochodziło wręcz do bójek).
 
A skoro ten artykuł i tak wyszedł mi strasznie długi i pewnie i tak nikt go nie przeczyta, to nie będę sobie żałował i dołożę tu jeszcze wypowiedź Boba Pearsona (przetłumaczoną przez przyjaciela z Londynu), która z tym tematem wydaje się szczególnie dobrze korespondować.
 
 
 
Nasze największe niebezpieczeństwo: sztywność poglądów i brak elastyczności
Bob Pearson
 
 Bob Pearson (1917-2008) był Dyrektorem Generalnym Biura Usług Ogólnych od 1974 do 1984 roku, a następnie służył jako starszy doradca w GSO od 1985 aż do przejścia na emeryturę. Jego historia zamieszczona jest w Wielkiej Księdze pod tytułem „Wspólnota AA nauczyła mnie radzić sobie z trzeźwością”. Podczas Konferencji Służb Ogólnych w 1986 roku, Bob wygłosił pełną mocy i niezwykle inspirującą mowę  końcową do uczestników tej konferencji.  Było to szczególnie ważne wydarzenie, ponieważ wiedział, że odchodzi na emeryturę w następnym roku, a więc  jest to  jego ostatnia Konferencja. Poniższe fragmenty pochodzą z tego właśnie pożegnalnego wystąpienia opublikowanego w raporcie z trzydziestej szóstej Konferencji Służb Ogólnych Anonimowych Alkoholików 1986 (Roosevelt Hotel, Nowy Jork, kwiecień 20-26, 1986). 
 
To jest moja osiemnasta Konferencja Służb Ogólnych – przez pierwsze dwie Konferencje służyłem jako dyrektor Grapevine i AA.WS, a przez kolejne cztery jako powiernik służb. Do 1972 roku przeszedłem pełną rotacje służb i dwa lata później zostałem powołany na funkcję dyrektora generalnego GSO, pełniłem ja do końca 1984 roku  Od  Międzynarodowej Konwencji w 1985 roku, byłem starszym doradcą. Jako, że jest to moja ostatnia konferencja, doświadczenie to posiada dla mnie pewien ładunek emocjonalny.
 
Chciałbym mieć wystarczająco dużo czasu, aby móc osobiście wyrazić podziękowania tym  wszystkim, którym zawdzięczam trzeźwość i szczęśliwe życie, jakim  cieszyłem się dzięki nim przez prawie 25 lat. Ale ponieważ jest to fizycznie niemożliwe, posłużę się arabskim powiedzeniem, które Bill zacytował w swoim ostatnim komunikacie „Dziękuję wam za wasze życie”. Bo bez was, waszego życia,  z pewnością  moje życie by nie istniało, a jeśli nawet tak, to nie byłoby tak pełne, bogate i radosne.
 
Chciałbym podzielić się kilkoma myślami na temat przyszłości  AA. Nie po drodze mi z „krwawiącymi diakonami”, wiecznie krytykującymi i sprzeciwiającymi się jakimkolwiek zmianom, stale bijącymi na „alarm” i prorokującymi przyszłość Wspólnoty z ponurym pesymizmem. Z perspektywy ćwierćwiecza udziału we Wspólnocie uważam, że jest wręcz przeciwnie: postrzegam  AA jako Wspólnotę większą, zdrowszą, bardziej dynamiczną, szybciej rozwijającą się, o coraz większym zasięgu, także geograficznym, skierowaną na służenie, zwróconą ku swoim źródłom i bardziej duchową, niż wtedy, gdy przyszedłem na mój pierwszy mityng w Greenwich w stanie Connecticut . Było to w lipcu 1960, rok po słynnej konwencji AA w Long Beach.  Od tamtej pory Wspólnota AA rozwinęła się poza najśmielsze marzenia i oczekiwania członków założycieli, choć może nie samego Billa W., który był prawdziwym wizjonerem.
 
Chciałbym wyrazić głośno zdanie tych, którzy czują, że jeśli ta Wspólnota kiedykolwiek osłabnie lub podzieli się, to nie stanie się to z powodu jakiejkolwiek zewnętrznej przyczyny. Nie będzie to z powodu rozwoju ośrodków leczenia lub pracy specjalistów w dziedzinie lecznictwa odwykowego, nie z powodu literatury niezatwierdzonej przez konferencje, ani też nie z powodu podwójnie uzależnionej młodzieży, czy też przez narkomanów biorących udział w naszych mityngach. Jeśli będziemy rozumieli i działali według naszych Tradycji, Koncepcji i Gwarancji,  jeśli zachowamy otwarty umysł i gorące serce, to poradzimy sobie zarówno z tymi, jak i wszystkimi innymi problemami, które mamy, lub w przyszłości mieć będziemy.
 
Jeśli kiedykolwiek osłabniemy, stanie się tak z naszej własnej winy i tylko dlatego, że nie potrafiliśmy ujarzmić, ograniczyć naszego egoizmu. A powodem, dla którego czasem nie umiemy iść ramię w ramię, wspólnie, razem obok egoizmu, będzie strach, brak wzajemnego zaufania i zdrowego rozsądku, brak elastyczności i małostkowość.
 
Jeśli zapytacie mnie, co jest największym zagrożeniem  dla Wspólnoty AA dzisiaj, musiałbym odpowiedzieć, że sztywność, brak elastyczności i zdolności do otwarcia się, wyrażające się w rosnącym zapotrzebowaniu na udzielanie absolutnie jednoznacznych, wiążących odpowiedzi na drobiazgowe, podchwytliwe pytania, presja wywierana na GSO, by wymuszała ona przestrzeganie Tradycji, zasklepianie się w czterech ścianach zamkniętych mityngów, zakazywanie literatury niezatwierdzonej przez konferencje, czyli coraz większa liczba zasad, przepisów i sztywnych regulacji dla grup AA i ich członków. Ulegając takim tendencjom, odchodzimy coraz dalej od idei naszych współzałożycieli. W szczególności Bill W. musi przewracać się w grobie, bo był chyba najbardziej liberalną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Jednym z jego ulubionych powiedzonek było: „Każda grupa ma prawo do błędu”. Był irytująco tolerancyjny w stosunku do swoich krytyków i miał absolutną wiarę, że błędy w AA będą się korygowały właściwie same, niejako automatycznie.
 
Osobiście wierzę, że  w ostatecznym rozrachunku Wspólnota AA nie osłabnie. W 1970 roku, na Międzynarodowej Konwencji w Miami, byłem na widowni w ten niedzielny poranek, kiedy Bill pokazał się publicznie po raz ostatni. Był zbyt chory, by brać udział w całej konwencji, ale teraz, niezapowiedziany, pojawił się w niedzielę rano, na wózku inwalidzkim, podłączony rurkami do zbiornika tlenu i miał na sobie śmieszny jaskrawo-pomarańczowy kubraczek. Z wielkim wysiłkiem stanął na scenie; myślałem, że gromkie brawa i okrzyki nigdy nie ustana; wszystkim łzy spływały po policzkach. Po chwili  Bill  przemówił mocnym głosem jak za dawnych lat. Powiedział kilka zdań do zebranych tłumów , wyrażając wobec nich swoją miłość i ciepło, nie zapomniał też o gościach z zagranicy. Zakończył, jeśli dobrze pamiętam, słowami: „Gdy patrzę na ten tłum wiem, że Anonimowi Alkoholicy będą trwali tysiąc lat – jeśli taka jest wola Boża”.
 
--
Bardzo lubię ten tekst i przyznaję, że wiele dla mnie znaczy.


6 komentarzy:

  1. Pisz, pisz i nie martw się - ludzie to czytają.

    OdpowiedzUsuń
  2. "A skoro ten artykuł i tak wyszedł mi strasznie długi i pewnie i tak nikt go nie przeczyta,..."

    Dziękuję za ten artykuł i pozostałe linki :-)
    Pozdrawiam Darek P

    OdpowiedzUsuń
  3. I love looking through an article that can make people think.
    Also, thank you for permitting me to comment!

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie dotarłem do tego wpisu. Chciałbym zapytać czy tabele o których wspominasz dotyczące kroku 4 są dostępne w j. polskim? Jest szansa na ich otrzymanie?

    OdpowiedzUsuń