Podopieczny coś tam zawalił,
czegoś nie dopatrzył, po prostu popełnił błąd, więc kiedy na głowę zaczęły mu
spadać konsekwencje, zadzwonił do sponsora, od którego usłyszał: a co zrobiłeś, żeby tych konsekwencji
uniknąć?
Nie wiem, o co im chodziło, ani
jak się to ostatecznie skończyło, bo tylko tyle wpadło mi w uszy, ale
wystarczyło, żeby tak postawione pytanie
wywołało lawinę wspomnień i skojarzeń. I o nich będzie mowa, a nie o jakichś
uniwersalnych albo „jedynie słusznych” rozwiązaniach, postawach, zachowaniach,
reakcjach, bo takowych zapewne nie ma.
Dwanaście
lat temu mój sponsor napisał tekst „Nie
muszę już być Kainem”, drukowany w biuletynie „Mityng”, który swego czasu zrobił
na mnie duże wrażenie; wiele się dzięki niemu nauczyłem, a może raczej…
oduczyłem. Głównie w pracy z podopiecznymi, ale nie tylko. Oto fragmenty tego
tekstu.
Byłem
odpowiedzialny za pewną pracę wydawniczą dla wspólnoty. Już w momencie
odbierania druków, ze zgrozą zobaczyłem jak na samym wierzchu widnieje błąd
wyraźnie utrudniający sensowne odczytanie tekstu. Zmartwiałem. Naprawa nie
wchodziła w rachubę. Z duszą na ramieniu oddałem wydruki. Oczekiwałem
najgorszego; słów krytyki, wymówek itp. Nic takiego się nie stało.
Przyjaciel
nie wypowiedział nawet jednego słowa nagany. To było dla mnie dziwne; sam
pewnie bym zrobił karczemną awanturę, żądał zwrotu pieniędzy, wyzwał od
nieudaczników. Wydaje mi się, że widział ból w moich oczach i zrezygnował z
gorzkich uwag. Poczułem wdzięczność za taką postawę; przecież i tak wiedziałem
o swoim zaniedbaniu. Nie trzeba mi dodawać kolejnych przykrości.
[…]
Gdy
zapytałem się siebie, czego z tego zdarzenia się nauczyłem, przypomniałem jak
bardzo zaimponowała mi postawa kolegi przyjmującego moją wadliwą pracę. Nie
muszę już być dłużej Kainem.
Obydwaj
zdawaliśmy sobie sprawę, że nawet przez najbardziej wymyślne słowa nie zmienimy
sytuacji; słowa nagany były zbyteczne. Natomiast jak zmienia atmosferę życzliwe
stwierdzenie – no cóż, następnym razem będzie lepiej, nie trać nadziei. Wierzę,
że chciałeś dobrze.
Oczywiście
brak wymówek nie jest zachętą do wadliwej pracy, raczej wsparciem w drodze do
uzyskania dobrych wyników. Dzisiaj nikt nie musi mi przypominać o dodatkowym
sprawdzeniu tekstów. Zaś okazanie się przyjacielem w trudnej sytuacji ma
większe znaczenie niż awantury, nawet najbardziej słuszne.
W
każdym moim miejscu pracy, kiedy coś się zawaliło, w pierwszej kolejności
zaczynało się szukanie winnych – skupiali się na tym głównie przełożeni, ale
też i my, podwładni, żeby uniknąć własnej odpowiedzialności. Pamiętam, jak
niesamowite wrażenie wywarła na mnie informacja, wyczytana w jakiejś książce o
stylu pracy japońskiej korporacji, że oni w razie czego nie szukają winnych –
szukają rozwiązań! Pracownicy nie są za błędy i pomyłki karani – szybko się
przyznają, a więc szybko można zacząć podejmować środki zaradcze. Wydało mi się
to genialne, ale i zupełnie nie do zastosowania na podrzędnych stanowiskach, na
jakich bywałem zatrudniany.
We
Wspólnocie AA też nie czuję się w pełni powołany do rozliczania dyrektora, powierników,
delegatów czy innych „zaufanych sług”, ale podczas pracy sponsora z
podopiecznym wygląda to, albo wyglądać może, zgoła inaczej.
Jeśli
ktoś powie mi „to twoja wina!”, czy coś z tego wynika? Jeśli spyta „a co
zrobiłeś, żeby tych konsekwencji uniknąć?”, to i co z tego? Przecież wiadomo i
widać wyraźnie, że nie zrobiłem nic, bo gdybym zrobił albo wcześniej zapytał,
to nie byłoby konsekwencji. Potrzebne są mi teraz rozwiązania, sposoby i metody
na zażegnanie kryzysu do którego doprowadziłem, pomysły, rady i sugestie jak
gasić pożar, a nie dowody na to, jak bardzo mądry jest mój sponsor. Następnym
razem nie jestem pewien, czy do czegokolwiek bym się przyznawał.
Zdarza
się, że kiedy moi podopieczni mają jakiś kłopot ze swoimi podopiecznymi, pytam
krótko: czy chcesz jeszcze jej/jemu
pomóc? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, a wcale taka być nie musi, to
oznacza często konieczność schowania do kieszeni swojego ego i realną pomoc i wsparcie.
Zapraszam http://alanon71.blox.pl/html
OdpowiedzUsuń