poniedziałek, 21 maja 2018

Notatki sponsora (odc. 101)


W pewnym miasteczku w Polsce usłyszałem na mityngu AA określenie „inwentura” (dokładnie to: zdaję sponsorowi inwenturę IV Kroku). Zdaje się, że tubylcy używali go zamiast prostego, zwykłego, znanego wszystkim z IV Kroku „obrachunku”. Tę „inwenturę” zawiera tylko (stary, właściwie to staropolski) słownik Doroszewskiego: https://sjp.pwn.pl/doroszewski/inwentura;5435259.html We współczesnej polszczyźnie takie określenie już od dawna nie występuje. Gdy szukać „inwentury” w aktualnym, współczesnym Słowniku Języka Polskiego, zawsze trafiamy na odnośnik do słowa „inwentaryzacja”: https://sjp.pwn.pl/szukaj/inwentura.html
Oczywiście nie każdy musi umieć po polsku, nie każdy korzysta ze słowników, ale… Wpadło mi do głowy, żeby spytać tych miłośników „inwentury”, czy kiedykolwiek widzieli coś takiego na drzwiach zamkniętego sklepu albo gdzieś słyszeli? Odparli, że nie, że zawsze to była „inwentaryzacja” albo „remanent”, ewentualnie w Kościele „rachunek sumienia”.  Kolejne pytanie w tej sytuacji brzmiało: Po co? Po co używać specjalnego, udziwnionego języka? Na to odpowiedzieć nie potrafili.

Jakieś dziesięć lat temu pisałem (https://meszuge.blogspot.com/2009/02/wrogowie-wspolnoty-aa.html ):
Wydaje mi się, że od samego początku, od narodzin, Wspólnota AA nieustannie, stale i wciąż musi się przeciwstawiać dwóm poważnym zagrożeniom. Jednym z nich jest – nie zawsze uświadomiona – wewnętrzna potrzeba stworzenia organizacji, a drugim ciągoty i pokusy o charakterze sekciarskim.
[…]
Jako alkoholik, z jednej strony nie znałem siebie zupełnie, ale z drugiej uważałem, że jestem nikim. Byłem też bardzo samotny, właściwie bez swojego miejsca w życiu. To dość oczywiste, prawda? Chciałem wreszcie być kimś, nie wiedziałem jeszcze za bardzo kim, ale wiedziałem, że nie byle kim. Chciałem też w końcu odnaleźć to swoje miejsce w życiu, ale ono też nie miało być byle jakie. Pić przestałem, jednak moje pragnienia i potrzeby jakiejś niezwykłości, wyjątkowości i nieprzeciętności pozostały. Tak było, a ja nie mam do siebie o to pretensji.
Myślę, że miałem szczęście, że w tym okresie nie trafiłem do jakiejś prawdziwej sekty. Oczywiście nie chodzi mi o taką lub inna doktrynę (religijną albo inną), ale o te elementy sekty, które zapewnia ona swoim członkom… przynajmniej w początkowym okresie: poczucie identyfikacji i przynależności, jakaś wyjątkowość i swoiste praktyki, ekskluzywizm (wyjątkowość i niedostępność dla ogółu), tajemnica, specyficzny język, obrzędy i tradycje, jakieś specjalne znaki i symbole identyfikujące, określone rytuały inicjacyjne, itd. 

Tajemniczy, udziwniony język, w którym określone słowa i pojęcia przybierają inne znaczenie wśród członków sekty, a inne w normalnym, powszechnie używanym przez resztę społeczeństwa języku, jest typowy dla sekt. Dzięki niemu właśnie członkowie sekty zapewniają sobie tak pożądany ekskluzywizm (wyjątkowość). 

Bill W. twierdził: Nigdy nie zdarzyło nam się, abyśmy chcieli być po prostu jednym z członków rodziny, jednym z przyjaciół, szeregowym pracownikiem… (12x12, s. 55). Ano, właśnie… zwyczajny, przeciętny, szeregowy – przecież to nie może być o mnie!!! A jeśli nie potrafię wyróżnić się czymś naprawdę dobrym, pożytecznym dla ludzi, to choć sekciarskim narzeczem będę się wyróżniał!

To nawet nie musi być całkiem błędne, ani tym bardziej zakazane (chodzi mi o te różne moralne inwentury, służebnych alkoholików, cudaczne akredytacje itp.), jeśli jednak prawdą jest, że podstawowym zadaniem, istotą Kroku Dziesiątego jest doraźna korekta zachowań oraz rozpoznanie intencji, prawdziwych, niezafałszowanych motywów naszych działań, postaw i wyborów, to może my, alkoholicy, powinniśmy częściej i bardziej wnikliwie pytać samych siebie, po co? dlaczego? chcemy… to, czy tamto.

I wszystko zapewne byłoby w porządku, gdyby nie to, że jesteśmy trzeźwi… podobno… a trzeźwość oznacza normalność, naturalność, zwyczajność. A może to tylko mnie się tak wydaje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz