środa, 19 grudnia 2007

Tradycja 4 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Każda grupa jest niezależna we wszystkich sprawach, z wyjątkiem tych, które dotyczą innych grup lub AA jako całości.

Wersja pełna: We wszystkich własnych sprawach grupa AA kieruje się wyłącznie nakazami swego grupowego sumienia. Gdy jednak jej plany dotyczą również dobra innych grup, powinny zostać z nimi uzgodnione. Żadna grupa, żadna intergrupa czy rada regionalna ani żaden pojedynczy członek AA nigdy nie powinni podejmować działań, które mogłyby wpłynąć na AA jako całość bez uprzedniego porozumienia się z powiernikami. W takich sprawach nasza wspólna pomyślność jest absolutnie nadrzędna.


Jak rozumiem Tradycję Czwartą Wspólnoty AA?

Wiele razy słyszałem w różnych okolicznościach: „No, wiesz… każda grupa jest niezależna…”. Reszty cytatu nie było, albo dlatego, że mój rozmówca go nie pamiętał, albo pozostałej części po prostu nie rozumiał i nie umiał odnieść do określonej sytuacji. I mnie dość długo ten właśnie kawałek tekstu Czwartej Tradycji wydawał się najważniejszy. Przede wszystkim jednak bardzo był przydatny – wydawał się usprawiedliwiać właściwie każdą chyba samowolę wynikającą z moich wad: egoizmu, egocentryzmu, pragnienia popisania się, potrzeby uznania czy akceptacji. A że czasem inteligentnymi argumentami potrafiłem narzucić swoją wolę lub przekonania, skutki bywały, delikatnie mówiąc… różne. Ale najpierw bardzo długo wydawało mi się, że Czwarta Tradycja Wspólnoty AA mnie osobiście zupełnie nie dotyczy – przecież wyraźnie zaczyna się ona od słów „Każda grupa jest…”, a to przecież znaczy, że jej adresatem i przedmiotem zainteresowania jest grupa AA, a nie pojedynczy alkoholik. Odsuwałem więc tę kwestię od siebie jak najdalej, zostawiając ją innym alkoholikom pełniącym jakieś tam służby, rozmaitym inwenturom, czy innym Intergrupom, z którymi zresztą dość długo nie życzyłem sobie mieć nic wspólnego.
 
W chwili obecnej mam na temat treści i istoty Czwartej Tradycji jakieś swoje, ukształtowane zdanie, ale też i pełną świadomość, że niewątpliwie istnieje co najmniej kilka różnych od mojego sposobów rozumienia tego tekstu, interpretacji jego sensu i metod wdrażania w życie. I absolutnie nie jest wykluczone, że wszystkie one są równie „dobre”. Mój pomysł czy sposób też nie musi być najlepszy i „na zawsze”. Nie ulega wątpliwości, że Czwarta Tradycja dotyczy autonomii grupy AA, a dokładniej określa granice tej autonomii. Jednak „robi to” bardzo ogólne, do pewnego stopnia i tylko w pewnym sensie.
 
„Każda grupa jest niezależna we wszystkich sprawach…”. Wszystkich spraw, jakie mogą zaistnieć w życiu jest nieskończenie wiele, nie ma więc możliwości i sensu kolejne ich wyliczanie czy omawianie.
 
„… z wyjątkiem tych, które dotyczą innych grup lub AA jako całości”. Tu już są pewne konkrety, ale natychmiast rodzi się zasadnicze pytanie: kto będzie decydował, czy dana sprawa dotyczy innych grup lub Wspólnoty Anonimowych Alkoholików jako całości? Odpowiedź jest oczywista – alkoholicy w grupach, Intergrupach, Regionach itd., ale ta oczywistość nadal nie wyklucza zderzania się osobistych przekonań, ścierania się partykularnych interesów, nieporozumień, prób narzucania swojej woli, wątpliwości, gorących sporów, nieudanych prób, czy błędów. Zwłaszcza tych ostatnich, bo prawo do błędu wydaje mi się jednym z ważniejszych elementów Czwartej Tradycji AA.
 
W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” Bill coś tam starał się dopowiedzieć i wyjaśnić, ale kłopot polega na tym, że niektóre z tych wyjaśnień i dopowiedzeń nie wynikają z samej treści tekstu Czwartej Tradycji. Na przykład na stronie 147 można przeczytać - „… uznaliśmy za konieczne wprowadzenie zaledwie dwóch ograniczeń: grupa nie powinna podejmować działań, które mogłyby zaszkodzić AA jako całości, ani nie powinna mieć żadnych powiązań poza AA”. A gdzież w treści Czwartej Tradycji jest mowa o unikaniu powiązań zewnętrznych? Owszem takie wskazówki istnieją, ale na przykład w Tradycjach Trzeciej, Szóstej i Dziesiątej.
 
Kiedy pewnego razu wszystkie swoje wątpliwości na ten temat przedstawiłem koledze alkoholikowi, usłyszałem pobłażliwie i z wyższością wygłoszoną uwagę: „Czy ty wszystko musisz komplikować, nawet tak proste rzeczy?”. Za moment jednak sytuacja zaczęła wyglądać nieco inaczej, kiedy poprosiłem „znawcę” o wyjaśnienie związków Czwartej Tradycji AA z czytaniem podczas mityngów tekstów z książeczki „24 Godziny” lub praktykę tak zwanych „opłatkowych mityngów AA”.
Kolega kłapnął kilka razy paszczą, jak karp wyjęty z wody i po długim namyśle oznajmił, że to nie jest takie proste i trzeba się nad tym spokojnie i poważnie zastanowić.
Ano właśnie… Okazuje się, nie pierwszy raz zresztą, że Czwarta Tradycja wydaje się dziecinnie prosta tym, którzy nigdy nie zadali sobie trudu, żeby ją dobrze zrozumieć, poznać, albo przynajmniej powiązać z jakimś konkretnym tematem, wydarzeniem czy problemem AA-owskim.
 
Znam to. Też tak miałem. Długo. Przez większą część bezalkoholowego życia. Ale od czego w końcu jest prawo do błędu? Prawdopodobnie w swoich zmaganiach z tekstem Czwartej Tradycji straciłbym o wiele mniej czasu i nerwów, gdybym po pierwsze – od razu czytał pełną jej wersję zamiast skróconej i po drugie, gdybym nie starał się „rozpracować” jej sensu w oderwaniu od innych Tradycji, a zwłaszcza od Pierwszej, Trzeciej, Piątej, Szóstej, Dziesiątej i Jedenastej. W Czwartej Tradycji zbiegają się nici wielu różnych zasad Wspólnoty AA, a bez ich podstawowej przynajmniej znajomości, toczyłem beznadziejną walkę z własną ignorancją i wyssanymi z palca wyobrażeniami.
 
Aktualnie bieżąca i na co dzień realizacja Czwartej Tradycji wygląda u mnie mniej więcej tak…
Żaden z alkoholików nie został upoważniony do reprezentowania swojej grupy AA oraz całej Wspólnoty w Urzędzie Miejskim, wśród członków rodziny, w warzywniaku lub w maglu. I ja też nie. Tym niemniej, czy mi się to podoba czy nie, jestem w wielu środowiskach ambasadorem Wspólnoty AA. Mam na myśli rzecz jasna środowiska i osoby, które wiedzą o moim uzależnieniu i o tym, że chodzę na spotkania, czyli tak zwane mityngi, Anonimowych Alkoholików.
Funkcja ambasadora zobowiązuje i bez znaczenia jest, czy przyjmowałem ją dobrowolnie i czy się z tą nominacją zgadzam. Tak po prostu jest, a jako trzeźwy, dorosły, niegłupi facet, muszę zdawać sobie sprawę, że jak mnie ludzie z mojego otoczenia będą postrzegać, tak też będą sądzić o Wspólnocie AA. To jeden z aspektów Czwartej Tradycji.
 
Kolejny dotyczy działalności na grupie i w strukturach AA.
Na swój prywatny użytek założyłem plan maksimum, to znaczy zakładam z góry, że nieomalże każde działanie grupy ma związek z innymi grupami lub Wspólnotą AA jako całością – grupa, tak samo jak pojedynczy AA-owiec, jest ambasadorem AA i może mi się to podobać mniej lub bardziej, ale o tym, jakie jest AA i czym jest AA, uczestnicy mityngu sądzić będą po działalności grupy, na którą trafili.
W codziennej praktyce oznacza to, że jeśli mam jakiekolwiek wątpliwości, nawet najmniejsze, co do swojego działania, postępowania, pomysłu, wyboru, to staram się go skonsultować z sumieniem grupy, na przykład podczas jej inwentury, czy mityngu organizacyjnego. Z kolei, jeśli podczas inwentury grupy występują jakiekolwiek wątpliwości, to z pełnym przekonaniem będę się starał sugerować zebranym, że warto jest przedstawić problem Intergrupie. W razie czego Intergrupa ma do dyspozycji Region itd.
 
Wspomniałem wyżej dwa przykładowe tematy, omawiane ostatnio wyjątkowo często w środowisku aowskim, czyli czytanie podczas mityngów AA literatury nie aowskiej (głównie chodzi o „24 Godziny”) i tak zwane „ opłatkowe mityngi AA”. Czy mają związek z Czwartą Tradycją?
Ano, zobaczmy… Powiedzmy, że prowadzę mityng. Czytam Preambułę. Przypominam o zasadach. Uczestnicy odczytują kolejno Kroki, które od 1939 roku stanowią realną siłę Wspólnoty AA, program powrotu do zdrowia i skuteczne narzędzie rozwoju (przebudzenia) duchowego, z którego z powodzeniem skorzystały miliony alkoholików na całym świecie. Czytamy także Dwanaście Tradycji – fundament prawidłowego funkcjonowania każdej grupy AA. Odpowiedni (chodzi o miesiąc) Krok i Tradycja są u nas zawsze tematem mityngu. A następnie… Następnie zostawiam to wszystko, by wraz z zebranymi ochoczo poświęcić resztę czasu na rozważania dotyczące tekstów zawartych w książeczce wydanej przez Duszpasterstwo Trzeźwości. Jakie świadectwo wystawiłem sobie, swojej grupie i całemu AA? Nowicjusz mógłby stwierdzić, że to jakieś nieporozumienie, „kinofikcja”, obłuda, zakłamanie i hipokryzja… Czy takie właśnie jest AA? A tak przecież robiłem. Latami. No, cóż… nie miałem racji. Myliłem się.
 
Może się to wydać dziwne, ale nie winię się za popełnienie tego błędu (i wielu innych) – winiłbym się, gdybym przy nim trwał, upierał się, bronił… Niedawno przy okazji takiej właśnie dyskusji musiałem odpowiadać na pytanie, czy „24 Godziny” są złe? Nie, nie są złe. To przecież nie o to chodzi. Bo „24 Godziny” są dobre. I „Elementarz” jest dobry, i Koran, i Biblia… Na świecie jest cała masa wspaniałych, niewątpliwie bardzo wartościowych książek i tekstów. Ale my w AA, na mityngach AA, czytamy literaturę AA… A nie czytamy innej literatury po prostu dlatego, że ta inna nie zawiera Programu AA. Programu, który jest siłą Wspólnoty Anonimowych Alkoholików i nadzieją dla osób uzależnionych.
 
Bardzo podobnie rzecz się miała z „opłatkowymi mityngami AA”. Biegałem na nie radośnie i ochoczo. Te uściski, te życzenia, błogosławieństwo udzielane przez lokalnego duszpasterza, podniosła, pełna powagi atmosfera religijna itp. Wspaniale było, cudownie, ale… Jak się to ma do najbardziej podstawowych zasad AA zawartych w Preambule? „Wspólnota AA nie jest związana z żadną sektą, wyznaniem…”, czy aby na pewno? Czy ja w to wierzę? Czy przestrzegam? Co jest ważniejsze, zasady, czy moje osobiste ambicje, przekonania, wyznanie? Jeżeli z jednej strony opowiadam o poszanowaniu zasad, czytam Preambułę i Tradycje AA, ale z drugiej organizuję „mityng opłatkowy AA”, to coś tu chyba jest nie w porządku. Mógłby ktoś zapytać, czy całe AA jest takie zakłamane, pełne pozorów, udawania i sprzeczności?
 
Większość grup AA, z którymi mam kontakt odchodzi już od starej tradycji „mityngów opłatkowych”. Organizują za to „spotkania opłatkowe”, które nie są mityngiem AA i odbywają się w innym niż mityng czasie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że te „spotkania opłatkowe” finansuje z kapelusza grupa AA. No tak…
 
Fundacja BSK (Biuro Służby Krajowej), prawny i formalny reprezentant Wspólnoty AA w Polsce wydała kapitalną broszurę, z której zresztą często korzystam, pod tytułem „Pytania do Dwunastu Tradycji”. Do Tradycji Czwartej znalazłem między innymi takie: „Czy moja grupa zawsze bierze pod uwagę dobro całej Wspólnoty? […] Jakiejś grupy w innym kraju lub na innym kontynencie?”. „Każda grupa jest niezależna…” tak, to prawda. A jak przeznaczanie pieniędzy Wspólnoty AA (z kapelusza) na „spotkania opłatkowe” ma się do wspólnego dobra grup w Izraelu, Palestynie, Indiach, Gwatemali?
 
W tym miejscu bardzo łatwo o nieporozumienie i zagubienie istoty autonomii grupy, bo aż się ciśnie na usta pytanie, czy w takim razie grupom i alkoholikom nie wolno… tego, tamtego czy owego? Ależ wolno! Bo i któż by mógł nam cokolwiek zakazać lub nakazać? Jednak głównie i przede wszystkim działa tu reguła najbardziej chyba podstawowa z podstawowych – uraczył mnie nią kiedyś mój sponsor, gdy młody i gniewny chciałem w jakiejś tam sprawie iść na barykady – a brzmi ona dokładnie tak: „W AA jest tylko jedna osoba zobowiązana do przestrzegania zasad – ten, kto sam tak postanowi”.
 
Alkoholicy dorastają, zdrowieją, trzeźwieją, rozwijają się. Ten sam, lub podobny, proces przechodzą grupy AA i ostatecznie, jak zawsze, ważne są wybory i decyzje: wolność czy samowola, zasady czy osobiste ambicje, wspólnota i jedność AA czy partykularne interesy niewielkiej grupy? Ja, szczególnie jako alkoholik, pomylić się mogę zawsze. Jednak głęboko wierzę w zbiorową mądrość AA i wypracowane przez Wspólnotę zasady, dzięki którym nie da ona zrobić krzywdy sama sobie.
 
Ważne jest jednak i to, czy potrafię uznać, że mój wspaniały pomysł wcale nie musi być tak wspaniały, jak mi się wydaje, czy jestem gotów prosić o wskazówki, radę i pomoc, i czy gotów jestem poświęcić czas i wysiłek na poznanie, zrozumienie i stosowanie zasad, które przecież przyjmuję dobrowolnie? Jeśli potrafię zrobić to wszystko z pokorą, w duchu miłości, jedności i odpowiedzialności, to Wspólnota AA nie powinna mieć ze mną problemów.
 
Uwaga dotycząca nazewnictwa.
O wszelkich sprawach i problemach grupy AA mówi się i podejmuje decyzje podczas… inwentury, czy może tzw. mityngu organizacyjnego? Czym jest inwentura grupy, a czym spotkanie, czy też mityng organizacyjny? Tematem inwentury jest Piąta Tradycja, a więc tylko kwestie dotyczące niesienia posłania przez grupę alkoholikom, którzy wciąż jeszcze cierpią. Wszystkie pozostałe sprawy związane z funkcjonowaniem grupy omawia się i uzgadnia podczas mityngu organizacyjnego – o ile coś takiego można nazwać mityngiem, bo przyznam, że wolałbym jednak nazwę spotkanie. Mityng, to mityng. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby zarówno inwentura, jak i problemy organizacyjne omawiane były i rozwiązywane podczas jednego spotkania, ale oczywiście nie musi tak być.





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



poniedziałek, 19 listopada 2007

Tradycja 3 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia.

Wersja pełna: Nasza wspólnota powinna obejmować wszystkich, którzy cierpią z powodu alkoholizmu. Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć. Przynależność do AA nigdy nie powinna być uzależniona od posłuszeństwa czy pieniędzy. Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań.


Jak rozumiem Tradycję Trzecią Wspólnoty AA?

Na początku marca 1999 wróciłem do domu z zamkniętego ośrodka odwykowego. Wróciłem też na łono Wspólnoty AA, czyli po prostu znowu chodziłem na mityngi – tyle, że teraz starałem się dla odmiany także słuchać. W tym czasie po raz pierwszy zetknąłem się „praktycznie” z Trzecią Tradycją.
 
AA-owiec z dwu-trzyletnią abstynencją, tak zwany przyjaciel z AA, mówił na mityngu już ponad pół godziny. Właściwie był to niekończący się i nużący potok żalów i złości na poszczególnych członków jego rodziny, najwidoczniej winnych jakichś strasznych zbrodni.
Kiedy prowadzący chciał mu wreszcie delikatnie dać znać, że może inni też chcieliby coś powiedzieć, nastąpił wybuch. Waląc pięścią w stół „mówca” wykrzyczał, że zgodnie z Trzecią Tradycją w AA nic się nie musi, a więc on ma tutaj prawo podzielić się swoimi doświadczeniami i wyrzucić z siebie negatywne emocje.
 
O tym, że w AA nic się nie musi, już wcześniej coś tam obiło mi się o uszy. Prawdę mówiąc, nawet bardzo mi to pasowało – nie znoszę obowiązków i przymusu. Zakładałem tylko, że żeby nie pić, należy (i wystarczy!) chodzić na mityngi, a poza tym… ja nic nie muszę.
Jednak cała reszta tego wydarzenia była dla mnie mało zrozumiała. Nic się nie musi? Nawet zasady dobrego wychowania – jak widać – nie obowiązują? Z potrzebami innych też nie potrzeba się nijak liczyć? I jak to właściwie jest z tym całym dzieleniem się? Zawsze wydawało mi się, że podzielić (jabłkiem, wygraną, doświadczeniem itd.), to ja się mogę z kimś, kto się na to zgadza, kto chce przyjąć część, którą dla niego przeznaczyłem. Natomiast wyrzygiwanie na innych swoich frustracji, żalów, uraz i złości, obrzucanie słuchaczy szambem swoich chorych emocji, z dzieleniem się chyba jednak niewiele ma wspólnego. No, ale obiecałem sobie słuchać, a nie wymądrzać się, więc jedyne co mi pozostało, to zamknąć buzię, uczyć się, dowiadywać, poznawać, starać się zrozumieć. Później, kiedy będę pewien, że „rąbię właściwe drzewo” – zastosować to wszystko w praktyce, we własnym życiu – własnym, nie cudzym.
 
Minęło naprawdę wiele czasu zanim przestało mi się wydawać, że Tradycja Trzecia jest najprostsza ze wszystkich i oznacza właściwie jedynie to, że „w AA nic się nie musi”. W chwili obecnej jej treść postrzegam głównie w trzech płaszczyznach, czy aspektach:
 
– Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia. Super! Jednak prędzej czy później przychodzi czas na podjęcie decyzji i udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy ja chcę tylko należeć do AA, czy może, w zakresie, w jakim jest to możliwe, wyzdrowieć z alkoholizmu, wytrzeźwieć? No, niestety… sama przynależność do Wspólnoty choroby alkoholowej nie uleczy.
Jeśli chcę tylko należeć do Wspólnoty AA, to faktycznie jedyne co muszę, to mieć pragnienie zaprzestania picia. I nic więcej. Ale… jeśli chcę wyzdrowieć z alkoholizmu (zostać uzdrowiony), a Anonimowi Alkoholicy twierdzą, że jest to możliwe już na pierwszej stronie Wielkiej Księgi, to okazuje się, że muszę bardzo, bardzo dużo. I że to, co muszę, często rozciąga się na lata , w praktyce okazuje się, że na całe życie.
 
– Tu posłużę się cytatami. W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji napisano: „To ty sam decydujesz, czy należysz do AA. Ty sam możesz zgłosić się do nas i nikt nie ma prawa cię odrzucić”, a także „… pozostawiliśmy każdemu, kto się do nas zwróci, zarówno uznanie się za alkoholika, jak i decyzję, czy powinien się do nas przyłączyć”.
W praktyce oznacza to, że jeśli kiedykolwiek przyjmowałem nowicjusza do AA, jeśli zadawałem mu jedno czy dwa pytania i od odpowiedzi uzależniałem, czy przyjmę go do Wspólnoty AA, czy nie, to popełniałem skandaliczne nadużycie. Jedyne co mnie może odrobinę tłumaczy, to nieświadomość i powszechność tego zjawiska w tamtych czasach. Chociaż… marne to tłumaczenie.
Nikt, absolutnie nikt we Wspólnocie AA nie jest uprawniony do stawiania innym jakichkolwiek warunków, zadawania jakichkolwiek pytań i na podstawie odpowiedzi podejmowania decyzji o przyjęciu, albo nieprzyjęciu do AA. Na szczęście ten proceder na grupach, na które chodzę, należy już do przeszłości.
 
– Ta jest najbardziej ulotna, najbardziej osobista, może najbardziej… duchowa.
Znów byłem na mityngu, znów słuchałem czyjejś wypowiedzi. Tym razem opowiadał coś kolega z roczną, mniej więcej, abstynencją. Oczywiście nigdy bym czegoś takiego głośno nie powiedział, ale w duchu myślałem sobie, że facet gada tak, jakby wczoraj z detoksu wyszedł, po prostu pie… coś bez sensu. Poza tym, znam kogoś, kto z nim pracował, znam jego żonę i na podstawie ich opowieści oceniłem, że to, co teraz słyszę, to fantazje, rojenia i zwykłe kłamstwa. Pomyślałem z pewnym zniecierpliwieniem: „Ech, facet! Zajmujesz tu czas i miejsce, ale przecież widać, że na wytrzeźwienie w tym stuleciu nie masz żadnych szans. Idź się może dopij i wróć do AA, jak naprawdę będziesz gotów. Teraz to szkoda twojego i naszego czasu”.
Przy okazji zrobiłem szybciutko w myślach bilans i wyszło mi, że jeszcze dwie osoby wolałbym, żeby z mojej grupy jakoś, gdzieś… zniknęły. W obu przypadkach chodziło o ludzi agresywnych, napastliwych, hałaśliwych – prawdę mówiąc, jednego to się nawet trochę bałem – dopiero co wyszedł z więzienia i miał koszmarne tatuaże, typowe dla kryminalistów.
Oczywiście nikomu nie życzę alkoholizmu, ale trochę żal mi się zrobiło, że nie mamy na grupie więcej takich członków, jak X, który wykłada na naszej Politechnice, albo Y – dyrektor szpitala.
Bardzo długo wydawało mi się, że dopóki tego typu rozmyślań nikomu nie ujawniam, to wszystko jest w porządku, nie łamię żadnych zasad, jestem OK. Nikomu przecież drogi do trzeźwienia nie zamykam. Ale przyszedł w końcu taki dzień, w którym jasno i wyraźnie musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kłamczuchowi, kryminaliście, napastliwemu prostakowi, jestem gotów poświęcić tyle samo czasu, uwagi, wysiłku i życzliwości, co docentowi X i doktorowi Y?
 
Jedynym warunkiem przynależności do AA jest chęć zaprzestania picia, ale… AA nie jest organizacją, a to oznacza, że Wspólnota AA, to ja i inni, podobni do mnie alkoholicy. Ja już „skreśliłem” kolegę z roczną abstynencją, uznałem (co z tego, że tylko w myślach), że nie ma on szans na wytrzeźwienie i że szkoda tracić dla niego czas i siły. Ja w swojej duszy, czy sercu, odebrałem mu już prawo przynależności do AA wynikające z Trzeciej Tradycji. A co będzie, jeśli tak samo zrobią inni? Na to ostatnie pytanie dość łatwo jest odpowiedzieć: Trzecia Tradycja Wspólnoty AA, gwarantująca wszystkim alkoholikom szansę na wyzdrowienie, stanie się pustym dźwiękiem, z którego właściwie kompletnie nic nie wynika. Wspólnota, już tylko z nazwy, siłą rozpędu wspierać będzie pewnie jeszcze przez jakiś czas prawników, lekarzy, urzędników wysokiego szczebla, aktorów, młode, ładne kobiety… Ale, jak długo może funkcjonować taki twór, dziwoląg bez duszy? I odwrotnie – jeśli jestem gotów nieść posłanie, pomoc i wsparcie AA alkoholikowi bez względu na wiek, płeć, stanowisko, wyznanie, wygląd, zarobki, przekonania polityczne itp. to w moim sercu Tradycja Trzecia ma się całkiem dobrze, a i ja razem z nią.
 
I jeszcze jedno… Kiedy po zapiciach wróciłem do Wspólnoty AA, nikt niczego mi nie wyrzucał, ani nie wypominał, nikt nie domagał się ode mnie żadnych obietnic, ani jakichkolwiek zapewnień, że w razie czego… następnym razem… na przyszłość… Tak po prostu działała Trzecia Tradycja AA. Ale… czy nie tak właśnie przyjął syna marnotrawnego Dobry Ojciec? Czy nie tak kocha swoje dziecko matka, obdarzając je bezwarunkową miłością i ufnością nawet wtedy, gdy inni ją utracili?
 
Kiedy wszystko już mi się rozsypało, kiedy kompletnie pogubiłem się we własnym życiu i wydawało mi się, że dokładnie wszyscy już mnie opuścili, właśnie poprzez Trzecią Tradycję i dzięki niej, bez jakichkolwiek zobowiązań, warunków, żądań czy obietnic, otrzymałem zaproszenie do świata Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Zaproszenie przyjąłem i… jestem tutaj.
 
Do pewnego stopnia o istocie Trzeciej Tradycji mówi stare AA-owskie powiedzenie „żyj i daj żyć innym”, które przed laty rozumiałem chyba jednak zupełnie inaczej. „… daj żyć innym” oznaczało według mnie, że mam nie przeszkadzać innym ludziom żyć tak, jak chcą, bo dzięki temu, oni nie będą przeszkadzali mnie żyć tak, jak ja chcę. Kazio nie będzie widział, jak wynoszę z magazynu niewielką wiertareczkę, a ja przymknę oko na to, że on jest trzeci dzień nawalony w robocie. No, się wie! Trzeba przecież jakoś żyć i dać żyć innym, nie?! „Żyj i daj żyć innym” nigdy wcześniej nie kojarzyło mi się jakoś z zachowaniami pożądanymi społecznie. Może nawet wręcz przeciwnie: jak ja się nie będę interesował czyimiś kantami, to i jego nie będą kuły w oczy moje machlojki. A tu, proszę, taka zmiana!
 
Na jedną rzecz warto chyba jeszcze zwrócić uwagę, choćby dla zasady. Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia – pragnienie zaprzestania picia, a nie zdiagnozowany alkoholizm!





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



piątek, 19 października 2007

Tradycja 2 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą.

Wersja pełna: Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy.


Jak rozumiem Tradycję Drugą Wspólnoty AA?

Kiedy pierwszy raz zapytałem o sens i znaczenie Drugiej Tradycji „weterana” z kilkumiesięczną chyba abstynencją, usłyszałem: „No… wiesz… w AA nic się nie musi. I tego… no… nie szukaj sobie na grupie autorytetu, bo wiesz… jak twój autorytet się napije, to ty też możesz zachlać”. Kiedy dalej nękałem mojego rozmówcę pytaniami o Boga, który ma się wyrażać w sumieniu grupy dowiedziałem się, że cała Wspólnota AA nie jest wprawdzie związana z żadną religią, ale z pojedynczą grupą jest trochę inaczej. Grupa jest mała, w określonym mieście i państwie, więc w sposób naturalny jest przywiązana do jakiegoś wyznania, a do jakiego, to decyduje właśnie większość, czyli sumienie grupy. Jako dowód podał mi przykład mityngów „opłatkowych”, które są przecież czysto katolickie. Faktem jest, że wtedy robiliśmy jeszcze takie mityngi, więc argument – pozornie – trzymał się kupy.
 
Zasłyszanych „rewelacji” nie zdążyłem, na całe szczęście, przekazać dalej – powstrzymał mnie brak przekonania w głosie mojego informatora i nieodparte wrażenie, że może, zanim zacznę się wymądrzać, warto jeszcze czegoś się na ten temat dowiedzieć, popytać ludzi, może coś poczytać. Jak wymyśliłem, tak zrobiłem. Minęły lata, czegoś się przez ten czas nauczyłem, coś przeczytałem, coś przeżyłem, czegoś doświadczyłem, i ostatecznie wyszło mi, że… Nie ma zupełnie żadnego powodu, żebym się napił, jeśli złamał abstynencję lubiany, podziwiany i szanowany przeze mnie alkoholik. Tak samo, jak nie ma żadnego powodu wątpić o matematyce jeżeli pani nauczycielka matematyki popełniła błąd w skomplikowanym wyliczeniu.
Alkoholizm jest chorobą chroniczną, a to oznacza, że ma, albo może mieć, nawroty. Jeśli ktoś się potknął to oczywiście przykre, ale jednocześnie pokazał dzięki temu innym, gdzie jest dziura – teraz ja tym bardziej nie muszę w nią wpadać. Nie, Tradycja Druga nie jest ostrzeżeniem, pod groźbą zapicia, złamania abstynencji, przed wybieraniem sobie autorytetów wśród członków grupy AA. Jest raczej przypomnieniem, że jeżeli jedynym autorytetem (władzą we Wspólnocie! – do tego wrócę) jest Bóg, to nie ja nim jestem…
Myślę też, że warto przy tej okazji poznać różnicę pomiędzy sponsorem, to jest kimś, kto ma mi pomóc odnaleźć moją własną drogę, a idolem, którego się wiernie naśladuje.
 
„…Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”. W AA nikt mnie do niczego nie może zmusić, nikt nie ma nad nikim władzy, nikt nikim nie rządzi, nikt nikomu nie podlega. To bardzo ważne, ale jednak nie tożsame ze stwierdzeniem, że „w AA nic się nie musi”. Możliwe jednak, że tu leży źródło pomyłek.
We Wspólnocie Anonimowych Alkoholików rzeczywiście „nic się nie musi”, jednak takiego skrótu myślowego nie odważyłbym się zaprezentować nowicjuszowi. Rzeczywiście sama przynależność do AA nie wiąże się z żadnymi formalnymi obowiązkami (poza chęcią zaprzestania picia), natomiast jeśli chcę w AA zostać uzdrowiony z alkoholizmu, wytrzeźwieć, to okazuje się, muszę i to bardzo wiele.
 
Z pierwszą częścią tekstu Drugiej Tradycji AA nie jest już aż tak prosto i lekko. Żeby zastanawiać się, jak miłujący Bóg, będący jedynym autorytetem (władzą), wyraża się w sumieniu grupy, trzeba mieć jakąś jasną koncepcję, czym to sumienie grupy jest, kto je tworzy, kto do niego należy, a kto jednak nie. A tu, niestety, zaczynają się schody…
 
Czasem żartuję, że gdzie czterech alkoholików dyskutuje o sumieniu grupy, to mają co najmniej siedem różnych zdań na ten temat, ale faktycznie sprawa nie jest taka prosta. Ja znam przynajmniej trzy definicje „sumienia grupy”:
1. Sumienie grupy, to liderzy grupy, założyciele, związani z tą właśnie grupą od lat + „służby”.
2. Sumienie grupy, to osoby pełniące aktualnie jakąś służbę w tej grupie i tylko one.
3. Sumienie grupy, to wszyscy aktualnie obecni na mityngu alkoholicy.
 
Z determinacją godną chyba lepszej sprawy upierałem się, że żeby właściwie zrozumieć sens i istotę Drugiej Tradycji, najpierw muszę poznać dokładną i jednoznaczną definicję „sumienia grupy” – no, ale mi się to nie udało. Co najwyżej byłem w stanie wykombinować ze dwie nowe definicje. Pewnego razu, zajęty innymi myślami, przeczytałem tekst Tradycji niezbyt uważnie i jakby od tyłu. I to było to! Zrozumiałem wówczas, że jeśli byliśmy zjednoczeni, jeśli nie kierowaliśmy się osobistymi ambicjami, jeśli celem naszym było wspólne dobro, a jednocześnie nikt nikomu nie narzucał swojej woli, swojej opinii, swojego przekonania, koncepcji, to decyzje, sugestie czy postanowienia podjęte zostały właśnie przez owo „sumienie grupy”. Oczywiście dopiero teraz przypomniało mi się zdanie z księgi dla mnie ważnej: „Poznacie ich po ich owocach” ( Mat. 7:15-20).
 
Właśnie ślęczałem nad poprawkami do tego testu, kiedy telefon od kolegi przypomniał mi, że na dzisiejszy wieczór zaplanowana jest wspólna inwentura, a właściwie mityng organizacyjny, dwóch grup, korzystających z tej samej salki, w piwnicy pod kościołem. Brałem udział z zakładaniu jednej z nich, nazywam ją „swoją grupą”… Po prostu powinienem tam być. I to bez względu na to, jak bardzo mi się nie chciało. Bo, niestety, prawdą jest, że zupełnie nie miałem ochoty na to spotkanie. Dzięki różnym kuluarowym rozmowom, domyślałem się, jakich „atrakcji” należy się spodziewać – wy podbieracie nam literaturę dla nowicjuszy, a my stale kupujemy cukier, a wy ciągle zalegacie z opłatami za salę, a my sprzątamy…, a my…, a wy… itd.
Do tego pretensje szeregowych członków grupy, bo raz czy drugi nie było komu otworzyć sali, bo brak chętnych do pełnienia służb, bo sponsorowanie właściwie nie istnieje, bo nie bardzo wiadomo, co się stało z jakimiś pieniędzmi… Wlokłem się tam, jak na ścięcie.
 
Zaczęła się inwentura, a ja ze zdumienia wytrzeszczałem oczy, jak żaba na piorun. To było, jak sen. Żadnych zarzutów, żadnych pretensji, żadnych uraz, żadnych ataków. Nie słyszałem żadnych „my” i „wy”, a wprost przeciwnie – wiele razy powtarzało się stwierdzenie, że Wspólnota jest jedna i przede wszystkim do niej wszyscy należymy.
Dwa razy spostrzegłem jak któryś z kolegów próbował w swojej wypowiedzi zmierzać w stronę konfrontacji. Wydaje mi się, że nie budzący wątpliwości wyraz twarzy słuchaczy powodował, że mówca w połowie swojego wystąpienia obracał wypowiedź w żart.
Wszystkie problemy rozwiązywaliśmy – bo i ja z radością przyłączyłem się do tej konwencji – w duchu jedności, współpracy, wspólnego dobra i zgody. Choćby kwestia wspólnej szafki na literaturę obu grup. O dziwo, problem ten omawiano nie pod kątem zabezpieczenia partykularnych interesów i stanu posiadania jednej lub drugiej grupy – priorytetem była sprawna realizacja zapotrzebowania alkoholików na AA-owską literaturę.
Kolejny przykład: nikt nie krytykował mandatariusza, który latem zrobił sobie długie wakacje – to nie było ważne. Uzgodniliśmy za to, że osoby pełniące służbę, w miarę możliwości, będą miały swoich zastępców, by i oni mieli prawo do urlopów, czy zwolnień lekarskich. Bez oporów zgłosił się też i został zaakceptowany zastępca mandatariusza.
 
Niezwykły był ten organizacyjny mityng i inwentura. Z równą uwaga słuchaliśmy i rozważali zdanie zarówno lokalnego weterana, jak i przyjaciela z miesięczną abstynencją. Załatwiliśmy wiele spraw, które wcześniej wydawały się problemami nie do przeskoczenia. Wiele, ale jednak nie wszystkie. Mam wrażenie, że nie tylko ja przyszedłem z gotowymi argumentami obronno-zaczepnymi zamiast z przemyślanymi propozycjami rozwiązań. Prawdą jest też, że atmosfera wspólnoty i jedności w działaniu była tak zaskakująca, że to aż oszałamiało. Uzgodniliśmy też, że takie właśnie wspólne mityngi organizacyjne robić będziemy raz na kwartał. Powoli rozwiążemy wszystkie nasze problemy i… zrobimy to razem, wspólnie.
 
Rozstawaliśmy się niechętnie, powoli i z oporami, jakby nie chcąc stracić tego, co nas połączyło.
A ja? No cóż… Nie mam najmniejszej wątpliwości, że dziś wieczorem – być może pierwszy raz w życiu – byłem niewielkim elementem sumienia grupy AA.
„Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich”, (Mat.18:18-20). O tym jednak krępowaliśmy się rozmawiać…
 
Autorytety. Najczęstsze nieporozumienie polega na tym, że autorytet osobisty mylimy z autorytetem, to jest władzą we Wspólnocie. To we Wspólnocie AA jedynym autorytetem jest Bóg, ale przecież żaden alkoholik, sam, nie tworzy jeszcze Wspólnoty! Tradycja Druga nie zachęca alkoholików do odrzucania autorytetów, choć wydaje się to być wyjątkowo kuszące dla skrajnych egocentryków i indywidualistów, jakimi jesteśmy. Gdybym nie uznał autorytetu lekarza w poradni odwykowej, terapeuty, grupy AA, sponsora – już bym nie żył. Tragedią pijącego alkoholika jest właśnie to, że nie uznaje żadnych autorytetów i często aż do śmierci potrafi upierać się, że on sam wie wszystko najlepiej.
 
Jestem absolutnie przekonany, że problem wynika z błędnego tłumaczenia. Zakres znaczeniowy angielskiego authority nie jest identyczny z naszym autorytetem. Authority to, owszem, także autorytet, ale również władza, zwierzchnictwo. Uważam, że w Drugiej Tradycji mowa jest o tym, że Wspólnotą AA nie zarządza i nie steruje żaden człowiek (jedyną „władzą” jest w niej miłujący Bóg), a nie o tym, że alkoholicy mają odrzucić wszelkie moralne czy inne autorytety. O tym zresztą świadczy ciąg dalszy, który mówi przecież wyraźnie, że „nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”. Pozostaje mieć nadzieję, że to tłumaczenie wkrótce zostanie skorygowane; narobiło już chyba dosyć szkody we Wspólnocie.
 
Całymi latami zwracałem delikatnie uwagę, że może warto byłoby zweryfikować tłumaczenie Drugiej Tradycji, ale… Ostatecznie, w związku z brakiem widocznych efektów, w czerwcu 2010 roku napisałem na ten temat już zdecydowanie mniej delikatny, a nawet mocno kontrowersyjny artykuł pod tytułem: „Druga Tradycja AA – tragedia i przekleństwo polskich alkoholików”, który polecam w tym miejscu szczególnej uwadze, jako kontynuację lektury na temat Drugiej Tradycji.

wtorek, 18 września 2007

Zbyt skrupulatnie i za...

Kiedy we Wspólnocie AA gotów byłem wreszcie słuchać także innych ludzi, a nie tylko podszeptów swojego komplikatora, który czasem optymistycznie nazywam rozumem, wpadło mi kilka razy w uszy stwierdzenie, że 12 Kroków AA nieprzypadkowo ułożono w tej właśnie kolejności, a na dokładkę ponumerowano.

Zbyt skrupulatnie i za dokładne

Dla takich jak ja nowicjuszy miało to (czyli numeracja) oznaczać, że Kroki należy poznawać i realizować w ustalonej kolejności, bez wybiegania naprzód nawet o milimetr. Kiedy do tego dodałem tekst „stosowanie półśrodków nic nam nie dało…”, wyszła mi dość niebezpieczna mieszanka – uznałem bowiem, że nie powinienem nawet zerkać w kierunku następnego Kroku, jeśli wcześniej nie zrealizowałem poprzedniego całkowicie i absolutnie dokładnie. Zafundowałem sobie w ten sposób kilka solidnych wybojów na drodze trzeźwienia, mam też świadomość, że parę istotnych decyzji życiowych podjąłem zbyt pochopnie i przed czasem. Trudno… pewnie tak miało być. 
W każdym razie realizując Krok 3, nie zadowoliłem się uznaniem, że „Bóg istnieje, ale ja nim nie jestem” (to AA-owskie powiedzenie dotarło do mnie za późno) i ewentualnym przyjęciem za Siłę większą Wspólnoty AA, Służby Zdrowia, Losu, Przeznaczenia, Kosmicznego Ładu, czy czegoś podobnego, ale starałem się bardzo dokładnie poukładać i uporządkować swoje relacje z Bogiem, kościołem, wiarą, religią, klerem itd.

Problem polegał na tym, że mi się to w pewnym sensie udało. Udało się dokładnie tak, jak dziecku udaje się posprzątać pokój, kiedy obiecają mu za to ciastko lub grożą karą. Dziecięce sprzątanie, wymuszone lub motywowane nagrodą, często polega na tym, że do szaf i szafek pakowane są chaotycznie i czasem „na siłę”, przedmioty różnego typu i zastosowania. Pozorne wszystko jest w porządku – bałaganu nie widać. Problem zaczyna się wtedy, kiedy okazuje się, że potrzebnych rzeczy nie można znaleźć, a po otwarciu szafki wszystko się z niej wysypuje. 
Tak to właśnie u mnie wyglądało, kiedy w Strzyżynie zmierzyłem się z Krokiem 11. Podszedłem do tego zadania „na luzie” przekonany, że ja właściwie nic, albo niewiele, mam tu do zrobienia - przecież tak się napracowałem przy Kroku 3. Jakieś zadania do napisania? Pestka! Spokojnie otworzyłem swoje „szafki” i… nagle znalazłem się w środku całkiem niezłego bałaganu, wszystko mi się rozsypało. Na szczęście byłem w dobrym miejscu, wśród właściwych ludzi.

Kiedyś dość boleśnie przekonałem się, że zrobiłem błąd nie realizując natychmiast po Krokach 4-5 Kroku 10. Teraz dotarło do mnie, że Kroki 3 i 11 tworzą jedną, harmonijną całość i nie może być tak, że „zrobię” Krok 3, zamknę, odłożę, zajmę się następnymi, a dopiero kiedyś tam, jak dotrę do Kroku 11, powrócę do tematu.
Krok 3, w moim obecnym przekonaniu, powinien płynnie przejść w 11 w trakcie pracy nad wszystkimi Krokami, które je dzielą… a może właśnie nie dzielą, ale łączą i spajają. Tylko, czemu zrozumienie czegoś tak prostego zajęło mi tyle lat?

Z Krokiem 12 zmajstrowałem sobie problemy podobne, bo, od czego mam perfekcyjny komplikator? Ostatni element „… i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach”, nie budził moich wątpliwości. Właściwie „od zawsze” wiedziałem i czułem, że Program AA jest dla mnie dobrym pomysłem na życie, a nie tylko oderwanym od realnego świata tematem, z którym mam kontakt jedynie przez dwie godziny mityngowe w tygodniu.

Niestety, reszta tego Kroku rodziła już pytania i rozterki. Czy faktycznie pomóc można drugiemu alkoholikowi tylko po przebudzeniu duchowym? A po czym w ogóle owo przebudzenie poznać? Czy rzeczywiście liczy się tylko przebudzenie duchowe „w rezultacie tych kroków”, a inne przebudzenia są nieważne?

Dzięki zbiorowej mądrości grupy i wspólnej pracy, dzięki mojemu sponsorowi i dzięki literaturze AA poradziłem sobie i z tymi problemami. Czy do końca? Czas pokaże. W każdym razie ostatecznym i kto wie, czy nie najważniejszym elementem okazały się słowa Doktora Boba, który podczas swojego ostatniego wystąpienia stwierdził, że cały Program to w zasadzie dwa elementy: miłość i służba.

Pomimo ogromnej determinacji i zaangażowania, a może właśnie „dzięki” nim, można się zagubić i próbować realizować Program AA zbyt skrupulatnie i za dokładnie, upierając się przy określonej kolejności, jednak, jak się okazuje, miłość i służba potrafią korygować nie takie błędy.



Dużo więcej w moich książkach

Wspólnota AA w Polsce…

Dawno, dawno temu uczono mnie, że Polska jest mocarstwem gospodarczym, na szóstym bodajże miejscu na świecie. Nie potrafiłem w to uwierzyć, mimo, że byłem wtedy jeszcze dzieckiem.
Potem nastały lata, kiedy dość często w sumie przekonywałem się, że to, co polskie, najczęściej jest o wiele gorsze od tego, co „zachodnie”. Oczywiście pamiętać należy, że „zachodnie” oznacza wszystko, co nie pochodzi z krajów komunistycznych lub postkomunistycznych, a więc towary z Dalekiego Wschodu też są... „zachodnie”. Ot, taka polska nomenklatura.
Wspomniałem o towarach, ale nie dotyczy to (niestety!) tylko wyrobów przemysłowych. Klapę zrobiła polska droga do socjalizmu, a polska droga do kapitalizmu... no, mniejsza z tym.

W każdym razie wyrobiłem sobie, mało może patriotyczną, ale za to bardziej realistyczną, postawę ograniczonego zaufania do wszystkiego, co polskie. I chyba nie ja jeden. Niedawno byłem świadkiem, jak w ostatnim momencie młode małżeństwo zrezygnowało z zakupu upatrzonej pralki, kiedy na ostatniej stronie prospektu reklamowego doczytali się, że sprzęt ten składany jest w Polsce.
  

Wspólnota AA w Polsce, czy Polska Wspólnota AA?

Podobną zasadę ograniczonego zaufania stosuję do siebie, jako alkoholika. Jako człowiek uzależniony miewam problemy z emocjami, nie zawsze potrafię rozpoznać swoje uczucia i nie zawsze są one adekwatne do zdarzenia, nie zawsze też widzę świat takim, jaki naprawdę jest. 
 
Po serii katastrof i bolesnych upadków życiowych, zrozumiałem w końcu, że moje sposoby na życie nie działają, nie przynoszą spodziewanych efektów, po prostu mi nie służą. Postanowiłem wtedy nieco mniej ufać sobie, a bardziej Anonimowym Alkoholikom. Uznałem, że Wspólnota AA ma do zaoferowania lepszy (dla mnie!) pomysł na życie, niż wszystkie moje własne pomysły, zakończone ostatecznie fiaskiem, bankructwem i detoksem. Oczywiście nie stało się to w moment, był to u mnie dość długi i momentami bolesny proces, ale nie to jest w tej chwili najważniejsze. Nauczyłem się wreszcie zasady ograniczonego zaufania także wobec siebie samego. I tak zasadę ograniczonego zaufania do siebie już mam, zasadę ograniczonego zaufania do wszelkiego typu „pomysłów” polskich miałem w zasadzie od zawsze no, ale w związku z tym zaczął się pojawiać pewien całkiem spory problem – jestem w pełni gotów zawierzyć Wspólnocie AA działającej w Polsce, ale Polskiej Wspólnocie AA już może nieco mniej. A może wcale? Czy jednak taki podział faktycznie istnieje? Czy istnieje Polska Wspólnota AA? Formalnie pewnie nie, ale...
 
Kiedy mój znajomy (anonimowy alkoholik, podróżnik i obieżyświat) przekonywał mnie, że tak, a nawet twierdził, że Polska Wspólnota AA dzieli się ponadto na Biesiadną, Religijną, Integracyjną i inne – nie chciałem mu wierzyć. Jednak miesiące abstynencji mi lecą, literaturę AA czytam namiętnie, kontaktów z AA-owcami z różnych stron świata mi przybywa i... mnożą się wątpliwości.
 
Niedawno ukazała się broszura „Scenariusz prowadzenia mityngu”. Oczywiście zgodnie z Tradycją IV jest to tylko sugestia i podpowiedź, bo każda grupa jest niezależna... itd., tym niemniej broszura została zaakceptowana przez Krajową Konferencję Służb AA w październiku 2003 roku. W dziele tym można znaleźć informację: „Za dzień narodzin Wspólnoty uznaje się 10 czerwca 1935 roku, był to pierwszy dzień nieprzerwanej trzeźwości doktora Boba”.
 
We Wspólnocie AA wiadomo i nie jest to informacja ukrywana, że 10 czerwca 1935 roku Doktor Bob pił alkohol. Można o tym przeczytać w książkach „Przekaż dalej”, „Doktor Bob i dobrzy weterani” i choćby w „Skrytce 2/4/3” z czerwca 2007 (strona 11). Może więc Polska Wspólnota AA ma nieco inną historię niż Wspólnota AA? Czemu ma służyć upieranie się przy tej, delikatnie mówiąc, bezsensownej informacji?
 
Oryginalnie tekst Kroku VIII brzmi: “Made a list of all persons we had harmed, and became willing to make amends to them all” – Zrobiliśmy listę wszystkich osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim. Co stało się ze słowem „wszystkich” z pierwszej części tego Kroku? Czyżby w Polskiej Wspólnocie AA obowiązywał jakiś zmodyfikowany zestaw 12 Kroków?
 
Ja uczę się języka polskiego od ponad czterdziestu lat i wydaje mi się, że władam nim już całkiem sprawnie. Według mnie, w wersji obecnej, alkoholik ma stać się gotowy do zadośćuczynienia tylko wszystkim osobom ze swojej listy, a nie wszystkim faktycznie przez siebie skrzywdzonym. Nie muszę chyba dodawać, że lista sporządzona przez alkoholika, a rzeczywistość, to nie musi być jedno i to samo.  
Z moich doświadczeń wynika, że wiele osób w AA, przynajmniej do czasu, jest przekonanych, że owa lista skrzywdzonych ma dotyczyć tylko i wyłącznie okresu picia. Ja też tak miałem.  
Oczywiście jest to element mitologizowania przeszłości, który z faktami i rzeczywistością nie ma zwykle nic wspólnego. Być może, gdyby z tekstu pierwszej części Kroku VIII nie wyrugowano słowa „WSZYSTKICH” – takich nieporozumień byłoby mniej.
 
Zarówno w nowych, jak i starych wersjach scenariuszy znaleźć można stwierdzenie: „W AA nie udzielamy rad...” albo „Na mityngach nie udziela się rad...” lub podobnie. Prawdę mówiąc od lat poszukuję w literaturze AA jakiegoś potwierdzenia AA-owskiego rodowodu tej reguły, ale jak dotąd, bezskutecznie. Jest to zasada przeniesiona z zajęć grupowych psychoterapii odwykowej.
 
Pamiętam, jak na mityng trafił Polak z zagranicy. Być może zaczynał pić jeszcze w Polsce, ale leczenie odwykowe i kontakty z AA miał dotąd tylko na obczyźnie. W czasie przeznaczonym na tzw. problemy i radości ktoś wspomniał o oszukańczych praktykach swojego szefa. Nasz nowy przyjaciel podniósł rękę, grzecznie się przedstawił i zaczął: „w tej sytuacji uważam, że powinieneś...”. Zgromadzonych zamurowało, prowadzący zrobił się biały, a rzecznik z trudem łapał powietrze. Wreszcie gościowi jakoś delikatnie wyjaśniono, że zgodnie z naszymi zasadami, na mityngu nie udzielamy rad. Był to człowiek kulturalny i inteligentny, dostosował się bez oporów. Pamiętam jednak do dziś jego pełnie niedowierzania, ale życzliwe pytanie: „To jak wy tu w Polsce sobie pomagacie?”
 
Tak... rad udzielać nie wolno, ale sugestie, podpowiedzi i propozycje są jak najbardziej dopuszczalne. Tylko czy ta pokrętna semantyka wywodzi się ze Wspólnoty AA, czy raczej z Polskiej Wspólnoty AA?  
To, co napisałem może wydawać się momentami złośliwe czy napastliwe. Nie było moim zamiarem atakowanie kogokolwiek. Problem w tym, że ja swoją chorobę alkoholową i zdrowienie traktuję bardzo poważnie. Nie chcę eksperymentować z polskimi odmianami AA, z polskimi odmianami 12 Kroków, ze zdrowieniem po polsku. Nie wierzę w powodzenie takich eksperymentów, uważam, że mogą mnie kosztować życie. A w przypadku zagrożenia życia robię się nerwowy.
 
 
P.S.
W „Zdroju” 4/2007 na stronie 26 znaleźć można komunikat Rady Powierników. Dotyczy on Archiwum Wspólnoty AA, które ma służyć do tego, „by każdy uczestnik Wspólnoty AA mógł odróżnić fakty od mitów”. Świetnie! Tylko… czy nie dałoby się tej prawdy od mitów oddzielać nieco wcześniej? Na bieżąco? A nie dopiero na poziomie archiwów? W tymże „Zdroju” (strona 24) jest też mowa o dziele niejakiego Józefa pod tytułem „10 lat Polskiej Wspólnoty Anonimowych Alkoholików – zarys historii i stan współczesny”. Polskiej Wspólnoty AA… więc jednak…




Dużo więcej w moich książkach


Woźniaków wrzesień 2007

W Woźniakowie koło Kutna, w gościnnym domu salezjańskim, we wrześniu 2007, kolejny raz spotkali się uczestnicy internetowego warsztatu Krok po Kroku, żeby twarzą w twarz i oko w oko popracować nad Programem 12 Kroków Anonimowych Alkoholików. I ja tam byłem…


Warsztat KpK, Woźniaków, wrzesień 2007

Poszedłem do AA, bo tak kazała moja pierwsza terapeutka w poradni odwykowej – i chwała jej za to. Zostałem w AA, bo Wspólnota obiecała mi – odwrotnie niż psychiatria i psychologia - wyzdrowienie z choroby alkoholowej, z alkoholizmu.
 
Od pierwszego spotkania „strzyżyńskiego” miałem przekonanie, że dla mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo opierając się tylko na mityngach AA, pierwsze trzy Kroki poznawałbym pewnie z 15 lat. Tyle czasu to ja nie miałem i nie mam – nie będę żył wiecznie, a i trzeźwienie – z założenia nieskończone – wywoływało we mnie dość umiarkowany zapał do ciężkiej pracy. Jednak dzięki takim właśnie zgromadzeniom, jak Strzyżyna, Kowary, Woskowice Małe czy ostatnio także Woźniaków, dzięki bardzo intensywnej pracy w oderwaniu od codziennego życia i to w grupie ludzi, którym naprawdę zależy, zaznajomienie się z Programem 12 Kroków zajęło mi mniej niż 9 lat. Aż tyle, czy tylko tyle? To już zdecyduj sam/a.
 
Od samego początku wiedziałem, że jeśli spotkanie w Woźniakowie we wrześniu 2007 dojdzie do skutku i jeśli faktycznie będą jakieś grupy do wyboru, to ja nie będę się starał dostać do żadnej z nich. Byłem gotów puścić ster, oddać go we właściwsze ręce, a samemu zająć się jedynie wiosłowaniem. I tak się stało. Zaraz po przyjeździe zadeklarowałem chęć pracy w tej grupie, do której wpakują mnie organizatorzy – na przykład wyrównując liczebność grup. W taki oto sposób trafiłem na Kroki I-III. 
Początkowo byłem lekko zawiedziony. Czego jak czego, ale bezsilności wobec alkoholu to ja sobie udowadniać nie muszę - zwłaszcza po zapiciach w trakcie terapii i pomimo uczestnictwa w mityngach AA. A tu wróciły stare pytania typu: „Czy próbowałeś kiedyś definitywnie przestać pić?”, „Co ci z tego wyszło?” itp.
Zanim jednak zdążyłem się rozczarować na amen, przypomniało mi się hasło, które czasem rzucamy sobie z moim sponsorem: „tak miało być, tylko ja śmiałem myśleć inaczej” i już spokojnie czekałem na ciąg dalszy. Zresztą tego czekania zbyt wiele nie było – w Woźniakowie dzieje się bardzo dużo w stosunkowo krótkim czasie, trzeba tylko być niezwykle uważnym i chcieć to widzieć.
 
Pierwsze zaskoczenie rzuciło mnie wręcz na kolana. Kiedy mówiliśmy o wyzdrowieniu z alkoholizmu, kilka osób stwierdziło, że dla nich jest to nowość, że pierwsze słyszą. Uff!
 
Na każdym mityngu powtarza się zapewne co najmniej kilka razy określenie „posłanie AA”. No przecież to właśnie jest posłanie AA! Alkoholik nie musi pić! Alkoholik może dobrze żyć obok alkoholu, bez alkoholu! Z alkoholizmu można wyzdrowieć! Albo zostać uzdrowionym… Przecież ani w Wielkiej Księdze, ani w żadnych innych tekstach aowskich nie napisano, że „my zdrowiejemy z alkoholizmu od 10, 20, 30, 40 lat, to wy też możecie zdrowieć… w nieskończoność”. Jest za to napisane, na tytułowej zresztą stronie: „Historia o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet zostało uzdrowionych z alkoholizmu”.
 
Oczywiście, jasną jest rzeczą, że wyzdrowienie z alkoholizmu nie wiąże się z możliwością powrotu do picia kontrolowanego – na zmienioną biochemię komórek jak dotąd nie ma mocnych. I może dlatego według lekarzy alkoholizm jest chorobą nieuleczalną (trwałą). Ale przecież problemem alkoholika nie jest alkohol. Ważna jest cała ta dysfunkcja psycho-emocjonalna, która kiedyś tam spowodowała moje uzależnienie, a następnie rozwijała się w najlepsze wraz z pogłębianiem się choroby alkoholowej.  
Okazało się, że być może, mówiąc o tych najprostszych, najbardziej podstawowych sprawach, mogłem się komuś do czegoś przydać.
 
Po niedługiej chwili przydał się ktoś mnie. I to bardzo. Rozważaliśmy właśnie złożone implikacje niekierowania życiem, kiedy utknąłem na jednym zdaniu z naszych materiałów, które brzmi: „Jeśli cierpię z powodu symptomów choroby duszy, to nie potrafię kierować swoim życiem”. Ja w zasadzie nie mam wątpliwości co do niekierowania tym swoim życiem, ale tego stwierdzenia po prostu nie potrafiłem pojąć.
 
No i trzeba było kumpla, alkoholika z abstynencją kilkumiesięczną, który pomógł mi zrozumieć, że jeśli jestem przerażony, albo w depresji, albo w euforii, to przecież nie ja kieruję swoim życiem. Moim życiem kieruje wtedy przerażenie, depresja, euforia, itd. Przykładów może być bardzo dużo… niestety.
Wszystkie decyzje, które podejmę w takim stanie będą prawdopodobnie do bani, bo przecież nie wynikną one z mojego trzeźwego oglądu sytuacji, rozsądnego namysłu, spokojnej kalkulacji.
(Tutaj ważna wydaje mi się pewna dygresja – znam dość popularną koncepcję, która głosi, że w Kroku X Bóg oddaje alkoholikowi kierownicę jego życia. Ja do jej zwolenników (jeszcze) nie należę. Koncepcja ta wydaje mi się bardziej pomysłem, czy raczej pobożnym życzeniem, alkoholików, a nie Pana Boga. Nie wspominając o tym, że ja nie śmiałbym nawet myśleć, że wiem, kiedy i co Bóg zrobi wobec tego czy innego alkoholika. I to jeszcze w wyliczonym przez tegoż alkoholika momencie.)
A wrześniowy Woźniaków trwał i działy się kolejne „cuda”…
 
- ksiądz Mirek podczas spowiedzi, przy nastrojowej muzyce, kawie i ciastkach (!) doprowadził mnie do płaczu,
- katolikowi od urodzenia, ja, wieloletni ateista, przypomniałem o istnieniu Dekalogu,
- rasowy samotnik, tak bardzo chciałem być razem z innymi, że wyszedłem na dwór prosto spod prysznica, z mokrą głową,
- itd. itd. itd.
 
Na pierwszym moim spotkaniu tego typu, a były to Kroki I-III „obrabiane” przez 9 dni w nieistniejącym już Studium w Opolu, kiedy dokonywałem coraz to nowych odkryć, moja znajoma, stara AA-owska wyjadaczka, skwitowała te moje „ochy i achy” krótko: „normalka, przecież w tym miejscu anioły latają pod sufitem”.
Po kilku takich spotkaniach, także w innych miejscach i według innej formuły, przekonałem się, że nie tyle chodzi tu o miejsce, co o ludzi. I znów zrobiłem solidny kawał drogi w stylu Koziołka Matołka, żeby odkryć na nowo prawdę znaną od setek lat: „... gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje…”.
 
Kiedy wróciłem w niedzielę z Woźniakowa, kontynuowałem w domu przerwaną wyjazdem lekturę, a dokładniej książkę o strategii marketingowej Cisco. Pierwsze zdanie, które rzuciło mi się w oczy, to opinia szefa tej korporacji na temat pracy zespołowej: „Nie od dzisiaj wiadomo, że czy to w biznesie, czy w sporcie dobrze zgrany zespół zawsze pokona drużynę złożoną z indywidualistów”. Śmiem twierdzić, że prawda ta znana jest też we Wspólnocie AA. Mniej więcej od 70 lat.
 
A jeśli już mowa o indywidualizmie… Przypomina mi się zdanie z jakiejś naszej literatury, w którym alkoholików nazwano, jeśli dobrze pamiętam, niebezpiecznymi indywidualistami. Ja mam gębę niewyparzoną, więc mówię wprost o indywidualizmie na granicy absurdu, indywidualizmie czasem wręcz samobójczym. Ten indywidualizm przypomina mi się zawsze, kiedy słyszę, że wprawdzie alkoholizm jest jeden, ale dróg do wyzdrowienia jest tyle, ilu alkoholików, czyli praktycznie nieskończenie wiele. Jasne! Gdzieżbym ja, egocentryk do n-tej potęgi był w stanie pogodzić się z myślą, że MNIE potrzebne są zwykłe i typowe metody i sposoby zdrowienia. Nie... ja przecież muszę mieć wyjątkowe! Indywidualne! 
 
No cóż… możliwe, że to jedynie kwestia nomenklatury, ale moim zdaniem droga jest jedna. To tylko ja mogę nią podróżować w różny sposób: na piechotę, hulajnogą, na rolkach, ciężarówką, maluchem, mercedesem… Mogę czasem zatrzymać się na poboczu, mogę próbować szukać skrótu, mogę doznawać mocnych wrażeń jadąc po wertepach, obok szosy… Mogę jechać sam lub w towarzystwie, mogę przestrzegać specjalnych znaków i specyficznych przepisów ruchu obowiązujących na tej właśnie drodze lub je ignorować… Ale droga ostatecznie jest tylko jedna.  Myślę nawet, że już wiesz, jaki napis może widnieć na drogowskazie…



Dużo więcej w moich książkach

sobota, 15 września 2007

Tradycja 1 Wspólnoty AA


W latach 2007-2008, pod opieką sponsora, zapoznawałem się z Dwunastoma Tradycjami Wspólnoty. Nie był to oczywiście mój pierwszy kontakt z Tradycjami AA, ale po raz pierwszy, zajmowałem się tym tematem tak poważnie i, przede wszystkim, kompleksowo. Zajęło mi to w sumie jedenaście miesięcy. Jednym z wielu efektów mojej pracy był cykl esejów. Większość z nich drukowana była (w różnym czasie) w aowskich biuletynach takich jak „Karlik”, „Mityng”, „Warta”, „Zdrój”. Jednak zanim zagłębiłem się w problematykę Tradycji AA, musiałem znaleźć odpowiedź na pytanie zasadnicze: „Kiedy zaczyna się AA?”. Wbrew pozorom wcale nie było to takie proste. Zorientowałem się też, że moje przekonania na ten temat, w sposób istotny, zmieniały się i ewoluowały z upływem czasu. Z rozważań tych, latem 2007 powstał tekst pod tytułem: „Kiedy zaczyna się AA? Czyli… sponsoring i tradycje”, który jest zarówno próbą udzielenia odpowiedzi na pytanie tytułowe, jak i zapisem zmian w moim myśleniu i przekonaniach.

Tradycja Pierwsza Wspólnoty Anonimowych Alkoholików:
Wersja krótka: Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików.
Wersja pełna: Każdy członek Wspólnoty Anonimowych Alkoholików jest tylko małą cząstką wielkiej całości. AA musi trwać nadal, bo inaczej większość z nas zginie. Toteż nasze wspólne dobro znajduje się na pierwszym miejscu. Ale dobro jednostki jest tuż za nim.

 
Jak rozumiem Tradycję Pierwszą Wspólnoty AA?

Kiedy dla alkoholika zaczyna się Wspólnota AA? – sponsor zadał mi to pytanie, nie licząc chyba na poprawną odpowiedź. Wydaje mi się, że chciał w ten sposób raczej coś mi przekazać, czegoś nauczyć, niż odpytywać z filozofii AA. W każdym razie podpowiedział mi wtedy, że AA zaczyna się wówczas, gdy w życiu alkoholika stają się ważne Tradycje Wspólnoty. To mądry i doświadczony facet, więc zgodziłem się z nim natychmiast, a że ja też sroce spod ogona nie wypadłem i wódka nie cały mózg mi wyżarła, to zrozumiałem, o co mu chodzi już po kilku miesiącach. Jednak wcześniej, w czasach moich początków w AA, nie było to takie proste…
 
Miałem może trzy-cztery miesiące abstynencji, gdy przypadkowo trafiłem na spotkanie Intergrupy. Dotrwałem jakimś cudem do samego końca, ale wychodziłem z przekonaniem, że jest to jakieś grube nieporozumienie: kilkunastu facetów o wyraźnych przerostach zapału organizacyjnego i z ciągotkami do zarządzania, spiera się namiętnie o sprawy, które nie mają żadnego istotnego znaczenia ani dla mnie, ani dla alkoholików, ani dla Wspólnoty (tak, w tej właśnie kolejności). To na to idą pieniądze, które wrzucam do kapelusza?! Aż mnie zatrzęsło ze złości! Jeśli ci działacze – jak ich nazwałem – chcą się w to bawić, niech to robią za swoje, a nie za moje pieniądze. No i oczywiście – beze mnie!!!
Niestety, nikt mi wtedy nie powiedział, a gdyby nawet powiedział, to wątpię, czy byłbym w stanie zrozumieć, że faktycznie, bardzo często sprawy omawiane na spotkaniach Intergrupy nie są najważniejsze na świecie, ale też i nie o to chodzi. Nikt mi nie wyjaśnił, że Intergrupa nie jest od organizowania i zarządzania swoim kawałkiem Wspólnoty, ale jest raczej czasem i miejscem, w którym uczestnicy spotkania zmagają się z Programem AA i własnymi słabościami, czy wadami charakteru.
 
Swoim negatywnym stosunkiem do służb zewnętrznych (to jest pełnionych poza grupą AA) dzieliłem się ochoczo przy każdej okazji, pewnie także bez okazji, z podobnymi sobie nowicjuszami. Niestety, niektórzy chcieli słuchać… Dziś mój kolega pamiętający tamte czasy mówi, że powinienem do końca życia pełnić jakąś służbę, żeby odrobić szkody, jakich wtedy narobiłem Wspólnocie. Może ma odrobinę racji…
 
Udało mi się wówczas naruszyć prawdopodobnie wszystkie zasady i Tradycje AA, ale Tradycję Pierwszą w szczególności. Byłem przecież gotów bez mrugnięcia okiem podzielić Wspólnotę na część właściwą, czyli „normalnych” alkoholików i Program Dwunastu Kroków, oraz wysoce podejrzaną resztę, to jest działaczy, organizatorów i rozmaitych innych funkcyjnych w jakichś Intergrupach, Regionach i Komisjach, z tymi ich wszystkimi niezrozumiałymi Tradycjami; tym się miała zajmować jakaś Warszawa, czytaj: centrala.
Minęło dużo czasu zanim wreszcie usłyszałem, że „Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików” i zacząłem szukać odpowiedzi na pytania, CO w takim razie jest tym wspólnym dobrem i JAK mam rozumieć jedność? Bo te właśnie elementy wydają mi się najważniejsze w tekście Pierwszej Tradycji. Ale minęło tego czasu jeszcze więcej zanim, z pomocą innych ludzi i literatury AA, zacząłem poznawać odpowiedzi.
 
W książce pod tytułem „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” znaleźć można następującą informację: „Bez jedności serce AA przestałoby bić, a nasze – oplatające cały świat – arterie przestałyby dostarczać życiodajną łaskę Bożą”. Prawdę mówiąc niewiele mi to pomogło. Szukałem odpowiedzi prostszej, bardziej zwyczajnej i praktycznej, bo chodziło nie tylko o to, żeby zrozumieć treść Tradycji, ale także umieć stosować ją w codziennym życiu.
W każdym razie wyszło mi ostatecznie, że wspólnym dobrem jest oczywiście Wspólnota AA, jednak istniejąca w takiej formie i działająca według takich zasad, które nadal i wciąż stanowić będą skuteczne narzędzie pomocy dla alkoholików. Wspólne dobro to zdolność do tego, by „trwać w trzeźwości i pomagać alkoholikom w jej osiągnięciu”.
 
Na świecie faktycznie wiele jest krzywd, niesprawiedliwości, a wielu ludzi potrzebuje pomocy różnego typu, jednak staram się pamiętać, że Wspólnota AA nie jest w stanie zwalczyć, pokonać całego zła i nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki współczesnego świata. Ale też nie do takich celów została powołana. Jest to zresztą podstawową zasadą, która mówi o dobieraniu odpowiednich narzędzi do określonych zadań. Oczywiście można mikroskopem tłuc laskowe orzechy, jednak wytrzyma on to zdecydowanie krócej niż młotek, a jako mikroskop stanie się bezużyteczny jeszcze szybciej.
 
Wspólnoty AA nie można zamrozić raz na zawsze w jej postaci z lat czterdziestych ubiegłego wieku – choć czasem wydaje się to kuszące. Wspólnota musi ewoluować i dostosowywać do realnie istniejącej rzeczywistości. Musi przyjąć do wiadomości i nauczyć się wykorzystywać telefony komórkowe, komputery, Internet, zmiany gospodarcze, polityczne, społeczne, obyczajowe i inne. Taka właśnie Wspólnota AA, elastyczna i nowoczesna, a jednocześnie skuteczna, jak przed siedemdziesięciu laty, jest naszym wspólnym dobrem i… wspólną odpowiedzialnością.
 
Co może zagrozić Wspólnocie? Brak jedności. O tym mówi druga część Pierwszej Tradycji. Podziały, konflikty i rozłamy mogłyby się stać dla Wspólnoty trucizną skuteczniejszą od nakazów czy zakazów formalnych. Popularne porównanie mówi o tratwie ratunkowej, której pasażerowie/rozbitkowie mogą się spierać, sprzeczać, dogadywać, a nawet kłócić, ale jeśli część z nich postanowi odrąbać swój kawałek tratwy i popłynąć w jakąś inną stronę, to szanse na przeżycie dla obu grup natychmiast drastycznie maleją.
 
W tym miejscu bardzo mi się przydaje znajomość początków AA (literatura!), czyli czasów, kiedy nie było jeszcze żadnych Kroków czy Tradycji. Wspólnota mogła powstać dopiero wówczas, gdy Bill W. a po nim i inni pionierzy zorientowali się, że SAMEMU zachować abstynencji właściwie się nie da, że indywidualne trzeźwienie ma nie tylko bezpośredni związek, ale przede wszystkim wręcz wypływa z aktywności w niesieniu posłania drugiemu człowiekowi. Tak, właśnie tak – niesienie posłania rodzi trzeźwość. Odwrotnie niestety się nie da. Stąd zresztą stare powiedzenie aowskie, które mówi, że „jeśli trzeźwość nie rodzi trzeźwości to, albo jej w ogóle nie było, albo uschła, jak drzewo pozbawione życiodajnych soków”.
 
Jeśli decyduję się na przestrzeganie Pierwszej Tradycji AA, to nie dlatego, że kocham styl retro i te urokliwe dawne tradycje. Bez świadomości, jak ważna jest jedność i działanie dla wspólnego dobra, wielu z nas po prostu umrze – fizycznie lub duchowo. To nie sentymenty – to gra o życie…
Co w takim razie powinienem robić, jak się zachowywać i postępować, żeby nie łamać Pierwszej Tradycji, a nawet być strażnikiem powierzonego, wspólnego dobra? Wymyśliłem sobie w tym celu prosty test. Działa skutecznie i jest łatwy w użyciu, jednak pod warunkiem, że nie zareaguję odruchowo i instynktownie, lecz dam sobie czas, krótką chwilę na zadanie jednego tylko pytania: czy to, co chcę zrobić lub powiedzieć ma dzielić czy łączyć?
Jeśli mówię, że ONI w Regionie…, a MY w grupie…, jeśli popieram i aprobuję tylko te działania Wspólnoty, które rozumiem (nie zadając sobie trudu, by poznać całość), to niewątpliwie dzielę, a nie łączę. Jak każdy członek AA mam prawo wypowiedzieć swoje zdanie, przedstawić argumenty. Czy jednak w przypadku, gdy zapadnie decyzja nie po mojej myśli, mimo wszystko staram się pomóc w realizacji, wesprzeć, czy może tylko krytykuję i odcinam się szydząc przy okazji?
Czy obgaduję, krytykuję i oceniam innych alkoholików, uczestników mityngów, żeby poprawić sobie nastrój, dowartościować się? Banalne i powszechne słabostki, nieprawdaż? Jednak różnice w ocenie postępowania i zachowania przykładowego Iksińskiego podczas ostatniego mityngu mogą podzielić grupę AA na jego zwolenników i przeciwników, na dwa zwalczające się, zantagonizowane obozy.
A czy to, co teraz piszę, ma dzielić, czy łączyć?
 
Półtora roku po rozstaniu z alkoholem przestałem też palić papierosy. W związku z tym przez wiele lat, podczas mityngów przedstawiałem się jako alkoholik i nikotynista. Moje uzależnienie od nikotyny, jest faktem. Nikotynizm mam wyraźnie zaznaczony na karcie wypisowej ze szpitala, a więc przedstawiając się w ten właśnie sposób mówiłem prawdę. Tylko… po co? Jeśli na mityngu AA wszyscy wokół deklarują się, jako alkoholicy, a tylko ja… odrobinę inaczej, to czemu ma to służyć? A przede wszystkim, czy taka odmienność (wy – alkoholicy, ale ja – i alkoholik i nikotynista) może być traktowana, jako deklaracja jedności? Od 15 stycznia 2008 roku, na mityngach AA, też jestem już „tylko” alkoholikiem.




Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



wtorek, 17 lipca 2007

Kiedy zaczyna się AA?

Nie piję od 74976 godzin. Przez cały ten czas Wspólnota była blisko mnie, choć ja nie zawsze tak samo blisko Wspólnoty. Może właśnie dlatego moje odpowiedzi na pytanie „Kiedy zaczyna się AA?” ewoluowały, zmieniały się, mam nadzieję... dojrzewały


Kiedy zaczyna się AA? Czyli... sponsoring i tradycje.

Początkowo - i to nawet dość długo - uważałem, że Wspólnota AA zaczęła się dla mnie w dniu mojego pierwszego mityngu. Pozornie jest w tym sporo racji, był to niewątpliwie warunek konieczny, bez niego nie wydarzyłoby się przecież nic więcej, tym niemniej racja ta jest czysto formalna. Przecież sam fakt zapisania się do biblioteki nie świadczy jeszcze o zdobyciu mądrości zawartych w jej murach tomach, a tym bardziej o wykorzystaniu jej w życiu. Poza tym do biblioteki zapisujemy się zwykle w określonym celu, a ja do AA poszedłem w zasadzie nie bardzo wiedząc, czego oczekiwać i głównie dlatego, że tak kazali na terapii.
 
Nieco później wydawało mi się, że AA zaczęła się dla mnie, kiedy pierwszy raz poprosiłem pewnego AA-owca o sponsorowanie. Jest to przecież, a przynajmniej powinien być, moment bardzo ważny, przełomowy. Tak... ładnie to brzmi, ale w rzeczywistości były to kolejne pozory i formalizm.  
Znalezienie sponsora sugerowała terapeutka, a ja, konformista z natury, po prostu to zrobiłem – ot, zadanie do wykonania. Nie wiedziałem zupełnie, do czego mi ten sponsor ma być potrzebny, ani co to znaczy być sponsorowanym. W praktyce okazało się, że mój sponsor, choć miał pewnie dużo dobrej woli, też nie orientował się za bardzo, co to znaczy być sponsorem. To wszystko widzę jednak i rozumiem dopiero teraz.  Wówczas trwało to kilka miesięcy i skończyło się tak, jak chyba musiało – wróciłem do picia.  
 
To może Wspólnota zaczęła się dla mnie tak naprawdę wtedy, gdy po terapii odwykowej w ośrodku zamkniętym wróciłem na łono AA? W końcu był to czas, w którym zacząłem nareszcie słyszeć przynajmniej niektóre Kroki. Z rozumieniem ich nadal miałem kłopot, ale coś przecież drgnęło. Tak, drgnęło... udawało mi się utrzymywać abstynencję, ale w zasadzie nic poza tym.
 
W tym czasie często można było w naszym środowisku słyszeć określenie „zdrowy egoizm”. Ma ono mniej więcej tyle samo sensu, co „prawdziwe kłamstwa” lub „uczciwe złodziejstwo”, ale wtedy żyłem w ten właśnie sposób. Znów, a może nadal i w dalszym ciągu, liczyłem się tylko ja, moje potrzeby i zachcianki, kiedyś związane z piciem, teraz niby usprawiedliwione trzeźwieniem. Nadal krzywdziłem innych, nadal nikomu nie byłem w stanie pomóc, nadal byłem bogiem swojego świata i wszystko miało się kręcić wokół mnie – w końcu ja, alkoholik, nie piję. Taka postawa nie ma nic wspólnego z posłaniem i filozofią Wspólnoty AA, nie może więc być jej początkiem.
 
Czy Wspólnota zaczęła się dla mnie, kiedy wraz z kolegą założyłem grupę AA? To ważne wydarzenie świadczy przecież niezbicie o moim istotnym udziale w ruch aowski, w jego rozbudowę i rozwój. Tak? Naprawdę? A może to ważne doświadczenie pokazało mi tylko (po czasie) ogrom mojej pychy, bezkrytyczne przekonanie o własnych racjach, niezdolność do podporządkowania się zbiorowej mądrości i zwykłą samowolę? Bo przecież pamiętam, że nawet do głowy mi nie wpadło konsultować pomysł utworzenia nowej grupy z Intergrupą. 
 
Mijały dni i godziny, zmieniały się moje koncepcje na ten temat, ale coraz bliżej byłem sensownej odpowiedzi na pytania: kiedy AA stała się częścią mojego życia? Kiedy przestałem być jedynie konsumentem i traktować mityng AA jako poprawiacz nastroju i samopoczucia? Kiedy naprawdę zaczęła się dla mnie Wspólnota AA i jej Program, jako jasno sprecyzowany pomysł na życie? A może pytanie powinno brzmieć: kiedy zacząłem trzeźwieć, a nie tylko utrzymywać abstynencję?
 
Dziś niezwykle ważne wydają mi się tu dwa elementy: sponsor z prawdziwego zdarzenia i Tradycje AA. 
 
Wśród mądrości Wschodu podoba mi się zwłaszcza jedna: „Kiedy uczeń jest gotów – pojawia się nauczyciel”.
Kiedy wreszcie byłem gotów stanąć w postawie pokory przed drugim człowiekiem przyznając, że ja nie potrafię z czymś sobie poradzić, że mi nie wychodzi, że nie wiem, nie umiem, nie rozumiem, kiedy pierwszy raz w życiu gotów byłem uczciwie poprosić kogoś o pomoc - znalazłem sponsora przez duże S. 
 
Z moim pierwszym sponsorem spotykaliśmy się dość przypadkowo, zwykle przed mityngami i rozmawialiśmy na równie przypadkowe tematy przez kilka-kilkanaście minut, jak wypadło. Praca z drugim sponsorem zaczęła się dla mnie od precyzyjnego określenia zasad naszej współpracy, wzajemnych oczekiwań, po prostu od ustalenia „reguł gry”. I teraz jakoś nie dziwiło mnie, że mamy się spotykać regularnie, raz w tygodniu o wyznaczonej godzinie, a ja będę otrzymywał swego rodzaju zadania do wykonania, z których będę się musiał rozliczyć. Wtedy też dowiedziałem się, że sponsor to nie tylko kumpelstwo i pogaduchy na różne tematy, ale głównie i przede wszystkim konkretny, poparty własnym doświadczeniem i wypróbowany w praktyce sposób na zapoznanie podopiecznego z Programem AA, ułatwienie jego zrozumienia i wdrożenia we własnym życiu.
 
Mniej więcej wtedy dowiedziałem się też i zrozumiałem, że rozwiązanie Wspólnoty Anonimowych Alkoholików to nie musi być tylko Dwanaście Kroków – jak początkowo sądziłem. Choć do wytrzeźwienia starczą Kroki, to propozycja AA, z której można skorzystać, zawiera się w trzech legatach: dziedzictwo wyzdrowienia (trzeźwość), dziedzictwo służby  i dziedzictwo jedności . A jeśli ja nadal będę wybierał z tej całości tylko pojedyncze, pasujące mi elementy, to... „Stosowanie półśrodków nic nam nie dało. Znajdowaliśmy się ciągle w punkcie wyjściowym”.  
Jeśli wcześniej w ogóle myślałem o Tradycjach, to z przekonaniem, że to jakieś mętne teorie, dotyczące ewentualnie tylko „władz” Wspólnoty nazywanych nie wiem czemu obłudnie służbami. „Normalni” AA-owcy mieli Kroki i na tym powinni się koncentrować.
 
Teraz powolutku zaczynałem odkrywać znaczenie Tradycji AA, a także pożytki płynące z pełnienia służb poza grupą.
 
Potrzeba było jednak jeszcze wiele czasu i nieskończonej cierpliwości mojego trzeciego sponsora, żebym zrozumiał, że Tradycje nie ograniczają się tylko i wyłącznie do zamkniętego terenu Wspólnoty, że mogą być także elementem mojego sposobu na dobre życie również i poza mityngami czy spotkaniami Intergrupy, Regionu...
I jeszcze jedno – służby poza grupą, które traktowałem podejrzliwie, jeśli nie wrogo, okazały się być cudownym poligonem, na którym mogę skutecznie pracować nad Programem. W grupie obcych ludzi, z których kilku nie lubię, paru nie ufam, wielu nie znam, ale z którymi muszę współpracować i wypracowywać jakieś kompromisy dla wspólnego dobra, moje wady czy ograniczenia ujawniają się w sposób prosty i naturalny bez potrzeby stosowania jakichś wymyślnych programów terapeutycznych. A o to przecież, między innymi, chodzi.
 
Tak więc, kiedy zaczyna się AA? Tak naprawdę? Sponsor. Tradycje. Służba poza grupą.
Tylko tyle? A może aż tyle...




Dużo więcej w moich książkach