30 czerwca 1998 roku, poproszono mnie do gabinetu szefa. Czekało tam na mnie dwóch panów w mundurach, z alkomatem. Miałem we krwi 1,4 promila alkoholu, efekt picia przez pół nocy i przed południem, żeby jakoś funkcjonować, nie dygotać. Straciłem pracę. Pozwolono mi odejść na mocy porozumienia stron, ale nie było wątpliwości, że wyleciałem za wódę.
Dwa dni później, 2 lipca 1998 roku, zgłosiłem się do poradni odwykowej i rozpocząłem terapię w systemie ambulatoryjnym, to jest spotkania dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Starałem się w tym czasie nauczyć trzeźwości. Dziś piszę o tym albo opowiadam na mityngach AA z pewnym rozbawieniem, ale wtedy wierzyłem, że jest to możliwe.
Po czterech miesiącach znalazłem pracę jako magazynier w hurtowni artykułów spożywczych, w tym także alkoholu. Ale jeszcze przedtem napiłem się. Raz, drugi…
Zadzwoniła do mnie znajoma, dawna współpracownica, z którą często ostro piłem, prosząc o pomoc. Piła ciągiem od kilku dni, zabrakło jej alkoholu, jednak sama nie miała już siły wybrać się do sklepu. Moja pomoc miała polegać na tym, że pójdę do niej, przynosząc z sobą kupioną po drodze wódkę. Tak też zrobiłem. Przyniosłem jej tę wódkę około dziewiątej rano. Później spędziłem w jej mieszkaniu kilka godzin. Znajoma oczywiście poczęstowała mnie alkoholem, postawiła na stole dwa kieliszki, ale ja odmówiłem. Ona piła, a ja, napełniając jej co chwilę kieliszek wódką, opowiadałem z wielkim zapałem o tym, jakie to życie w trzeźwości jest wspaniałe, jak zacząłem się leczyć, chodzić na mityngi… Swój kieliszek, który cały czas stał pusty przede mną i jakby czekał na to, co musi się w tych okolicznościach stać prędzej czy później, napełniłem po godzinie, a może dwóch – już nie pamiętam. Napełniłem i wypiłem. Potem następny. Dwa dni później to ja dzwoniłem do znajomej, prosząc o dokładnie taką samą przysługę, którą zresztą otrzymałem.
Nie przyznałem się do tego zapicia (ani do kolejnych) ani na mityngu AA, ani na terapii, ani sponsorowi. Koszmarny błąd, ale ja naprawdę wtedy wierzyłem, że wreszcie, jak inni, nauczę się zachowywać abstynencję.
Kiedy w magazynie po raz drugi złapano mnie na piciu (przez półtora miesiąca!), bałem się już tam wrócić. Próbowałem uciec do szpitala, symulując atak wyrostka robaczkowego. Nie udało mi się to.
Mogłem w tym momencie zrobić tylko dwie rzeczy: dalej pić, wyłączyć się, albo znowu poprosić o pomoc w poradni odwykowej. Zrobiłem to drugie. Poszedłem tam. Ze spuszczoną głową, powoli... Wreszcie jednak doszedłem. Przyznałem się, że przez ostatnie dwa dni piłem. Tak naprawdę piłem chyba ze trzy dni i nie powiedziałem, że podczas terapii nie było to po raz pierwszy, ale nawyki alkoholowego kłamania, oszukiwania i kręcenia były w tym momencie silniejsze.
Lekarz psychiatra, szef poradni (WOTUiW), zapytał, czy jestem gotów rozmawiać o leczeniu w ośrodku zamkniętym. Odparłem, że tak; było mi już wszystko jedno, wszystko mi się posypało, rozlazło, z niczym już sobie nie radziłem. Moje życie było w gruzach. Zapytałem tylko, kiedy mam tam jechać. Zaskoczył mnie, mówiąc, że jeszcze dzisiaj, ale i to przyjąłem. Ze skierowaniem w kopercie wróciłem do domu, zadzwoniłem na informację PKS, żeby dowiedzieć się o której mam autobus, spakowałem się i pojechałem do ośrodka imienia Buxakowskiego na odwyk zamknięty. Następny dzień, 15 stycznia 1999 roku, przyjąłem za pierwszy dzień swojej, nieprzerwanej jak dotąd, abstynencji.
W pierwszych latach 1998-2001 sytuacja w Opolu przedstawiała się w przybliżeniu następująco: kilka grup AA-owskich. Takie same albo bliźniaczo podobne scenariusze mityngów często w rażący sposób naruszające Tradycje AA. Program AA, poza ceremonialnym odczytywaniem Kroków i Tradycji z laminatu na początku każdego mityngu, był w zasadzie prawie zupełnie nieobecny, a wypowiedzi uczestników dotyczące realizacji poszczególnych Kroków zdarzały się sporadycznie i dotyczyły często spekulacji na temat Kroku, a nie doświadczeń z praktycznej jego realizacji: Ja tam Kroku Piątego nie robiłem, ale wydaje mi się, że... Pracowaliśmy wtedy głównie na programie problemów i radości (sic!), na tematach, często o charakterze religijnym, proponowanych alkoholikom przez Opolskie Duszpasterstwo Trzeźwości w ich książeczce „24 godziny”, na wzruszających utworach poetyckich, które wprawdzie nie miały nic wspólnego z Programem Dwunastu Kroków AA, ale za to znakomicie poprawiały samopoczucie („Dezyderaty”, „Orędzie serca”, „Jeśli zdołasz” i inne takie). Sponsorowanie właściwie nie istniało, a jeśli nawet ktoś miał sponsora, to zwykle oznaczało to jedynie kartkę z numerem telefonu i obowiązkowym komunikatem: Jakby ci się chciało pić, to dzwoń do mnie choćby w środku nocy. Jeśli nawet ktoś spotykał się czasem ze swoim sponsorem, to przypadkowe i nieregularne rozmowy dotyczyły głównie spraw bieżących i rozlicznych problemów podopiecznego z żoną, dziećmi, pracodawcą, urzędami, sąsiadami itd. Nie było mowy o Programie i praktycznej realizacji Kroków.
W spotkaniach uczestniczyło zwykle kilka-kilkanaście osób; dwadzieścia to może na jakichś większych rocznicach. W związku z tym znaliśmy się prawie wszyscy. Istotne znaczenie miała wtedy życzliwość i akceptacja, za którą niektórzy tęsknią do dziś. Dopiero po latach zorientowałem się, z czego ona wynikała – nie było żadnych kwestii spornych, żadnych kontrowersyjnych tematów. Nie znaliśmy i nie realizowaliśmy Programu (Tradycje były dla centrali w Warszawie lub Nowym Jorku, a o istnieniu jakichś Koncepcji, większość nawet nie słyszała), więc nie było, o co się sprzeczać. Na przykład: Ziutek opowiedział, że ma złą żonę, bo ta nie manifestuje wdzięczności z powodu jego abstynencji, Ziuta miała problemy z szefem, który jakoś nie chciał jej zwalniać wcześniej z pracy, żeby cztery razy w tygodniu mogła zdążyć na terapię i mityngi. Więc albo miałem podobnie i ze zrozumieniem i współczuciem się identyfikowałem, albo mnie to nie dotyczyło, to się nie odzywałem.
Z drobnymi wyjątkami nie wiedzieliśmy, jak się kto nazywa i gdzie mieszka. Jak to napisano w „Jak to widzi Bill”, przypominało to komórkę konspiracyjną. Nigdy nie dowiedziałem się, jak się nazywał mój pierwszy sponsor, ani gdzie mieszkał. Podobno był nauczycielem w technikum.
Jestem przekonany, że taka wersja AA (czy rzeczywiście była to Wspólnota AA?), alkoholikom, którzy obecnie mają mniej niż dziesięć lat abstynencji, może się wydawać równie egzotyczna, jak opowieści z Czarnego Lądu.
Nie wyobrażałam sobie życia bez alkoholu. Moim początkowym celem było nie picie. Do tego potrzebowałam ludzkiej życzliwości i akceptacji. Mityngi na kilku innych grupach w innych miejscach ( było tych grup pięć może sześć ), czytanie tekstów Dezyderaty, Jeżeli zdołasz , 24 h w żółtej okładce, docierały do mnie bardziej niż czarna magia 12 Kroków. Chciałam to mieć i umieć na już na teraz 😄.
OdpowiedzUsuńDoszła terapia ; co zrobiła ze mną wóda, rozbrajanie mechanizmów obronnych; zaprzeczanie, minimalizowanie, generalizowanie, koloryzowanie ...itd.
Spotkania intergrupy i rozmowy kuluarowe przybliżały mi znaczenie jedności i służby w AA.
Wyjazd na 25-lecie AA w Polsce , w Poznaniu, czarna magia 12 Kroków zaczęła jaśnieć aż stała się drogowskazem w moim życiu.
A propos egzotycznej wersji Wspólnoty AA. Dzięki niej zostałam w AA , bez przymusu i rygoru.
OdpowiedzUsuńCzasem ktoś mnie pyta, czy nie żałuję, że zmarnowałem tyle czasu. Zwykle odpowiadam, że na żałowanie szkoda mi czasu, a poza tym… to były zupełnie inne czasy i moje opóźnienie w Programie nie wynikało z mojej postawy, ale z okoliczności. Działo się to, co w tych warunkach mogło się dziać. Nie zastanawiam się też, co by było, gdybym… Gdybym – jak moja podopieczna – zaczął pracę ze sponsorem po drugim w życiu mityngu, w ósmym dniu abstynencji. :-)
UsuńW moim przypadku czas był sprzymierzeńcem nie wrogiem.
UsuńGratuluję ćwierćwiecza w AA. Trzymaj się zdrowo!
OdpowiedzUsuńGratuluję Meszugen i duży szacunek za za Twoje 25 łat
OdpowiedzUsuńMój kolega żartowniś mówi czasem tak "wieś Bartek te pierwsze 25 łat jest przerąbane,a potem tu już leci"😄 Kolejnych 24 godzin życzę
Bartek
Każdy jubileusz jest ważny. Twoje, Meszuge 25 lat, gratulacje, jak też pierwsza rocznica, chyba najpiękniejsza, pokazują niedowiarkom, że można nie pić, pomimo wszystko.
OdpowiedzUsuńW czasach, kiedy jeszcze w modzie były mityngi rocznicowe, jakoś tak, dziwnym trafem, zawsze na którejś rocznicy alkoholika pojawiał się też nowicjusz.
UsuńPrzyjęć już dawno nie robimy (Opole, 3-4 grupy), ale rocznice nadal są ważne. Jako świadectwo, że można, że się da.
Dobra robota. Gratulacje! Dużo zdrowia życzę.
OdpowiedzUsuńGratulacje. Ćwierć wieku, kawał czasu. Zdrowia życzę.
OdpowiedzUsuńSzpak Marceli
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńJak ten czas leci Szczęśliwości .Właśnie czytam kolejny raz Twoje książki zawsze robię to zimą jest to wspaniały przerywnik i mała analiza siebie.I ja i Twoje książki dziś mają inne znaczenie jest to wspaniałe doświadczenie i przeżycie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam...
Gratulacje
OdpowiedzUsuń