Jedno z mityngowych zaklęć, które znam od pierwszego mityngu i czasem słyszę do dziś. Możliwe, że na początku sam je wygłaszałem w czasach bezmyślnego powtarzania „mityngowych mądrości”.
Wiktor Osiatyński napisał w jednej ze swoich książek, że u alkoholików typowy jest niedobór pewnych umiejętności życiowych i społecznych, czy jakoś tak, podobnie. Do dziś pamiętam, jak nieswojo i smutno mi się zrobiło, kiedy zorientowałem się, że mnie to też dotyczy, choć miałem wtedy ponad czterdzieści lat.
O tych umiejętnościach życiowych raczej w ogóle nie ma co mówić, ale przez dłuższą chwilę naprawdę rozważałem możliwość poprawienie swoich umiejętności społecznych, to jest ulepszenia lub poprawienia relacji z innymi ludźmi. Szybko okazało się, że mityng AA nie jest do tego odpowiednim czasem i miejscem. Wręcz przeciwnie.
O setek lat znane jest na świecie powiedzenie qui tacet, consentire videtur – kto milczy, ten zdaje się zezwalać, lub prościej: milczenie oznacza zgodę. Oczywiście wiadomo, że nie oznacza jej w sensie formalno-prawnym, ale w codziennym życiu często można spotkać się z pytaniem lub zarzutem – skoro się nie zgadzałeś, to czemu nic nie powiedziałeś?
Scenariusze mityngów AA zostały skonstruowane nie po to, żebym się czegoś nauczył, ale po to, żebym się bezpiecznie i dobrze czuł. Nikt nie może zwrócić mi uwagi, nawet jeśli bezczelnie kłamię lub plotę od rzeczy, skomentować mojej wypowiedzi ani jej przerwać (chyba, że ględzę za długo, ale i z tym bywa różnie). Nikt nie może ze mną i moimi kocopołami polemizować. Nawet dopytać mnie o nic nie wolno. Milczenie uczestników mityngu wydaje się oznaczać aprobatę dla tego, co mówię. Czy w tych warunkach mogę dowiedzieć się i zrozumieć, że nie mam racji, że się mylę, że moje kłamstwa zostały zdemaskowane? Jest jakaś szansa, że dowiem się, co i jak powinienem zrobić, jeśli nikomu nie wolno udzielić mi żadnej rady? Czy, wobec pozornej zgody uczestników, wpadnie mi do głowy, żeby korygować swoje przekonania? O absurdalnym zakazie używania „my” na wielu polskich mityngach w ogóle nie ma co wspominać.
Mityngi dały mi to, co mój sponsor lubi nazywać jednym z najważniejszych słów w Wielkiej Księdze – AA sprawiło, że w moim życiu pojawiło się słowo »my«. »Przyznaliśmy się, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu…«. Już dłużej nie musiałem być sam [WK z 2018 roku].
Podczas mityngów AA oduczam się (niestety) normalnych i naturalnych relacji z innymi ludźmi, ale... mityng AA nie jest okazją do nauki życia społecznego, nie taki jest przecież jego cel. Tu jednak dobrze byłoby uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Czy w AA w ogóle nie da się doskonalić umiejętności społecznych? Ależ da się! W służbach poza moją grupą AA. Na przykład w Intergrupie, gdzie musiałem się uczyć współpracować dla wspólnego dobra z grupą ludzi, z których przynajmniej połowy w ogóle nie znałem, trzech nie lubiłem, dwóm nie ufałem, a jeden był moim przyjacielem (czyli dokładnie tak, jak to bywa w życiu w różnych grupach społecznych). Ale tutaj, w tych warunkach, mieliśmy działać i zrobić coś razem dla wspólnego dobra. Tak – MY razem.
Oj tam. Można się naprawdę wiele nauczyć na mityngach – wystarczy odłożyć rozum na bok i przyjąć nową, jedyną słuszną tożsamość: „Jestem alkoholikiem”.
OdpowiedzUsuńChoć historycznie nawet Bill z kumplami tak się nie przedstawiali, to co z tego — dziś to niemal obowiązek liturgiczny. Nie powiesz tego kilka razy w jednej wypowiedzi? Może ci nie policzą mityngu.
Potem przychodzi kurs podstawowy: bezsilność i niekierowalność.
I nie tylko wobec alkoholu – o nie. To musi się rozciągać na wszystko: emocje, relacje, finanse, decyzje, rodzinę, pracę, pogodę i życie duchowe.
Im szybciej uznasz, że jesteś bezradny z definicji, tym lepiej.
Potem robi się już ciepło i rodzinnie. Bracia i siostry w cierpieniu. Wszyscy tacy sami.
Wszyscy chrzanią wszystko, i to nas łączy.
Klęska ego = poczucie wspólnoty.
Z czasem uczysz się języka wtajemniczonych. Nie „pomagam” – tylko „służę”.
Nie „mam opinię” – tylko „dzielę się doświadczeniem”.
Nie „myślę” – tylko „dzwonię do sponsora”.
Gdy złapiesz rytm, wszystko staje się proste.
Zaczynasz cytować WK jak Pismo Święte, bronisz jednej wersji programu jak dogmatu, i – oczywiście – pokory uczysz się w trakcie wielogodzinnych tyrad o tym, jak bardzo jej nie masz.
W końcu zostajesz weteranem.
Z uśmiechem przedstawiasz się jako „służebny po służbie”, oddajesz, bo „darmo dostałeś”, a dług wdzięczności trzyma cię za gardło.
I tak, stojąc w prawdzie, 12to-kroczysz ku ostatniemu świadectwu.
Aż pewnego dnia odejdziesz.
Spełniony.
Na wieczny mityng.
…Albo coś mi się pomyliło.
Muszę zapytać sponsora.
Do pewnego stopnia zabawne, ale chyba za bardzo złośliwe.
Usuń