wtorek, 20 stycznia 2009

Rocznice w grupie AA

Podczas jednego z moich pierwszych mityngów miało miejsce takie oto zdarzenie: na początku, w tej części spotkania, która na grupach w moim mieście tradycyjnie poświęcona jest na tzw.  „problemy i radości”, jeden z kolegów oznajmił, że dziś właśnie mija trzecia rocznica jego abstynencji. Zebrani powitali tą wiadomość brawami, a jubilat, w tonie raczej refleksyjnym, opowiedział pokrótce o tych trzech latach, o tym, co w tym czasie zrobił dla swojej trzeźwości, co zmienił, a także, co mu się dotąd nie udało; ot, taki bilans. Wszystko to zajęło może z dziesięć-dwanaście minut.
Niedługo potem ktoś inny w podobny sposób obchodził swoją rocznicę, później jeszcze ktoś… Pewnego razu koleżanka z AA, tak uradowana swoim pierwszym rokiem abstynencji, postanowiła podzielić się tą radością częstując zebranych cukierkami. Prowadzący zezwolił, w końcu, czemu nie? Nie działo się przecież nic złego. Za jakiś czas kolega na swoją rocznicę przyniósł tort i oznajmił, ze to prezent dla grupy od jego żony wdzięcznej za trzeźwienie męża. Odmówić i sprawić przykrość tej kobiecie, rzecz jasna, nie wypadało. Na następnej rocznicy były już dwie blachy ciasta…


Rocznice w grupie AA

Po kilku latach usłyszałem, bardzo poważnie traktowaną teorię, w myśl której jakość mojej rocznicy wyraźnie świadczy o skali mojej wdzięczności wobec Wspólnoty AA, co najprawdopodobniej miało oznaczać, że jeśli z tej okazji wydam zbyt mało pieniędzy na ciasta, ciastka, ciasteczka, cukierki, czekoladki, napoje i inne takie, to okażę się paskudnym niewdzięcznikiem. Wtedy też zaczęły pojawiać się sygnały, że niektórzy alkoholicy nie zdradzają się ze swoimi rocznicami, bo na organizację mityngu rocznicowego ich po prostu nie stać. Przy okazji, jakoś tak niezauważalnie, pojawiła się – jak widać – zupełnie nowa (poza otwartymi i zamkniętymi) kategoria mityngów we Wspólnocie AA: „mityngi rocznicowe”.
 
W taki, mniej więcej, sposób wszystko to się zaczęło i rozwinęło. A jak się skończy? Właściwie to ja nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć…
 
Kilka miesięcy temu byłem na „mityngu rocznicowym” znajomego w innej miejscowości. Stoły uginały się od rozmaitych smakołyków. Jubilat, otoczony „starszyzną” grupy, czerwony z przejęcia i napięcia, siedział na specjalnie przygotowanym dla niego miejscu, wysłuchując peanów zachwytu na swój temat, wygłaszanych przez mniej czy bardziej znanych mu AA-owców.
W tym samym czasie część z kilkudziesięciu obecnych na mityngu osób (czy rzeczywiście mityngu AA?), w najlepsze szeptało sobie w mniejszych grupkach, komentując stroje, wystrój sali (a tak, na tą okoliczność sala mityngowa została specjalnie udekorowana), potrawy, ostatnie wydarzenia polityczne, sportowe, gospodarcze i inne.
Czułem się tam, jak na bankiecie i cały czas miałem wrażenie, że za moment ktoś wstanie, wzniesie toast i na stołach pojawią się butelki z alkoholem.
Jakoś się w przerwie docisnąłem do znajomego, złożyłem życzenia i postanowiłem wracać do domu. Zauważyła moją rejteradę jedna z pań, które pomagały w organizacji imprezy. Zatrzymała mnie na schodach i namawiała, żebym jednak został, bo po przerwie zaplanowano na gorąco bigos i barszczyk z krokietem… Mimo to, a może właśnie dlatego, poszedłem. Chociaż może lepszym słowem będzie – uciekłem.
 
Swoje „mityngi rocznicowe” robiłem, jeśli dobrze pamiętam, w połowie przypadków. Nigdy nie miało to nic wspólnego z moją wdzięcznością wobec Programu AA, Wspólnoty AA, grupy czy pojedynczych osób. Natomiast zawsze związane było nerwowym rozmyślaniem: „Ile kupić i czego? A co będzie, jak ludzi przyjdzie więcej i nie starczy? A co będzie, jak przyjdzie ich bardzo mało i wszystko to zostanie na stołach? A co będzie, jeśli nikt nic dobrego o mnie nie będzie miał do powiedzenia? Ile to wszystko razem będzie kosztowało? Kiedy i do kogo wysłać zaproszenia?”...
 
Napięcie związane z moim „mityngiem rocznicowym” zupełnie do niczego nie było mi potrzebne, a cała ta sytuacja nie uszczęśliwiała mnie w najmniejszym nawet stopniu. Czy o to chodziło w tym, podobno, radosnym dla mnie dniu? Swoje rocznice organizowałem pod presją otoczenia, kierując się rosnącą w siłę tradycją, starając się nie wyróżniać, być takim samym AA-owcem, jak inni.
 
Od kilku lat, ja i parę innych osób, przy okazji albo i zupełnie bez okazji, przypominamy na mityngach, że rocznica nie musi się wiązać z zastawionymi stołami, zakupami i nadprogramowymi wydatkami. Problem w tym, że z tego mojego mówienia właściwie niewiele wynika – może dlatego, że ja sam ostatnie swoje dwie czy trzy rocznice przecież jakoś tam zorganizowałem. Może i skromnie, ale jednak na stołach coś było…
 
Dziewięć lat minęło zanim dorosłem wreszcie do tego, żeby w temacie „mityngów rocznicowych” stać się gotowym do zastosowania w praktyce tego, o czym z takim przekonaniem wielokrotnie mówiłem. Nikomu niczego nie muszę już udowadniać, z nikim nie potrzebuję się licytować co do ilości przybyłych gości (zapraszanych trochę tak ukradkiem, bo najlepiej wygląda, jakby sami pamiętali o mojej rocznicy i przyszli), jakości zakupionych wiktuałów i ich różnorodności, wartości otrzymanych prezentów itd. I tak oto dziesiątej rocznicy swojej abstynencji nie „zrobiłem”. 
 
Oczywiście fakt, że nie zorganizowałem specjalnego „mityngu rocznicowego” nie oznacza absolutnie, że wydarzenie to trzymałem w tajemnicy – wręcz przeciwnie. Trąbiłem o tym na każdym mityngu, na jakim byłem w drugiej połowie stycznia (wtedy przypada moja rocznica), po prostu dlatego, że rocznice uważam za bardzo ważne we wspólnotowym życiu. To jakby świadectwo: pracując nad Programem, w tej właśnie grupie AA, byłem w stanie utrzymać abstynencję „x” lat.  Myślę, że jest to bardzo ważna informacja dla członków grupy o krótszej abstynencji (szczególnie dla nowicjuszy), a także realna nadzieja, a może i siła, do dalszych działań, starań i pracy.
 
Uważam, że rocznic abstynencji, czy jak kto woli trzeźwości, utrzymywać w tajemnicy nie wolno, gdyż stanowią realną siłę grupy AA, przeciwny jestem natomiast organizowaniu „mityngów rocznicowych”. Zwykle organizowane są one podczas mityngów otwartych, ale to – moim zdaniem – niewiele zmienia. Otwarty mityng AA nadal i wciąż jest mityngiem AA, a nie bankietem czy przyjęciem opartym na starej zasadzie: „zastaw się, a postaw się”.
 
Pamiętam jak nieswojo się poczułem kilka lat temu, kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałem o Biesiadnej Wspólnocie AA w Polsce. Przyznam, że mocno mnie to męczyło, ale wreszcie od 15.01.2009 mogę zgodnie z prawdą powiedzieć, że ja do jej istnienia już się czynnie nie przykładam.
 
Zwłaszcza, że można przecież inaczej: pełen uznania jestem dla inwencji kolegi, który podczas mityngu AA ogłosił, że ma rocznicę, kilka zdań na ten temat opowiedział i… zaprosił wszystkich zebranych PO MITYNGU na grilla, który zorganizował na działce. Jak widać, najwyraźniej można i tak.




Dużo więcej w moich książkach


poniedziałek, 19 stycznia 2009

12 Kroków AA w pigułce

Jesienią 2008 roku mój sponsor zasugerował mi napisanie serii króciutkich tekstów dotyczących poszczególnych Kroków AA; nie powinny być one dłuższe, niż dziesięć zdań. Chodziło głównie o to, czy potrafię odnaleźć, zrozumieć, wydobyć z Kroków to, co w nich najważniejsze, samą esencję, istotę, sedno, a następnie przekazać prosto, dosłownie w kilku zdaniach. Realizowałem to zadanie od października 2008 do końca stycznia 2009. A oto efekty mojej pracy:

12 Kroków Anonimowych Alkoholików w pigułce

Krok 1 w pigułce
Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem.

Alkoholizm to choroba. Jako alkoholik jestem bezsilny wobec alkoholu, ale nie jestem bezsilny wobec choroby alkoholowej – z alkoholem nie wygram, ale alkoholizm można zatrzymać i leczyć. Bezsilność wobec alkoholu oznacza też, że nie jest to problem głupoty, złego charakteru, czy braku silnej woli.
Druga część Pierwszego Kroku mówi tak naprawdę o pokorze. O pokorze rozumianej, jako zgoda na rzeczywistość i niewalczenie z faktami. Takim podstawowym faktem, dla mnie, alkoholika, jest to, że jeśli zacznę pić, to nie wiem, kiedy skończę i jak skończę, jeśli w ogóle skończę. Kolejnym faktem jest i to, że jeśli nie jestem Panem Bogiem, to na całą resztę swojego życia – poza alkoholem i piciem – wpływ też mam mniej lub bardziej ograniczony.

Krok 1 w pigułce (wersja druga)
Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem.

Alkoholicy utrzymujący abstynencję od wielu lat twierdzą, że są bezsilni wobec alkoholu i nie kierują, albo przynajmniej nie w pełni kierują, swoim życiem. Czy mam powody przypuszczać, że ze mną jest inaczej? Piłem w dwie godziny po tym, jak dałem słowo, że nie tknę alkoholu przez miesiąc. Kiedy zaczynałem pić nie wiedziałem kiedy i jak skończę. Piłem nawet wtedy, kiedy wiedziałem, że tego dnia szczególnie nie powinienem tego robić, bo grozi to poważnymi konsekwencjami. Konsekwencje mnie dosięgały, a ja piłem nadal. Jeśli przyznaję, że Krok 1 przynajmniej częściowo jest także i o mnie, to właśnie staję na progu drzwi wiodących do życia zupełnie innego, niż znałem dotychczas. Nie wiem, co będzie dalej i trochę się boję, ale są w końcu ludzie, którzy już ten próg przekroczyli i żyją. Twierdzą nawet, że żyją lepiej.
 

Krok 2 w pigułce
Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.

Niedawno przestałem pić; moja abstynencja nie jest jeszcze zbyt długa, ani… zbyt trwała czy pewna. Nie jest to także jeszcze dobry czas na rozważanie koncepcji Boga lub innej osobowej Siły Wyższej oraz kanonów wiary i religii w moim nowym życiu, w którym nadal panuje niepewność, a nawet chaos.
Gdzie i u kogo, jako alkoholik, znajdę pomoc i wsparcie? Kto wie, jak ja mam żyć i co robić, żeby nie zapić? Zanim uporządkuję swoje zaburzone relacje z Bogiem, dzisiaj, doraźnie, jednego mogę być pewien: na temat problemu alkoholowego, takiego jak mój, więcej wiedzą w poradniach odwykowych i we Wspólnocie AA. Zwłaszcza w tej ostatniej spotykam alkoholików, którzy nie piją. Oni znają sposób. Wierzę, że zadziała on i dla mnie.
 

Krok 3 w pigułce
Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy.

Wielu alkoholików – i ja też – w początkowym okresie ma bardzo pokomplikowane relacje z Bogiem, religią, kościołem itp. i za siłę większą od samego siebie uznaje na przykład służbę zdrowia lub Wspólnotę AA. Nie dzieje się w związku z tym nic złego. Na porządki w życiu religijnym na pewno przyjdzie stosowny czas, ale na początku moja pierwsza wizyta w poradni i pierwszy mityng AA, były przecież złożeniem własnej woli w ręce kogoś, kto wie, jak ja, alkoholik, mam żyć obok alkoholu bez alkoholu.
Kiedy zawiodły już właściwie wszystkie moje sposoby i metody, kiedy konsekwencje picia stały się nie do udźwignięcia, oddałem się w opiekę komuś, kto wiedział, jak ja mam żyć. I to w zasadzie wszystko – z jednym zastrzeżeniem, żebym po jakim takim dojściu do siebie nie wpadł na pomysł, że teraz to ja już potrafię, już wiem, już umiem, już sobie poradzę sam.
 

Krok 4 w pigułce
Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.

Niesamowicie ważny ten Krok. Odkładanie go w nieskończoność (nasze sławetne „daj czas czasowi”), albo realizacja „po swojemu”, bez pomocy kogoś doświadczonego, potrafi mieć tragiczne skutki.
Podstawowe zasady:
– Obrachunek moralny to nie jest rachunek sumienia dokonywany przez katolików przed spowiedzią; wyliczanka grzechów może w przypadku alkoholika być niezwykle spektakularna, ale podczas poważnej realizacji Programu 12 Kroków AA niewiele pomoże, jeśli w trakcie tej pracy nie doszukam się samej istoty swoich błędów, czyli nie znajdę odpowiedzi na pytania: „Dlaczego robiłem to, co robiłem? Co we mnie jest takiego, że kradłem, kłamałem oszukiwałem, uwodziłem, manipulowałem?”.
– Obrachunek moralny obejmować ma całe życie, a nie tylko okres uzależnionego picia.
– Nie da się gruntownie i dokładnie zrealizować obrachunku moralnego samotnie.
 

Krok 5 w pigułce
Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.

Wyznanie Bogu (istoty swoich błędów) alkoholik dokonuje stosownie do wyznawanej religii; jest to jego sprawa indywidualna, a nawet osobista i intymna. Wyznanie sobie, to przyjęcie prawdy o sobie samym. Może być ono połączone z wyznaniem „drugiemu człowiekowi”. Ten „drugi człowiek” to rzeczywiście może być jedna osoba (na przykład sponsor), ale równie dobrze może to być także kilka osób. W WK napisano przecież „wyznaj Bogu i współbraciom swoje winy…”. Współbraciom, a nie jednemu bratu.
Z moich osobistych doświadczeń wynika, że całkiem niezłym pomysłem było dla mnie, żeby to było kilka osób i to alkoholików. Kogoś nieuzależnionego jestem w stanie wyprowadzić w pole (nawet zupełnie nieświadomie), jednak problem polega na tym, że to ja, a nie on, poniosę tego konsekwencje.
Mityng AA nie jest dobrym miejscem na realizację 5 Kroku.
 

Krok 6 w pigułce
Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.

Typowy i powszechny błąd, który i ja popełniłem, polega na tym, że alkoholik czeka z realizacją Kroku 6 do momentu, w którym stanie się gotowy, aby… podczas, kiedy Krok ten dotyczy właśnie budowania gotowości.
Komplet moich wad charakteru nie jest dopustem bożym („takim mnie Panie Boże stworzyłeś, to takim mnie masz”), ale przypomina raczej kuferek z narzędziami. Kiedy jest mi to potrzebne, kiedy mam nadzieję zyskać określone korzyści, wyciągam z kuferka któreś z „narzędzi” (na przykład kłamstwo, złodziejstwo, lubieżność, łakomstwo itd.) i po prostu używam go. A tak, tak… wad charakteru używamy jak narzędzi i robimy to dlatego, że przynosi to określone korzyści. Budowanie gotowości to praca związana ze świadomą rezygnacją z używania tych „narzędzi”.
 

Krok 7 w pigułce
Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.

Krok 7 AA to nie jest koncert życzeń i zachcianek. Najważniejsza jest w nim pokora rozumiana jako pełna świadomość własnych wad i zalet, słabości i mocnych stron. Tak rozumiana pokora pomaga mi odróżnić te rzeczy, które mam i mogę pozostawić Bogu, od tych, z którymi zdecydowanie i bez użalania się nad sobą, powinienem poradzić sobie sam. Bo w 7 Kroku prosić mam właśnie z pokorą, a nie z fanaberiami, zachciankami, roszczeniami, fantazjami i dziecinnym tupaniem nóżkami.
 

Krok 8 w pigułce
Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.

Lista ma obejmować wszystkie osoby, które skrzywdziliśmy, a nie tylko przypadki z czasów picia. Takie podejście do sprawy ustrzegło mnie przed zupełnie nierealistycznym wyobrażeniem, że przed piciem i po jego zaprzestaniu to ja właściwie byłem święty.
Lista osób ma być zrobiona, a nie wymyślona. To znaczy, że ma być wykonana na papierze, a nie tylko w pamięci. Uważam też, że mało realne jest wykonanie tej pracy samemu. Kartka papieru i sponsor (albo jakiś warsztat tematyczny) znakomicie wpływają na długość tej listy, to jest na jej realizm.
Gotowość do zadośćuczynienia rozumiem jako wewnętrzne przekonanie, że określonym ludziom coś się ode mnie należy. Tak, właśnie należy – to nie jest chwilowa zachcianka znów wykonana po swojemu, ani nie prezent czy przejaw dobrej woli. Ja osobom skrzywdzonym jestem zadośćuczynienie winien.
 

Krok 9 w pigułce
Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.

Zaprzestanie picia nie jest zadośćuczynieniem.
Zadośćuczynienie jest dla ofiar, a nie dla katów.
Zadośćuczynienia dokonuję dlatego, że osobom przeze mnie skrzywdzonym się to po prostu należy, a nie po to, żeby poprawić sobie nastrój i samopoczucie. Jeżeli zadośćuczyniłem żeby pozbyć się poczucia winy i wyrzutów sumienia, to nie miało to nic wspólnego z uznaniem prawa ofiar do zadośćuczynienia, ani z moim trzeźwieniem (zdrowieniem).
Powiedzieć „przepraszam” mogę komuś, kogo niechcący potrąciłem na ulicy, ale jeżeli komuś spier… pół życia, albo zabrałem dzieciństwo, to samo „przepraszam” jest bezczelnością i kolejną krzywdą.
Zadośćuczynienie nie ma być kolejnym aktem mojej samowoli – jego zakres i wymiar powinienem uzgodnić z osobą skrzywdzoną; pamiętam, że to nie ja stawiam tu warunki.
 

Krok 10 w pigułce
Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.

Obrachunek moralny z Kroków 4-5 nie załatwia sprawy raz na zawsze. Należy go, choć oczywiście nie w takim wymiarze, prowadzić na bieżąco. Już sama zgoda na realizację 10 Kroku świadczy o pokorze, gdyż mowa jest w nim o błędach popełnianych, a nie tylko popełnionych kiedyś tam.
Komu należy się przyznawać do popełnianych nadal błędów? To oczywiście zależy od wagi i rodzaju sprawy: sponsor, mityng, ktoś zaufany, ale głównie i przede wszystkim osoba skrzywdzona… Ważne jest, żeby nie skończyło się na przyznawaniu, po którym nadal będę popełniał te same czyny – Krok 10 to korekta zachowań i rozpoznanie intencji.
 

Krok 11 w pigułce
Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas, oraz o siłę do jej spełnienia.

Bardzo długo trwało zanim (będąc chrześcijaninem!) zorientowałem się, że ja nie muszę szukać jakichś skomplikowanych, kabalistycznych wręcz sposobów i metod na poznanie woli Boga wobec mnie, bo mam ją przecież jasno i wyraźnie spisaną w postaci Dekalogu.
Ważne wydaje mi się to, że podporządkowując się woli Siły Wyższej (jakkolwiek ją pojmuję) niejako automatycznie sam siebie przestaję ustawiać w centrum wszechświata.
Realizacja Kroku 11 pomaga mi znaleźć odpowiedź na pytanie o motywy mojego działania. Pomogłem koledze z życzliwości, czy po to, żeby się popisać i wykazać swoją nad nim wyższość? Tak rozumiany Krok 11 może stanowić znakomite narzędzie do korekty intencji, a to jest jednym z jego celów podstawowych.
 

Krok 11 w pigułce (nowa wersja)
Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.

Modlitwa i medytacja nie są celem Kroku Jedenastego, to jedynie narzędzia, możliwe zresztą, że nie jedyne, służące do doskonalenia więzi z Bogiem. Ta z kolei wydaje się absolutnie niezbędna do korekty motywów i intencji, rozpoznanych w Kroku Dziesiątym, bo tego zadania już żadną miarą nie jestem w stanie skutecznie zrealizować sam, bez Jego wsparcia i pomocy.
 

Krok 12 w pigułce
Przebudzeni duchowo w rezultacie tych Kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

Żeby sensownie nieść posłanie, trzeba najpierw wiedzieć, jak ono brzmi, czyli po prostu trzeba mieć co przekazać potrzebującemu. Ważne, by pomoc innym nie zasłoniła mi konieczności pracy nad sobą, bo przecież „nie możesz podzielić się czymś, czego sam jeszcze nie masz”.
Czasem problematyka niesienia posłania oraz różnych typów przebudzeń duchowych, przysłania drugą część Kroku 12 mówiącą o potrzebie stosowaniu przyjętych zasad w całym moim życiu, a nie tylko w czasie dwóch godzin mityngu tygodniowo.
 

Krok 12 w pigułce (nowa wersja)
Przebudzeni duchowo w rezultacie tych Kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

Jest nadzieja i jest sposób. Jeśli pragniesz tego, co my w AA posiadamy (trzeźwość), spróbuj robić to, co my robiliśmy – takie posłanie staram się nieść innym alkoholikom, pomagając im zrozumieć, że mają wybór, ale nie wyręczając w podejmowaniu decyzji.
Siłą Wspólnoty i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program AA (a nie mityngi!), który w praktyce okazał się znakomitym pomysłem na całą resztę mojego życia i to także, a może nawet przede wszystkim, tego zwykłego życia, które toczy się poza mityngowymi salami Wspólnoty Anonimowych Alkoholików.

sobota, 17 stycznia 2009

Jedna grupa AA, czy kilka?

Kiedy kolejny raz od nowicjusza usłyszałem pytanie: „czy mam chodzić na jedną grupę, czy na różne?”, przypomniałem sobie swoje własne, doświadczenia związane z tym tematem i postanowiłem podzielić się nimi na szerszym forum.


Czy tylko jedna grupa AA, czy może kilka?

Pamiętam, jak pewnego razu na grupę, z którą się identyfikowałem, przyszło kilku nowicjuszy. Przyszli i… zostali, to znaczy zaczęli na tą grupę przychodzić stale. Atmosfera na grupie nieco się zmieniła. Już nie zawsze czułem się tam tak dobrze, jak przedtem. Może nie źle, ale… Jakoś inaczej w każdym razie.
W tej sytuacji, podczas któregoś z obowiązkowych spotkań z szefem przychodnianych „odwykaczy”, opowiedziałem, co się dzieje i zdradziłem się z myślami, a może nawet planami, opuszczenia AA, bo tam już nie jest tak, jak chciałem, jak się przyzwyczaiłem, jak lubiłem. Liczyłem na jego zrozumienie i poparcie. Może nawet chciałem, żeby użalił się nad moją niedolą.
 
Zaskoczenie i rozczarowanie było ogromne, bo oczywiście doktor S. wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody, „objechał” z góry na dół jak święty Michał diabła, a kiedy nareszcie trochę się uspokoił zapytał, czy mi się przypadkiem coś nie pomyliło, czy ja na pewno wiem gdzie i po co chodzę? Usłyszałem między innymi, że Wspólnotę AA pomyliłem najwyraźniej z jakimś klubem towarzyskim lub knajpą (bez wyszynku), gdzie chodzę spotykać się z koleżkami, a także po to, żeby dobrze się poczuć, poprawić sobie nastrój, rozerwać się. 
Takie były początki długiego procesu weryfikacji moich przekonań na temat chodzenia na jedną grupę, a także chodzenia na mityngi AA w ogóle.
 
Przez pierwszą połowę swojego trzeźwego życia byłem, w zasadzie, AA-owcem jednej grupy. Natomiast w drugiej połowie ruszałem już tyłek ze swojej grupy, a nawet z miasta i wykorzystywałem każdą okazję do spotkania i wymiany doświadczeń z członkami AA spoza „mojej paczki”. Dlaczego i po co?
 
1. W pewnym momencie zrozumiałem, że siłę Wspólnoty stanowi Program AA, a nie mityng. Mityng to tylko narzędzie. Podczas mityngu zebrani dzielą się doświadczeniami i efektami pracy nad Programem. Jeśli zamiast pracy zajmę się kolekcjonowaniem narzędzi, to efekt może być… różny od oczekiwanego. Delikatnie rzecz ujmując.
 
2. Mityng nie służy do poprawiania nastroju i samopoczucia. Tym celom znakomicie służył mi alkohol, a zdrowienie z uzależnienia (popularnie nazywane trzeźwieniem) nie ma chyba polegać na tym, żebym mityngu AA używał jako zamiennika dla flaszki i knajpy.
 
3. Mityng Wspólnoty AA to nie jest spotkanie w klubie abstynenta – nic nie ujmując tym ostatnim. Swoje potrzeby, czy nawet aspiracje, towarzyskie powinienem chyba jednak realizować gdzieś indziej. I to z korzyścią zarówno dla siebie, jak i innych Anonimowych Alkoholików. 
 
4. I wreszcie, co chyba jest najważniejsze, zamykając się w jednej tylko grupie, w dość istotny sposób ograniczam swoje możliwości wyzdrowienia z alkoholizmu. A czy nie o to cały czas przecież chodzi?!
 
W okresie, kiedy jeszcze chodziłem na jedną tylko grupę, często przychodziłem na mityng wcześniej. Chodziło mi o to, żeby nikt nie zajął mojego ulubionego miejsca przy mityngowym stole. Kiedy to sobie dzisiaj przypomnę, to aż śmiać mi się chce – w czasie mityngu miałem pełną gębę opowieści o tym, jak to zmieniam siebie i w ogóle na te zmiany jestem gotowy i zdeterminowany, ale w rzeczywistości nie byłem gotów nawet miejsca zmienić i faktycznie źle się czułem, kiedy ktoś inny mi je zajął.
 
Na jednej grupie, wśród takich samych jak ja stałych bywalców, prędzej czy później (a raczej prędzej) następowało nieuniknione: znaliśmy siebie nawzajem i nasze historie życiowe na pamięć i na wyrywki. W takiej sytuacji szansa na to, że dowiem się czegoś nowego, pożytecznego, czegoś, czego jeszcze nie słyszałem sto razy, była niewielka i z czasem niestety coraz mniejsza. Owszem, czułem się tam bardzo bezpiecznie, bo z góry dokładnie wiedziałem, kto co powie, jak zareaguje itd. no, ale jak się to ma do mojej potrzeby zmiany siebie, niezbędnej przy zdrowieniu z alkoholizmu?
 
W praktyce okazywało się często, że na mityng idę po to, żeby spotkać tam Kazia, Ziutka czy Alę i po prostu z nimi pogadać. Gdybyśmy spotkali się na rogu ulicy czy w barze, pewnie też opowiadalibyśmy sobie nawzajem, co też się u nas wydarzyło od ostatniego spotkania. Tutaj wykorzystywaliśmy tzw. „problemy i radości”, żeby w formie terapeutycznej rundki poinformować przyjaciół, co to się ostatnio w naszym życiu stało. Szansa na zmianę, na korektę swojego myślenia i zachowań? Właściwie żadna.
 
W naszych relacjach (cały czas mam na myśli stałą paczkę z jednej grupy AA) sporo było zrozumienia, akceptacji, wyrozumiałości i sympatii. To oczywiście bardzo było miłe, ale zauważyłem, że przy okazji zaczęliśmy się wzajemnie chronić i osłaniać. Ja nie powiedziałem nic nieprzyjemnego Ziutkowi, bo to mój przyjaciel, więc po co mu sprawiać przykrość. Ziutek nie zdobył się na bolesną szczerość wobec Ali, żeby jej nie zranić, a Ala nieco złagodziła swoją wypowiedź, żeby nie urazić Frania.
 
Przyjemnie było, ale czy w takich warunkach można rzeczywiście i skutecznie trzeźwieć? Wydawało mi się, że tak, w końcu zawsze mogłem odpowiedzieć, że przecież chodzę na mityngi, pracuję nad sobą, zmieniam się i kilka podobnych ogólników, z których kompletnie nic nie wynika. I wszystko wydawało się w porządku, dopóki nie wybrałem się na mityng w zupełnie innej miejscowości. Usłyszałem wtedy kilka ciekawych wypowiedzi – usłyszałem, a nie tylko ich słuchałem – już choćby dlatego, że były nowe. Z jednymi się zgadzałem, z innymi nie, ale to inna sprawa, bo przede wszystkim zmuszały mnie do myślenia, zastanowienia, odniesienia tego do siebie.
Nikomu nieznany, a więc i nie powiązany z nikim żadnymi relacjami towarzyskimi, nie byłem też jakoś specjalnie chroniony, nikt się nade mną nie rozczulał. Usłyszałem w związku z tym kilka rzeczy, które w niewygodny sposób naruszały moje, z takim trudem zbudowane wśród przyjaciół, wyobrażenie o sobie. Wracając z tego mityngu zastanawiałem się, czy jest sens robić takie eksperymenty – w końcu wcale się tam dobrze nie czułem. Ano właśnie… znów szukałem dobrego samopoczucia…
 
Wtedy mój drugi sponsor podpowiedział mi coś, co zapamiętałem do dziś, zaproponował mianowicie, żebym poszukał odpowiedzi na pytanie, co we mnie jest takiego, że się tam niezbyt dobrze czułem? Zaskoczył mnie kompletnie. Gotów byłem długo i namiętnie mówić o tym, co w nich tam, na tej obcej grupie, jest takiego, że się tam źle czułem, ale że to coś jest we mnie, to mi do głowy nie przyszło. Oczywiście znalazłem to coś, a był to całkiem niezły zestaw moich wad charakteru, na które przyjaciele i znajomi ze starej paczki nie zwracali już uwagi, przyjmując po prostu, że „to przecież Meszuge, on już tak ma, nie znasz go?”.
 
Ja nie wiem, czy da się wytrzeźwieć zamknąwszy się na jednej tylko grupie AA. Być może i można, ja tam nie wiem, natomiast mam pełne przekonanie, że dla mnie nie jest to dobry ani bezpieczny pomysł. Nadal i wciąż najlepiej się czuję na swojej grupie, jednak bardzo pilnuję tego, żeby przynajmniej raz czy dwa na kwartał wybrać się na jakąś inną grupę, „przewietrzyć poglądy”, jak to nazywam. Pilnuję też, żeby nie przyzwyczajać się do miejsca za stołem. Już choćby dla zasady…
 
Ja jestem w tej komfortowej sytuacji, że w moim mieście działa pięć grup AA i odbywa się kilkanaście mityngów tygodniowo. Co mają zrobić AA-owcy, w których miejscowości jest tylko jedna grupa? Polska to nadal nie Ameryka i zwyczaju jeżdżenia po 300 kilometrów na mityng tu nie ma, ale… Czasem, choćby raz na miesiąc, można się chyba wybrać na spotkanie Intergrupy, albo do oddalonego o te kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów miasta? W końcu po flaszkę to ja przecież byłem gotów iść pół nocy, boso po śniegu, więc jak to teraz ze mną jest? 





Dużo więcej w moich książkach


środa, 14 stycznia 2009

Po co mi służba w AA?

Wiele razy byłem w swoim trzeźwym życiu świadkiem, jak ktoś kogoś przekonywał i zachęcał do takiej czy innej służby w AA. Padały argumenty takie jak na przykład: „ze służby odniesiesz korzyści i ty także”, „zobaczysz, jak bardzo ci się to w zdrowieniu przyda”, ”służba to milowy krok na drodze trzeźwienia” itp. Pomimo takich zachęt, w mojej części Polski problem ze służbami jest nadal i wciąż ogromny. Czemu? Może między innymi dlatego, że namawiający nie tłumaczą, jakie korzyści ze służby odniesie ten, kto się jej podejmie i do czego niby mu się ta służba tak bardzo przyda.
U mnie wyglądało to tak…
 
Pełniłem kiedyś służbę rzecznika grupy AA. Jako jednemu z „ojców założycieli” nie wypadało mi jej nie przyjąć. Faktem jednak jest, że była to raczej „sztuka dla sztuki” – nie miałem pojęcia, jak się taką służbę pełni, co należy do moich obowiązków i jak się z nich wywiązywać. Pomagałem prowadzącemu utrzymywać porządek na mityngach, albo sam je prowadziłem i… to w zasadzie było wszystko.
 
Do służenia poważnego przekonał mnie sponsor. Wówczas jeszcze moim sponsorem nie był, ale potrafił w hipnotyzujący wręcz sposób opowiadać o Wspólnocie AA i swoich rozlicznych służbach na jej rzecz. To, co mówił trafiało mi do przekonania. Poza tym pokazywał Wspólnotę, o jakiej mi się nie śniło.
 
W tym okresie byłem w stanie wojny ze swoją Intergrupą o Internet. Uważałem, że z ludźmi, którzy odcinają się od całej wiedzy ludzkości zawartej w Internecie (w tym tekstów i materiałów AA-owskich), ja zdecydowanie nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego.
Dzięki przyszłemu sponsorowi nie tyle może zmieniłem stanowisko, co uchyliłem zatrzaśnięte dotąd na głucho drzwi. Teraz gotów już byłem przynajmniej wysłuchać argumentów drugiej strony i starać się je zrozumieć, bez kierowania się emocjami, w tym głównie urazą i złością.
Przyjąłem zaproszenie Intergrupy, spotkaliśmy się raz i drugi, wiele rozmawialiśmy i ostatecznie po 2-3 miesiącach Intergrupa powierzyła mi służbę łącznika internetowego. Podjąłem się pełnienia tej służby kierowany raczej zaufaniem do Hipnotyzera, bo wewnętrznego przekonania do tego „przedsięwzięcia” wtedy, na początku, nadal chyba jeszcze nie miałem.
 
Jak służba wpłynęła na utrwalenie mojej trzeźwości, świadomość AA-owską, zadowolenie z życia?
 
Gdzieś wyczytałem, że istotą służby jest pokora. Wydaje mi się, że sporo w tym racji. Służący… służący, a nie „służebny”, bo takie słowo we współczesnym języku polskim nie występuje w formie osobowej (rola lub funkcja może być służebna, ale człowiek – nie), a więc służący, jak sama nazwa wskazuje, jest od wykonywania poleceń, a nie od rządzenia i decydowania. Ma robić to, co mu się zleci i to w wyznaczony sposób. Służącego rozlicza się z wykonanej pracy.
 
Większą część życia spędziłem napędzany jedynie własnymi popędami, zachciankami i fantazjami. Ot, typowy alkoholik – egocentryk i egoista. Moje JA CHCĘ było najważniejsze. A tu nagle okazuje się, że muszę wykonywać pewne prace i to w określony sposób – owszem, mogę zaproponować pewne rozwiązania, ale to nie ja sam podejmuję ostateczne decyzje. Muszę składać z tej pracy sprawozdania i wyjaśnienia, a kiedy tylko ktokolwiek podczas spotkania Intergrupy zechce mnie o coś zapytać, czy coś mi zarzucić, mam wytłumaczyć swoje postępowanie i ewentualnie skorygować je na przyszłość. 
Mam się wreszcie dostosować do większości, a nie nią rządzić!
 
Pamiętam, że kiedyś mocno byłem rozczarowany i zawiedziony błahością spraw omawianych podczas spotkań Intergrupy czy Regionu. Tam nie zapadały decyzje o losach świata, a zebrani dyskutowali namiętnie o jakichś „duperelach” – jak je nazywałem. Z czasem zdałem sobie sprawę, że nie waga spraw ma tu decydujące znaczenie, ale to, jak ja się potrafię dostosować do konieczności współpracy z innymi i podporządkowania się woli większości. Służba, była i jest, moją szkołą życia. Jest też czasem i miejscem, w którym program Wspólnoty AA ma szansę mnie zmienić, uzdrowić moje chore ego.
 
Pełniąc służbę poza grupą, zaczynam mieć pojęcie, jak działa Wspólnota Anonimowych Alkoholików, staję się jej członkiem i pełnoprawnym uczestnikiem, a nie tylko „konsumentem”, który po zakończeniu mityngu AA wychodzi nie troszcząc się o całą resztę, zadowolony, bo sobie „naładował akumulatory”.
 
Może wydawać się to dziwne, ale służba w strukturach AA ma dość istotny wpływ na całą resztę mojego życia, a zwłaszcza na poziom satysfakcji i zadowolenia. Dobrze jest czuć się i być potrzebnym, dobrze jest robić coś wartościowego dla siebie i innych, dobrze być czasem bezinteresownym, dobrze jest mieć poczucie wspólnoty i przynależności. Dobrze jest nareszcie znaleźć swoje miejsce w życiu…





Dużo więcej w moich książkach