Pewnego razu zajęcia mojej grupy
prowadziła terapeutka, którą wcześniej znałem tylko z widzenia; zajmowała się
zwykle współuzależnionymi, a do nas, alkoholików, przysłano ją jednorazowo, na
zastępstwo. Opowiedziała nam wtedy historię swojego małżeństwa, które
podzieliła na trzy etapy. W pierwszym, początkowym, było cudownie, co zresztą
jest dość oczywiste i naturalne. Etap drugi to był koszmar, bo mąż uzależnił się
i pił destrukcyjnie przez wiele lat. Cud, że z nim wytrzymała, bo związek z
czynnym alkoholikiem do łatwych ani przyjemnych nie należy na pewno. Etap
trzeci rozpoczął się wtedy, kiedy on rozstał się z alkoholem i wytrzeźwiał –
terapeutka powiedział, że ten trzeci okazał się znacznie lepszy od… pierwszego.
I tym mnie zaskoczyła.
W pierwszych trzech-czterech latach
abstynencji parę razy wracałem myślami do jej relacji, ale dziś jestem
przekonany, że wtedy wyciągnąłem z niej bardzo powierzchowne wnioski, nie jest
wykluczone, że w ogóle błędne. I nie chodziło o to, że nie wierzyłem w
prawdziwość historii terapeutki, bo w fakty wierzyłem. Jednak uznałem wówczas,
że to w sumie dość prymitywna terapeutyczna sztuczka, która miała za zadanie
przekonać słuchaczy, że życie bez picia jest piękne, po prostu wzmocnić
motywację pacjentów w procesie terapeutycznym.
Mijały lata, jako sponsor obserwowałem
związki alkoholików, a zwłaszcza ich ewolucję. I coś zaczynało mi świtać…
Pierwsze miesiące, nawet lata związku są
często bardzo szczęśliwe – jesteśmy młodzi, zdrowi, zakochani, seks jest
świetny, uwielbiamy wspólnie spędzać czas, pomysłów nam nie brakuje, ufamy
sobie bezgranicznie, a planów i nadziei na przyszłość mamy mnóstwo. W naturalny
sposób wierzymy, jesteśmy przekonani, że to dopiero początek, że na pewno z
czasem będzie nie tylko tak samo dobrze, ale wręcz coraz lepiej.
Uzależnienie, nałóg, alkoholizm –
porażka, rozpacz, rozczarowanie, żal, utrata zaufania, beznadzieja, poczucie
krzywdy, problemy, problemy, problemy, problemy… finansowe, emocjonalne,
seksualne, towarzyskie i wszystkie inne. Czarna dziura, skraj przepaści.
Wtedy (czasem) zdarza się cud. Dzięki
Bogu, jakkolwiek Go pojmujemy, Wspólnocie AA, Wielkiej Księdze, Programowi
Dwunastu Kroków, sponsorowi on/ona jest trzeźwa*. To oczywiście piękne, ponad
wszelką wątpliwość lepsze od piekła i codziennej destrukcji rodziny
alkoholowej, ale czemu niby miałoby być lepsze od tego pierwszego okresu?
Po latach znalazłem odpowiedź i – jak to
często bywa – okazała się ona banalnie prosta: świadomość. W tym pierwszym
okresie bywamy szczęśliwi bezrefleksyjnie, bez zrozumienia i świadomości, jak
wiele z tego, co otrzymujemy jest darem, że wcale nie należy nam się, jak psu
buda. Dopiero ludzie cudem uratowani, zatrzymani i zawróceni znad samej krawędzi czarnej dziury potrafią w pełni
docenić wartość każdej chwili, każdego gestu, każdego słowa, uśmiechu,
pocałunku, każdego drobiazgu. To trochę tak, jak z chlebem – tak, takim
zwyczajnym, powszednim, beztrosko wyrzucanym, gdy nie jest już całkiem świeży –
smakowanym zupełnie inaczej, pełniej, po latach niedostatku, może nawet głodu.
Richard Rohr „Spadać w górę”: Na końcu nie tyle odzyskujemy to, cośmy
utracili, co, w tym procesie i dzięki niemu, odkrywamy w znaczący sposób nowe
„ja”. Dopóki nie znajdziemy się na granicach naszego obecnego planu gry, i nie
przekonamy się, że jest on niewystarczający, dopóty nie będziemy szukać ani nie
znajdziemy prawdziwego źródła, głębokiej studni lub nieprzerwanie płynącego
potoku. Anonimowi Alkoholicy nazywają to „Siłą wyższą”. Jezus nazywa to Obfitym
Źródłem „wody żywej” na dnie studni, i mówi o tym kobiecie, która wciąż
napełnia swój czerpak.
--
* Nie chodzi mi tutaj o samą
abstynencję, ale o prawdziwą trzeźwość umysłową, duchową i emocjonalną, którą
niektórzy alkoholicy uzyskują dzięki duchowemu przebudzeniu (doświadczeniu,
przeżyciu).
Fajny , trafiony artykuł [jak zawsze ]
OdpowiedzUsuńDzięki Meszuge ...za wszystko
mieszki
Dziękuję. :-)
UsuńPrzede wszystkim w czynnym nałogu nie byłem gotowy do żadnego związku. Emocjonalnie niedojrzały, zapatrzony w siebie dziecinny egoista to ja z tamtych czasów. Dziś patrzę co mogę zrobić dla innych (również w związku a może przede wszystkim w związku) a mniej co dla siebie i wtedy to idzie w dobrym kierunku. Oczywiście nie zawsze się udaje:)
OdpowiedzUsuńJak sie w zwiazku nie układa to wina 2 osób:żony i tesciowej :) to zart oczywiscie.Mi sie układa dopóty wada moja nie zaprowadzi mnie do innej i pozniej mam wyrzuty sumienia i słabo sie czuje.Nastepnie mi przechodzi po pełnej analizie wiem ze to złe i zarzekam sie ze juz nie nigdy i znowu jest to samo :(
OdpowiedzUsuń