poniedziałek, 22 grudnia 2014

Notatki sponsora (odc. 045)

Słuchając nagrania „12 Kroków według świętej Teresy”, które dostałem w prezencie bożonarodzeniowym, a dokładnie to słuchając kolejnego fragment tegoż nagrania, bo całe na raz po prostu przyswoić się nie da, kiedy kolejny raz mowa była o potrzebie zwracania uwagi na własne uczucia, przypomniałem sobie, jak to pewnego razu mój podopieczny mocno obraził się na mnie. Obraził się, bo powiedziałem, że nastrój, samopoczucie podopiecznych właściwie niewiele mnie obchodzi. Oczywiście, jeżeli kogoś lubię, mogę – w ramach życzliwości i grzeczności, ale też niezbyt długo – posłuchać o uczuciach, zwracając uwagę zwłaszcza na wstyd i strach, tym niemniej,  moim skromnym zdaniem, uczucia i nastroje nie mają zbyt wielkiego znaczenia w pracy „na Programie”.

W naszej post-terapeutycznej Wspólnocie AA w Polsce często bardzo trudno jest zrozumieć, że sponsor nie jest psychoterapeutą zobowiązanym zwracać szczególną uwagę na złożone stany psychiczne swojego podopiecznego. Sponsor też nie leczy drugiego alkoholika. Siłą uzdrawiającą jest tu Bóg – jakkolwiek Go pojmujemy – a nie sponsor. Bóg (Siła wyższa), który wkracza wtedy, kiedy alkoholik wykonał już swoją część pracy, swoje zadanie.
Program AA jest programem działania. Rozumiem to bardzo dosłownie – działania, a nie stanów psycho-emocjonalnych. Moim zadaniem, jako sponsora, jest proponować, radzić, sugerować określone działania i rozliczać z ich wykonania. Tylko tyle? Aż tyle?

Całe moje życie – do wytrzeźwienia – zbudowane było na niezaspokojonej nigdy w pełni potrzebie uzyskania, zdobycia, utrzymania, dobrego samopoczucia. To był bezwzględny priorytet. Działania i zaniechania, decyzje, postawy i wybory życiowe przez kilkadziesiąt  lat podporządkowane miałem temu właśnie celowi – żeby się dobrze czuć, ale przede wszystkim, żeby nie cierpieć. Jeśli/kiedy lepiej się poczuję, to może zrobię… to, czy tamto – mawiałem i dopiero Program AA nauczył mnie, że w moim życiu alkoholika po prostu musi być odwrotnie (właśnie tak, musi!) – dopiero jeśli coś zrobię, coś konkretnego i określonego, bo jednak nie cokolwiek, to jest pewna szansa, nadzieja na to, że lepiej się poczuję.
Wtedy też zrozumiałem, że trzeźwość oznacza (także) zgodę na cierpienie.

2 komentarze:

  1. "Bóg (Siła wyższa), który wkracza wtedy, kiedy alkoholik wykonał już swoją część pracy, swoje zadanie." Raczej nie musi wkraczać, gdyż od początku we mnie jest, jestem jego częścią. To ja muszę to sobie uświadomić i poczuć. Potem nie potrzeba już nawet zgody na cierpienie bo traktuje wszystko takim jakie w danej chwili być powinno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Unikanie cierpienia,szukanie ulgi , jak najszybciej, po najmniejszej linii oporu, mimo tragicznych czasem konsekwencji - toż kwintensencja alkoholizmu - dzięki Meszuge.Piotr

    OdpowiedzUsuń