Od lat obserwuję w komentarzach na swoim blogu, ale także w wielu innych miejscach, kompletnie bezsensowne kłótnie, sprzeczki i wojny, na temat ewentualnej możliwości całkowitego wyleczenia się z alkoholizmu. Zwolennicy niewyleczalności mają za sobą psychologię i medycynę (choć terapia kontrolowanego picia wprowadziła tu sporo zamieszania), a ich oponenci mają swoje przekonania i religijne wierzenia. Jedni i drudzy nie dysponują żadnymi wynikami jakichkolwiek rzetelnych badań czy wiarygodnych doświadczeń.
Od około 10-12 lat do tych infantylnych wojenek włączana jest treść naszej książki, „Anonimowi Alkoholicy”. Wcześniej próby twierdzenia, że się jest człowiekiem wyleczonym z choroby alkoholowej, powodowały jedynie prostą diagnozę: masz nawrót, chce ci się pić. W każdym razie obie strony przywołują fragmenty treści Wielkiej Księgi, próbując w ten sposób dowieść swoich racji. I obie mają co cytować, mają na co się powoływać.
Tyle lat… tak wielu ludzi… Czy Wy w końcu nie możecie zrozumieć, że ta książka jest nie tylko źle przełożona, ale i źle napisana? Nie wiem, czy to wina autora, czy może redaktora (Toma Uzzella, wykładowcy z New York University, który skrócił tekst o jedną trzecią, a może nawet o połowę), bo nie to jest najważniejsze. Wielka Księga zawiera wiele treści lub stwierdzeń po prostu ze sobą sprzecznych. Ot i wszystko.
Dość dawno temu zorientowałem się, że kwestia uleczalności lub niewyleczalności alkoholizmu zupełnie mnie nie interesuje. Jakby mnie to nie dotyczyło albo w stopniu minimalnym. A koncentracja życia wokół picia, koncentracja życia wokół niepicia, czy wreszcie koncentracja życia wobec możliwości wyleczenia, to dla mnie nadal takie same manifestacje choroby alkoholowej.




