- Czym alkoholicy różnią się od innych
ludzi?
- Alkoholicy są tacy sami, jak inni
ludzie, tylko bardziej.
Na początku trzeźwienia wydawało mi się,
że dorosnąć do poziomu innych, zdrowych, normalnych ludzi, byłoby szczytem moich
możliwości i celem całego tego procesu. Z czasem przekonałem się, że nie trzeba
być alkoholikiem, żeby mieć problemy z rozpoznawaniem rzeczywistości, z
trzeźwym myśleniem, z prawidłowym wyciąganiem wniosków, z odwagą bycia uczciwym
wobec siebie. A oto i przykład…
Pewna kobieta zachorowała na chorobę
nowotworową, po prostu miała raka. Poddała się uciążliwemu leczeniu, jakieś
naświetlania, chemia i co tam jeszcze trzeba, i kuracja przyniosła pozytywne
efekty. Rak zniknął, przerzutów nie było. Trwało to wszystko z pół roku.
Oczywiście przez następne lata kobieta będę w grupie dyspanseryjnej, co
kwartał, a później co sześć miesięcy będzie jeździła na kontrolne badana, ale
wydawało się, że wszystko jest już w porządku.
W trakcie leczenia miała miejsce sytuacja,
wywołująca mocno mieszane uczucia. Kobieta miała trudne, pokomplikowane relacje
z dorosłym już synem (w przyczyny nie wnikam), jednak choroba zbliżyła ich do
siebie, przełamała bariery – jakie by one nie były. Pytała wtedy czasem trochę
prowokacyjnie, trochę ironicznie, czy musiała dostać raka, żeby naprawiły się
relacje z synem? W każdym razie było między nimi… może nie idealnie, ale lepiej
i w dobrym kierunku zmierzało.
Kiedy wiadomo już było, że życiu kobiety
nic nie zagraża, że jest wyleczona, o ile można być z nowotworu zupełnie
wyleczonym, jej syn zdecydował się skorzystać z oferty swojego uniwersytetu i
pojechać do Nowej Zelandii na trzymiesięczne stypendium naukowe.
W czasie jego nieobecności kobieta miała
ostre pogorszenie stanu zdrowia. Coś zaczęło ją boleć, podniosła się
temperatura, pojawiły się torsje. Wystraszona wylądowała znowu w szpitalu.
Zapytała wtedy odwiedzającą ją kuzynkę, czy powinna zawiadomić syna. Kuzynka,
po namyśle, odpowiedziała, że ona – gdyby była na miejscu chorej – nie
zrobiłaby tego. Bo i co ten syn miałby zrobić? Bać się o matkę w tej Nowej
Zelandii? Lekarzem nie jest, matka jest pod opieką fachowców, ma też inną
rodzinę, donoszącą do szpitala wszystko, co potrzeba, więc… I co, syn powinien zmarnować
stypendium i nagle natychmiast wracać, żeby… no, właśnie, żeby, co?
Kobieta posłuchała rady, nie informowała
syna o pobycie w szpitalu, który zresztą trwał trzy doby. Zrobiono jej
wszystkie możliwe badania, okazało się, że nie dzieje się zupełnie nic złego, a
te objawy, to po prostu końcówka reakcji na chemię. Kobieta wróciła do domu i
normalnego życia.
Po zakończonym sukcesem stypendium syn
wrócił do kraju, ale ich bliskość, wywołana poważną chorobą, zdawała się
ulatniać teraz, gdy jej życiu nic już nie groziło. Później nadeszła katastrofa
– syn, podpytując jakąś przyszywaną ciotkę (dziesiątą wodę po kisielu, jak to
mówią) albo dawną sąsiadkę, dowiedział się, że matka była w szpitalu. Jakoś nie
docierało do niego, że to były tylko trzy dni, że w sumie okazało się, że to nic
poważnego – młody facet był zawiedziony, rozczarowany, pełen uraz i złości do
matki; manifestował swoje pretensje i utratę zaufania.
Kobieta natychmiast przerzuciła
odpowiedzialność za ponowne ochłodzenie stosunków z synem na kuzynkę. Bo to ona
poradziła… Kiedy się spotkały i kiedy kobieta wylała już na kuzynkę wszystkie
swoje żale, usłyszała, że wśród dorosłych ludzi za podejmowane decyzje
odpowiada ten, kto je podejmuje, a nie ten, kto radzi (jeśli nie jest
specjalistą prawnikiem, lekarzem, notariuszem itp.). Poza tym kuzynka zapytała,
czy stosunki matki z synem były dobre, do tego momentu, kiedy dowiedział się,
że nie poinformowała go o szpitalu. Kobieta skwapliwie potwierdziła, że
znakomite, że syn już jej w pełni ufał, i w ogóle, było super, idealnie,
fantastycznie. Wtedy kuzynka zadała jeszcze jedno pytanie, po czym wyszła, nie
oczekują odpowiedzi: skoro syn tak ci
ufał, to czemu o ciebie i twoje zdrowie nie spytał ciebie właśnie, ale
podpytywał jakieś pociotki, czy dawne sąsiadki, czemu jakoś nie cieszył się, że nic ci nie jest, że nic się nie stało, tylko skupia się na swoich urazach i pretensjach?
Tak sobie pomyślałem, że gdybyśmy
pakowali tyle czasu i wysiłku w budowanie albo naprawianie więzi (jeśli
trzeba), ile wydatkujemy na szukanie winnych naszych własnych niepowodzeń, to… Bo
niewątpliwie łatwiej jest zwalić winę na złą kuzynkę, niż przyznać, że stosunki
z synem nie były takie idealne, że bardzo poważna choroba mogła przysłonić
dawne urazy, stare, niezałatwione sprawy, ale po wyleczeniu… Po wyleczeniu
potrzebny był już tylko pretekst. Cóż z tego, że bzdurny, ale jest!
Trzeźwy ogląd sytuacji, to trudna sztuka,
czasem tak trudna, że nawet nieuzależnieni nie w pełni sobie z nią radzą.
Kiedyś marzyłem o normalności,
zwyczajności i przeciętności, ale z czasem przestało mi to wystarczać. Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy –
jak mówił Kubuś Puchatek, a może Prosiaczek. Jeśli widzę, jeśli rozumiem, jeśli
usłyszałem, to… chyba niemożliwe byłoby wycofanie się i udawanie biednego
żuczka, który, nieboraczek, nic nie kuma. A może wręcz przeciwnie, może to
łatwiejsze, niż mi się wydaje i tylko ja tak nie umiem?
Kiedy rozstałem się z pragnieniem bycia
przeciętnym człowiekiem, wykombinowałem, że chciałbym być taki, jak Bill W.
współzałożyciel Wspólnoty AA. Przecież – roiłem sobie – to musiał być
najtrzeźwiejszy z trzeźwych. Ten okres w moim życiu trwał krócej. Do czasu, aż
przeczytałem trzy książki na temat historii AA i Billa.
Dyskrecja nigdy nie była
mocnym punktem Billa. […] Jak mawiała Nell, jeśli nie chcesz, żeby coś stało
się powszechnie znane, lepiej nie dziel się tym z Billem. Jednym słowem, z
otwartością traktował on zarówno swoje sprawy, jak i cudze („Przekaż dalej”, s. 398).
Czasem wydaje mi się, że alkoholicy z AA
mylą zasadę anonimowości z dyskrecją i wydaje im się, że to, co mówią zaufanej,
wydawałoby się, osobie, nie będzie wypaplane, rozgadane, oplotkowane.
Dowiadywałem się, o czym była rozmowa dwóch osób, w cztery oczy, zanim jeszcze
obie z nich wróciły do swoich domów i nie było w tym nic przyjemnego ani
zabawnego, bo zorientowałem się też, że i ja sam, wśród przyjaciół z AA muszę bardzo uważać na to, co mówię, że w tym
środowisku jest tylko odrobinę mniej bezpiecznie niż w maglu.
Oczywiście plotkowanie to nie jedyna wada
Billa W. Z tejże książki dowiedziałem się, że lubił się popisywać, że kłamał,
że zdradzał żonę w zasadzie prawie do końca życia i wiele innych. Wtedy
zapytałem siebie, czy ja naprawdę chcę być takim człowiekiem, jak William
Griffith Wilson?
Jestem Billowi niesamowicie wdzięczny za
Kroki, może nawet bardziej za Tradycje. To one są realną wartością, siłą i
nadzieją dla alkoholików, one, a nie życie Billa W., bo on był jeszcze jednym,
bardzo niedoskonałym narzędziem w rękach Boga, jak wielu z nas. A że nie jest
moim idolem… trudno. Choć czasem szkoda.
Jak zwykle, art z jajem i bez ściemy, za to Cię lubię(pewnie, nie tylko ja, choć, podejrzewam, że i antagonistów parę sztuk by się znalazło),powiedz mnie jednak jedno, czy AA jest jedyną, dobrą drogą do trzeźwości?
OdpowiedzUsuńAA na pewno nie jest jedyną drogą do abstynencji, ale czy jest jedyną do trzeźwości, to nie wiem.
UsuńԌгeat post.
OdpowiedzUsuń"AA nie jest jedyną drogą.Są i inne rozwiązania."-Doktor Bob i dobrzy weterani-str.108.
OdpowiedzUsuńZ jednym muszę się nie zgodzić.
OdpowiedzUsuńOtóż nie jest tak, że "wśród dorosłych ludzi za podejmowane decyzje odpowiada ten, kto je podejmuje, a nie ten, kto radzi (jeśli nie jest specjalistą prawnikiem, lekarzem, notariuszem itp.)." Prawnik, czy też notariusz nie odpowiada za decyzje osoby, która zleca mu pracę. Mam tu na myśli np. radcę prawnego. On jedynie doradza, nie podejmuje decyzji za klienta. Odpowiada więc za to, żeby jego rady były profesjonalne, jest ubezpieczony od odpowiedzialności cywilnej w tym zakresie, jednak niezmiennie nie odpowiada za decyzje, które podejmuje klient. Podobnie notariusz - uprzedza o konsekwencjach podjętych decyzji, czuwa nad tym, by czynności prawne zostały przeprowadzone zgodnie z prawem, jednak nie podejmuje decyzji za klienta. Tym samym więc osoby te (radca prawny, notariusz) nie odpowiadają za decyzje podjęte przez swoich klientów.
To, niestety, tym gorzej...
UsuńKsięża katoliccy w Polsce, którzy twierdzili, a może nadal twierdzą, że jeśli ich parafianin potrafi nie pić w post, to nie jest alkoholikiem, też nie odpowiadają za "prawdy", które głoszą.
Różnica polega - m. in. - na tym, że źle pracującego prawnika można pociągnąć do odpowiedzialności (zawodowej, odszkodowawczej), a takiego księdza już pewnie nie.
OdpowiedzUsuńChyba nie jesteś zdania, że to prawnik, czy notariusz miały podejmować decyzję za dorosłego człowieka?
Nie, ale jeśli prawnik wykona dla mnie ekspertyzę albo poradę, na piśmie, a później okaże się, że proponował mi rozwiązania nielegalne (niezgodne z przepisami), to go za to zaskarżę z powództwa cywilnego. I nie tylko.
Usuńnotariusz bydgoszcz to ekspert w dziedzinie prawa, który oferuje szeroki zakres usług notarialnych dla klientów indywidualnych i biznesowych. Notariusz zajmuje się sporządzaniem i poświadczaniem dokumentów, doradztwem prawnym oraz zapewnieniem bezpieczeństwa prawnego dla różnych transakcji. Dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu, notariusz w Bydgoszczy pomaga klientom w realizacji ich spraw prawnych, dbając o zgodność wszystkich dokumentów z obowiązującymi przepisami.
OdpowiedzUsuń