czwartek, 17 lipca 2025

Na mityngach uczę się życia?

Jedno z mityngowych zaklęć, które znam od pierwszego mityngu i czasem słyszę do dziś. Możliwe, że na początku sam je wygłaszałem w czasach bezmyślnego powtarzania „mityngowych mądrości”.

Wiktor Osiatyński napisał w jednej ze swoich książek, że u alkoholików typowy jest niedobór pewnych umiejętności życiowych i społecznych, czy jakoś tak, podobnie. Do dziś pamiętam, jak nieswojo i smutno mi się zrobiło, kiedy zorientowałem się, że mnie to też dotyczy, choć miałem wtedy ponad czterdzieści lat.
O tych umiejętnościach życiowych raczej w ogóle nie ma co mówić, ale przez dłuższą chwilę naprawdę rozważałem możliwość poprawienie swoich umiejętności społecznych, to jest ulepszenia lub poprawienia relacji z innymi ludźmi. Szybko okazało się, że mityng AA nie jest do tego odpowiednim czasem i miejscem. Wręcz przeciwnie.

O setek lat znane jest na świecie powiedzenie qui tacet, consentire videtur – kto milczy, ten zdaje się zezwalać, lub prościej: milczenie oznacza zgodę. Oczywiście wiadomo, że nie oznacza jej w sensie formalno-prawnym, ale w codziennym życiu często można spotkać się z pytaniem lub zarzutem – skoro się nie zgadzałeś, to czemu nic nie powiedziałeś?

Scenariusze mityngów AA zostały skonstruowane nie po to, żebym się czegoś nauczył, ale po to, żebym się bezpiecznie i dobrze czuł. Nikt nie może zwrócić mi uwagi, nawet jeśli bezczelnie kłamię lub plotę od rzeczy, skomentować mojej wypowiedzi ani jej przerwać (chyba, że ględzę za długo, ale i z tym bywa różnie). Nikt nie może ze mną i moimi kocopołami polemizować. Nawet dopytać mnie o nic nie wolno. Milczenie uczestników mityngu wydaje się oznaczać aprobatę dla tego, co mówię. Czy w tych warunkach mogę dowiedzieć się i zrozumieć, że nie mam racji, że się mylę, że moje kłamstwa zostały zdemaskowane? Jest jakaś szansa, że dowiem się, co i jak powinienem zrobić, jeśli nikomu nie wolno udzielić mi żadnej rady? Czy, wobec pozornej zgody uczestników, wpadnie mi do głowy, żeby korygować swoje przekonania? O absurdalnym zakazie używania „my” na wielu polskich mityngach w ogóle nie ma co wspominać.

Mityngi dały mi to, co mój sponsor lubi nazywać jednym z najważniejszych słów w Wielkiej Księdze – AA sprawiło, że w moim życiu pojawiło się słowo »my«. »Przyznaliśmy się, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu…«. Już dłużej nie musiałem być sam [WK z 2018 roku].

Podczas mityngów AA oduczam się (niestety) normalnych i naturalnych relacji z innymi ludźmi, ale... mityng AA nie jest okazją do nauki życia społecznego, nie taki jest przecież jego cel. Tu jednak dobrze byłoby uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Czy w AA w ogóle nie da się doskonalić umiejętności społecznych? Ależ da się! W służbach poza moją grupą AA. Na przykład w Intergrupie, gdzie musiałem się uczyć współpracować dla wspólnego dobra z grupą ludzi, z których przynajmniej połowy w ogóle nie znałem, trzech nie lubiłem, dwóm nie ufałem, a jeden był moim przyjacielem (czyli dokładnie tak, jak to bywa w życiu w różnych grupach społecznych). Ale tutaj, w tych warunkach, mieliśmy działać i zrobić coś razem dla wspólnego dobra. Tak – MY razem.

2 komentarze:

  1. Oj tam. Można się naprawdę wiele nauczyć na mityngach – wystarczy odłożyć rozum na bok i przyjąć nową, jedyną słuszną tożsamość: „Jestem alkoholikiem”.
    Choć historycznie nawet Bill z kumplami tak się nie przedstawiali, to co z tego — dziś to niemal obowiązek liturgiczny. Nie powiesz tego kilka razy w jednej wypowiedzi? Może ci nie policzą mityngu.
    Potem przychodzi kurs podstawowy: bezsilność i niekierowalność.
    I nie tylko wobec alkoholu – o nie. To musi się rozciągać na wszystko: emocje, relacje, finanse, decyzje, rodzinę, pracę, pogodę i życie duchowe.
    Im szybciej uznasz, że jesteś bezradny z definicji, tym lepiej.
    Potem robi się już ciepło i rodzinnie. Bracia i siostry w cierpieniu. Wszyscy tacy sami.
    Wszyscy chrzanią wszystko, i to nas łączy.
    Klęska ego = poczucie wspólnoty.
    Z czasem uczysz się języka wtajemniczonych. Nie „pomagam” – tylko „służę”.
    Nie „mam opinię” – tylko „dzielę się doświadczeniem”.
    Nie „myślę” – tylko „dzwonię do sponsora”.
    Gdy złapiesz rytm, wszystko staje się proste.
    Zaczynasz cytować WK jak Pismo Święte, bronisz jednej wersji programu jak dogmatu, i – oczywiście – pokory uczysz się w trakcie wielogodzinnych tyrad o tym, jak bardzo jej nie masz.
    W końcu zostajesz weteranem.
    Z uśmiechem przedstawiasz się jako „służebny po służbie”, oddajesz, bo „darmo dostałeś”, a dług wdzięczności trzyma cię za gardło.
    I tak, stojąc w prawdzie, 12to-kroczysz ku ostatniemu świadectwu.
    Aż pewnego dnia odejdziesz.
    Spełniony.
    Na wieczny mityng.

    …Albo coś mi się pomyliło.
    Muszę zapytać sponsora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pewnego stopnia zabawne, ale chyba za bardzo złośliwe.

      Usuń