sobota, 19 kwietnia 2008

Tradycja 8 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Działalność we wspólnocie powinna na zawsze pozostać honorowa, dopuszcza się jednak zatrudnianie niezbędnych pracowników w służbach AA.

Wersja pełna: Anonimowi Alkoholicy nigdy nie powinni stać się zawodowcami. Przez zawodowstwo rozumiemy pomoc udzielaną alkoholikom za opłatą lub na etacie. Możemy jednak zatrudniać alkoholików do świadczenia takich usług, do których musielibyśmy najmować nie alkoholików. Tego rodzaju prace powinny być należycie wynagradzane. Nigdy natomiast nie powinno się płacić za realizację Dwunastego Kroku.


Jak rozumiem Tradycję Ósmą Wspólnoty AA?

W początkowym okresie swojego zdrowienia (trzeźwienia) chciałem, prawdopodobnie jak wielu innych alkoholików, zostać w przyszłości terapeutą. I to raczej w niezbyt odległej przyszłości. Ot, taka dziecinada… Myślę, że działo się to na dokładnie takiej samej zasadzie, jak w przypadku uczennic pierwszej klasy szkoły podstawowej, które już po kilku lekcjach postanawiają zostać kiedyś nauczycielkami. O Ósmej Tradycji AA nie wiedziałem wtedy jeszcze zupełnie nic. O innych Tradycjach zresztą także nie.
 
Mam do siebie sporo żalu o to, że w stosownym (albo jakimkolwiek innym) czasie nie przykładałem się do nauki języków obcych. Gdybym znał na przykład język angielski, to z sensem treści Ósmej Tradycji AA miałbym pewnie zdecydowanie mniej problemów niż miałem. Moja wina… bo przecież nie ludzi, którzy z ogromnym zapałem i poświęceniem dokonali tego tłumaczenia i zrobili to, no… powiedzmy, że najlepiej, jak umieli.
 
W scenariuszach wielu grup AA znaleźć można informację: „Prowadzący lub rzecznik grupy ma prawo przerwać wypowiedź zbyt odbiegającą od tematu, nie mniej nie należy przerywać wypowiedzi innych, zadawać w jej trakcie pytań, komentować ich”. Niejednoznaczna konstrukcja takiego zapisu typu: nie można, ale można, natychmiast przypomniała mi tekst Ósmej Tradycji. Powinno być tak, ale dopuszcza się inaczej… Rzecz jasna natychmiast zabrakło mi warunków, pod którymi dopuszcza się jednak to… zatrudnianie – zwłaszcza, że przecież chciałem kiedyś tam zostać terapeutą. Spekulowałem też namiętnie na temat znaczenia słowa „honorowa”. W języku polskim można przyjąć, że czasem, w pewnych warunkach, oznaczać to może pracę darmową, ale przecież nie zawsze – jeżeli Nowak postąpił honorowo, to przecież nie znaczy jeszcze, że zrobił coś za darmo, gratis. Szukałem więc dodatkowego, głębszego sensu tej… honorowej działalności. Myślałem, że widocznie z jakiegoś ważnego powodu użyto określenia „honorowa”, zamiast po prostu „darmowa”. I, jak się ostatecznie okazało, zupełnie niepotrzebnie traciłem czas…
 
Nie wzbudziło za to moich wątpliwości to, co chyba jednak wzbudzić powinno – zakres tej „działalności” we Wspólnocie AA. W Tradycji Ósmej napisano krótko, że działalność powinna pozostać honorowa, więc założyłem, że dotyczy to każdej działalności i dowolnej pracy na rzecz AA.
Wreszcie jednak pewnego razu wpadł mi w ręce tekst Dwunastu Tradycji AA w angielskim oryginale. Przeglądałem je bez większego zrozumienia, wyszukując jedynie pojedyncze słowa, które byłem w stanie rozpoznać. I tak w treści Tradycji Ósmej zaskoczył mnie bark słowa „honor”, albo „honour” (po amerykańsku lub angielsku). Było za to słowo „nonprofessional”, a to, nawet przy mojej właściwie żadnej znajomości języka, byłem w stanie zrozumieć i przetłumaczyć, jako „nieprofesjonalista”, „nieprofesjonalny”, lub „niezawodowy”. Czyli, nie chodziło o pracę honorową (poważną, zaszczytną), ale po prostu o to, że alkoholicy nie mają być profesjonalistami! No tak, ale jakimi profesjonalistami mają nie być? Czy może profesjonalistami maklerami, prawnikami, lekarzami, bankierami? Na pewno nie! Czyli… mają nie być profesjonalnymi alkoholikami, a dokładnie profesjonalnymi anonimowymi alkoholikami. Nieco później doczytałem jeszcze stosowne komentarze oraz pełny, a nie skrócony, tekst Ósmej Tradycji w książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” i prawie wszystko stało się jasne. Właśnie… prawie, bo zostały bez odpowiedzi jeszcze dwa pytania:
1. Dlaczego niby jakiś anonimowy alkoholik ma nie być profesjonalnym anonimowym alkoholikiem, w czym to szkodzi i komu? W końcu tylu terapeutów…
2. Gdzie powinna przebiegać granica pomiędzy zawodową (profesjonalną) i niezawodową działalnością w służbach Wspólnoty AA?
 
Po ostatnich zmianach ustrojowych w Polsce okazało się, że wiele firm czy instytucji musi nauczyć się funkcjonowania w zupełnie nowych warunkach tak zwanej gospodarki rynkowej. Nie ominęło to również służby zdrowia, a w tym poradni odwykowych. Powstały zresztą już także ośrodki zupełnie prywatne.
Środowisko alkoholików (anonimowych, ale nie tylko) zareagowało z czułością sejsmografu – w przerwach mityngów AA, na forach internetowych i warsztatach, pojawiły się, i co jakiś czas wracają, pytania o to, czyje interesy realizuje w takiej sytuacji alkoholik-terapeuta: swoje, jako alkoholika i członka AA, czy może również swoje, jako pracownika takiej lub innej „firmy odwykowej”?
Nie biorę udziału w takich dyskusjach i spekulacjach, ale trudno jest udawać, że pytania i wątpliwości nie istnieją. Zastanawiałem się więc czasem, czy ja byłbym gotów zawierzyć bezwarunkowo jakiemuś innemu alkoholikowi, gdybym miał wątpliwości, czy chodzi mu tylko o moje dobro, czy może o interes firmy, w której jest zatrudniony, i w której dodatkowych kilku pacjentów może oznaczać lepszy kontrakt z Funduszem, a więc i dalszą pracę dla niego? Albo coś w tym stylu.
Jest też oczywiście także i druga strona medalu – czy, gdybym faktycznie został terapeutą, mógłbym nadal i bez żadnych wątpliwości być jednocześnie członkiem Wspólnoty AA i stosować jej zasady we wszystkich swoich poczynaniach? Czy nie wystąpiłby tu tak zwany konflikt interesów?
 
Ostatecznie po kilku latach takich rozważań doszedłem do odkrywczego (!) wniosku, że Wspólnota AA oraz jej Program mają wymiar duchowy, a przecież duchowe jest to, co niematerialne. Duchowość AA, niesienie posłania tym, którzy wciąż jeszcze cierpią, nie jest na sprzedaż – nie ma i nie może być na nie ceny…
Jakie działania w takim razie mogą podejmować alkoholicy odpłatnie, by pozostać w zgodzie z ideą Ósmej Tradycji? Gdzie leży granica? Teoretycznie łatwo jest na te pytania odpowiedzieć – działanie w ramach Dwunastego Kroku, niesienie posłania drugiemu alkoholikowi, nie może nigdy i w żadnym przypadku wiązać się z jakimiś korzyściami materialnymi. Alkoholik, który rozmawia z drugim alkoholikiem, przedstawiając mu swój dramatyczny „piciorys” i zastosowaną metodę wyzwolenia, jest naturalny i autentyczny, ale jeśli będzie to robił za pieniądze – straci całą wiarygodność w mgnieniu oka.
 
Oczywiste jest, że człowiek, który po osiem godzin dziennie pakuje i szykuje do wysyłki literaturę AA, na przykład w BSK (Biuro Służby Krajowej), nie niesie posłania. Jest pakowaczem i ekspedytorem, i za to trzeba mu normalnie zapłacić, bez względu na to, czy jest alkoholikiem czy też nie. To jest najprostszy przykład. Jednak w życiu nie zawsze jest tak łatwo…
Czy nasza Wielka Księga nie stanowi posłania dla tych, którzy wciąż jeszcze cierpią i to na całym świecie? A przecież Bill W. do końca życia brał za nią tantiemy… Czy jest naruszeniem Ósmej Tradycji praca alkoholika, psychologa i terapeuty? Przecież w swojej pracy może się on (teoretycznie!) opierać na współczesnej psychiatrii i psychologii – nie musi nieść posłania w ramach Dwunastego Kroku Anonimowych Alkoholików…
 
Wspólnota AA nikomu ani nie nakaże, ani nie zabroni wykonywania takiej czy innej pracy zarobkowej. W konkretnych przypadkach pozostaje więc sumienie, uczciwość i osobista rzetelność. Zawsze przecież można zadać sobie proste pytanie: czy zarabiam na tym, że jestem członkiem Wspólnoty AA? A jeżeli nie potrafię odpowiedzieć sam na tak postawione pytanie, to zawsze mogę przecież zapytać sponsora, albo przyjaciół ze swojej grupy… Chciałem kiedyś być terapeutą. Ale czy chciałbym tego równie mocno, o ile w ogóle, w co wątpię, gdybym nie był alkoholikiem? Ano właśnie… I już znam odpowiedź.
 
Granicę i różnicę znakomicie „widzę” na swoim przykładzie. Pisuję różne teksty, recenzje, omówienia na strony internetowe, dla sklepów, wydawnictw itp. Mam z tego pewne profity. No i nie jest dla mnie niczym dziwnym, że zleceniodawca sugeruje czasem, żebym zmienił, poprawił, albo następnym razem uwypuklił… to czy tamto. Normalne. Kto płaci – ten wymaga.
Piszę także różne teksty związane z alkoholizmem i Programem AA, na strony i grupy internetowe oraz na potrzeby czasopism (biuletynów) o charakterze „branżowym” np. „Zdrój”, „Karlik”, „Mityng”, „Warta”. Za tą działalność nie mam żadnych dochodów, czy zysków, ale powiem szczerze, że ma to także swoje zalety – kiedy redaktor naczelny jednego z tych pism zaczął mi stawiać jakieś warunki, spokojnie i bez obaw mogłem jego żądania odrzucić – niosąc posłanie, a tak właśnie traktuję swoje „alkoholowe” teksty, robiąc to latami bez jakichkolwiek korzyści finansowych (materialnych), mogę być odporny na wszelkie naciski. Oczywiście w przypadku tekstów płatnych, na tego typu postawę wobec zleceniodawcy pozwolić bym sobie nie mógł. I to też jest normalne i oczywiste.
 
Gdybym miał istotę Ósmej Tradycji AA wyrazić jednym tylko zdaniem byłyby to słowa zaczerpnięte z Ewangelii św. Mateusza: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie…”.





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



czwartek, 17 kwietnia 2008

Być czy mieć – oto pytanie!

Około 4 lata temu pracowałem już nad Krokami VI-VII AA według programu „strzyżyńskiego”. System pracy, z powodów obiektywnych, pozostawiał wtedy wiele do życzenia. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu na kilkugodzinne sesje. Nie było noclegów, wspólnych posiłków, mityngów, bilansów, itd. Oczywiście było to lepsze niż nic, ale…
Dotrwałem jakoś do końca, ale w takich warunkach założyłem sobie i realizowałem jedynie program minimum: chciałem rozstać się z dwoma poważnymi wadami, które wyraźnie zagrażały mojej dalszej abstynencji i komplikowały mi życie.
Udało się, choć nie bardzo wiem jak (Siła Wyższa?). Jedna z tych wad natychmiast przestała być problemem, natomiast druga okazała się może nie tyle wadą charakteru, co jednym z symptomów typowych dla DDA, w pewnym sensie można by ją nazwać objawem zaburzenia DDA. Przestałem się więc nią „katować” i teraz spokojnie obserwuję, jak powoli zanika.


Być czy mieć, czyli Strzyżyna VI-VII

Moje trzeźwienie z choroby alkoholowej przebiega etapami. Wyznaczają je wielkie i doniosłe (dla mnie!) odkrycia, których dokonuję we współpracy i przy pomocy innych alkoholików podczas różnych spotkań AA-owskich, terapii, warsztatów i innych, na jakich bywam w najróżniejszych miejscach w Polsce.
 
Tym razem, czyli w Strzyżynie, wiosną 2008 roku, podczas pracy nad VI i VII Krokiem, również na coś takiego czekałem. Już od samego początku rozpoznawałem przecież charakterystyczne elementy. Do mojego „ogródka” wpadały, pozornie bez żadnego ładu i składu, „kamyczki”, kawałki układanki, które w odpowiednim momencie mogły i powinny utworzyć czytelny obraz, odkrycie, taki właśnie kamień milowy na drodze mojego zdrowienia.  
Wiele rzeczy jakoś zupełnie mnie nie dziwiło, a jednocześnie, jakby z góry, miałem na to, co się dzieje, pełną wewnętrzną zgodę. Liderka turnusu oznajmiła mi, że mam być liderem grupy. Zapytałem, czy to decyzja czy propozycja, a kiedy usłyszałem, że to pierwsze, bez oporów i grymaszenia zabrałem się po prostu do pracy. Widać tak właśnie miało być.
 
Okazało się, że w naszej grupie są dwie Al-anonki. OK. Będzie trudniej, ale praca w łączonej grupie to większa szansa na poznanie, zrozumienie, doświadczenie. Dwie osoby z grupy posiadają do spółki właściwie pełen komplet moich wad charakteru. OK. Będzie po prostu bardzo, bardzo trudno, bo przecież u innych zawsze najbardziej drażnią nas nasze własne wady.
 
Moje wady, to oczywiście egoizm i egocentryzm, ale nad tak ogólnie określonymi grupami wad trudno jest pracować, problemem są także konkretne przykłady. Wykombinowałem więc, że „walczył będę” z zarozumialstwem (pycha!), lekkomyślnością (zakupy!) i nieumiarkowaniem w jedzeniu (łakomstwo!). 
Co jednak wydawało mi się dosyć dziwne, podchodziłem do tych problemów dość „luźno”, jak gdyby przeczuwając podświadomie, że to nie jest aż takie ważne, że właściwie chodzi o coś innego.
 
Jednym z ciekawszych elementów tej mojej układanki było stwierdzenie kolegi: „jestem niewierzący, ale praktykujący”. Zaskoczenie? Zwykle przecież mówi się odwrotnie: „wierzący, niepraktykujący”. 
Nie jestem pewien, czy ta rzucona pół żartem, pół serio deklaracja rozumiana jest przez jej autora w sposób zbliżony choćby do mojego. Być może nie, ale nie to jest ważne. Istotne – dla mnie – jest pytanie: co jest ważniejsze, obrzędy religijne, kanony wiary (credo), liturgia, czy może po prostu codzienne praktykowanie… miłości i pokory?
 
Poza tym…
Siła Wyższa oczywiście jest wyższa i wszystko może, ale z jakiegoś powodu pewną część „zadania” ja muszę wykonać sam. Muszę! Czemu Jezus czeka z wskrzeszeniem Łazarza, aż ludzie odsuną kamień nagrobny?
 
Ponadto…
Zdaje się, że każdy z nas (w grupie) pełnił lub pełni jakieś służby we Wspólnocie AA lub Al-anon. To przecież, we współpracy z innymi ludźmi najlepiej i najłatwiej ujawniają się moje wady charakteru…
 
I jeszcze…
Napisałem kilka naprawdę fajnych tekstów i tak bardzo zależało mi, żeby inni alkoholicy je zrozumieli, że czasem mocno się wkurzałem, kiedy okazywało się, że moje „wielkie odkrycia” nie robią na nich większego wrażenia. A przecież św. Franciszek pisał, że mam raczej rozumieć niż szukać zrozumienia, i przecież ja tą modlitwę znam od bardzo dawna.
 
A dalej…
Wiktor Osiatyński i jego ostatnia książka… Jedno zdanie ze strony 52 Wielkiej Księgi… Program na 24 Godziny („nie okażę nikomu, że moje uczucia zostały zranione…”). No i wreszcie zasadnicze pytanie: być, czy mieć?
 
Zwykle w pytaniu „być, czy mieć?” konfrontuje się świat wartości duchowych z pragnieniem posiadania dóbr materialnych. Do dziś nie zgadzam się z twierdzeniem, że jedno musi zupełnie wykluczać drugie, ale to już inna historia. Tym razem pytanie to zadałem sobie w zupełnie innym kontekście – czy ja chcę być z ludźmi, czy mieć ludzi? Zgodnie z uproszczoną definicją egoizm kradnie rzeczy, natomiast egocentryzm kradnie ludzi… 
A więc być z ludźmi, czy mieć ludzi?
 
Po kilku dniach doszło do kryzysu w naszej grupie. Kryzysy w takich sytuacjach i warunkach uważam raczej za regułę niż wyjątek. Nie lubię takich sytuacji, ciężko je znoszę, ale zdaję już sobie sprawę, że są one często jedynym motorem napędowym zmian, albo katalizatorem istotnych odkryć.
 
Na koniec zajęć jednego dnia były „miśki”, zapewnienia o sympatii i radości ze wspaniałej współpracy, a następnego, zaraz z samego rana, miałem wrażenie jakby oblano mnie wiadrem pomyj. Okazało się, że na grupie nie jest wcale tak dobrze, że są żale i urazy (kierowane w różne strony), a współpraca i zaufanie wcale nie są takie idealne. Czułem się oszukany wcześniejszymi, najwyraźniej nieszczerymi, deklaracjami, ale… Stało się wtedy coś nieprawdopodobnego, coś, na co absolutnie nie byłoby mnie stać jeszcze nie tak dawno.
Pięć lat wcześniej całą winę za zaistniałą sytuację przerzuciłbym na członków grupy. Rok temu pewnie przyznałbym się do swojego kawałka, ale również wykazał, że i pozostali nie są bez winy. Tym razem jednak zrobiłem coś zupełnie innego – zapominając o swoich zranionych uczuciach, własnych racjach, rzeczowych argumentach i innych takich, w ułamku sekundy stanąłem w postawie pokory i wziąłem na siebie całą odpowiedzialność na konflikt. Oczywiście także przeprosiłem.
Kryzys przestał istnieć po kilkunastu minutach. Jeżeli „winowajca” przyznał się bez oporów i nawet przeprosił, cóż można zrobić więcej? W takim momencie nie ma już przecież, z kim i o co walczyć.
 
Jak się to stało, dlaczego zrobiłem tak właśnie? Z dwóch powodów. Po pierwsze słuchałem, co mówią członkowie grupy i nie tylko słuchałem, ale słyszałem ich i rozumiałem – na przykład wcześniejszy brak szczerości i otwartości. Po drugie okazało się, że ważniejsza była dla mnie tym razem dalsza zgodna i zdrowa atmosfera w grupie, niż moje żale, urazy i zranione uczucia. Mieliśmy do wykonania niezwykle ważne zadanie, a założone cele byliśmy w stanie osiągnąć tylko razem, wspólnie.
Poza tym, co na pewno też nie jest bez znaczenia, staram się nie zapominać o zasadzie, którą coraz częściej i to z powodzeniem, próbuję stosować w swoim życiu: „twoja racja – mój spokój”. Wynika ona z mojej identyfikacji z Preambułą AA – ja, jako anonimowy alkoholik, nie muszę popierać ani zwalczać żadnych poglądów. Nawet swoich własnych…
 
Taka analiza ładnie wygląda z perspektywy czasu, ale wtedy wszystko działo się w sekundach. Moja reakcja była automatyczna, odruchowa, spontaniczna i nieprzemyślana, a to oznaczało po prostu, że pod pewnymi względami zmieniłem się daleko bardziej, niż mi się wydawało. Kiedy się zmieniłem? Nie wiem. Może trzy miesiące wcześniej, a może poprzedniego dnia, gdy szukałem odpowiedzi na pytanie: być, czy mieć… ludzi?
 
Później był jeszcze jeden konflikt. Zupełnie już nie związany ze mną. Jedna osoba została przez innych dość agresywnie zaatakowana. Mam wrażenie, że ten kryzys udało mi się rozwiązać całkiem nieźle, ale znów tylko dlatego, że słyszałem ludzi wokół mnie, mogłem i chciałem poświęcić im uwagę no i byłem obecny w rzeczywistości. Zwłaszcza to ostatnie jest dla mnie bardzo istotne. Większą część swojego życia spędziłem przecież w krainie iluzji, w świecie własnych wyobrażeń o sobie, o ludziach, o życiu…
 
Przez cały ten czas niezwykle ważna była dla mnie determinacja, akceptacja, wyrozumiałość, zapał i życzliwość, wszystkich członków naszej grupy. Jak mawia mój sponsor, wystarczy żeby nie chciała porozumienia jedna tylko osoba, a nigdy się nie dogadamy. Tym razem wiedziałem i wyraźnie czułem, że chcieliśmy wszyscy. I mimo, że nie zawsze było milutko, chciałem być z ludźmi z naszej grupy…
 
W pewnej książce znalazłem informację o tym, że dla wszystkich (podobno) alkoholików typowy jest niedobór podstawowych umiejętności społecznych. Jeśli o mnie chodzi, zgadzam się w 100%.
 
Przecież ja nigdy, nawet przed uzależnieniem, nie potrafiłem stworzyć jakichkolwiek zdrowych relacji z innymi ludźmi. Wiecznie czułem się inny, z boku, nierozumiany. Aż w końcu, poprzez uzależnione i destrukcyjne picie, doprowadziłem do ostatecznego zaniku swoich zdolności (jeżeli w ogóle jakieś miałem) do budowania więzi i bliskości z kimkolwiek. Nie umiejąc być z ludźmi, próbowałem ich mieć, bo przecież nadal i wciąż byli mi potrzebni – ktoś w końcu musiał jakoś tam zaspokajać moje potrzeby emocjonalne, seksualne, materialne i inne. I tu jest właśnie pies pogrzebany, istota błędu, clou programu, czy jak tam jeszcze to nazwać. Lekkomyślność? Sześć par spodni? Jak będę musiał przez dwa kolejne miesiące zaciskać pasa, to się oduczę nieodpowiedzialnych wybryków. Nieumiarkowanie w jedzeniu? Dieta, zmiana przyzwyczajeń i nawyków żywieniowych. Uda się, to dobrze, a jak się nie uda, to po prostu zejdę z tego świata jako grubasek, wcześniej klnąc i narzekając przy każdym wiązaniu butów.
 
Stare powiedzenie AA-owskie mówi, że najpierw rzeczy najważniejsze. A więc gdzie są moje priorytety? I jak faktycznie wygląda moja odpowiedź na pytanie: mieć ludzi, czy być z ludźmi? Jeśli Bóg (jakkolwiek Go nie pojmuję) stworzył człowieka na Swój obraz i podobieństwo, to zbliżyć się do Niego mogę na tym świecie tylko poprzez innych ludzi – to powinno ułatwić znalezienie odpowiedzi.
 
Jeżeli stawiam na „być”, to przecież nadal mam te niedobory podstawowych umiejętności społecznych, nie „naumiałem się” ich przez kilkanaście dni w Strzyżynie. Myślę jednak, że stało się tam coś bardzo ważnego, znalazłem swoją drogę do… wyzdrowienia z alkoholizmu i pokonałem na niej całkiem niezły dystans. 
 
Do Czytelnika, jeśli taki się znajdzie.
Jeśli nie rozumiesz mojej opowieści – nic nie szkodzi. To przecież moja „bajka”. Ty pewnie masz swoją. Jeżeli się kiedyś spotkamy, chętnie posłucham Twojej historii i starał się będę zrozumieć… i ją i Ciebie.




Dużo więcej w moich książkach



środa, 19 marca 2008

Tradycja 7 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Każda grupa powinna być samowystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.

Wersja pełna: Poszczególne grupy AA powinny być w całości finansowane z dobrowolnych datków swoich członków. Uważamy, że wszystkie grupy wkrótce powinny to osiągnąć. Uważamy również, że wszelkie publiczne starania o pieniądze, prowadzone zarówno przez grupy jak i przez kluby, szpitale czy inne instytucje spoza AA, podczas których korzystano by z imienia AA są wyjątkowo niebezpieczne. Uważamy ponadto, że przyjmowanie poważniejszych funduszy z jakiegokolwiek źródła oraz darów pociągających za sobą jakiekolwiek powiązania jest nie wskazane. Niepokoi nas także fakt, że niektóre grupy AA gromadzą w swych kasach nadmierne fundusze, ponad rozsądną rezerwę, bez jasno określonego celu, jakiemu pieniądze te posłużą w ramach AA. Doświadczenie przekonało nas wielokrotnie, że nic nie niszczy naszego duchowego dziedzictwa tak niezawodnie, jak daremne spory o własność, pieniądze i władzę.

Jak rozumiem Tradycję Siódmą Wspólnoty AA?

Wśród Dwunastu Tradycji Wspólnoty, dwie wydawały mi się proste, jasne i niebudzące absolutnie żadnych wątpliwości: Tradycja Trzecia oraz Tradycja Siódma. Zwłaszcza tą ostatnią bardzo szybko i dość pochopnie uznałem za śmiesznie prostą. Oczywiście, po pewnym czasie, okazało się, że tylko częściowo i w sumie dość powierzchownie rozumiałem, o co w niej tak naprawdę chodzi.
 
Duży, otwarty, rocznicowy mityng. Obecnych jest wielu gości z zewnątrz, to znaczy nieuzależnionych. W odpowiednim momencie zaczyna wśród zebranych krążyć kapelusz. Kiedy przeszedł przez ręce połowy zgromadzonych, ktoś gorączkowo zaczął szeptać coś do ucha prowadzącemu. Chwilę później usłyszeliśmy jego komunikat: „ja bardzo przepraszam, ale do kapelusza mogą wrzucać tylko alkoholicy – grupa AA jest samowystarczalna i nie może przyjmować dotacji z zewnątrz”.
Miałem pretensje i żal do prowadzącego. Zareagował zbyt późno i doprowadził przez to do bałaganu i zupełnie niepotrzebnego zamieszania. Część gości już coś tam do kapelusza wrzuciła i w tej chwili nie wiadomo było zupełnie, co robić dalej – zwracać, czy jak?
Minęło kilka lat, zanim – wspominając to wydarzenie – zorientowałem się, że prawdziwym problemem nie był wówczas bałagan na mityngu, ale nasze kompletne niezrozumienie istoty Siódmej Tradycji. Kolejny raz okazało się, że dobra wola i zaangażowanie mogą być bardzo cenne, jednak nie zastąpią rzetelnej wiedzy, zrozumienia i doświadczenia. A w to, niestety, trzeba włożyć trochę pracy i wysiłku…
 
Tradycja Siódma pojawiła się we Wspólnocie AA stosunkowo późno. W pierwszych latach swojej działalności Anonimowi Alkoholicy prosili o dotacje i otrzymywali je – choć wydaje się, że nigdy w takiej wysokości, jakby sobie życzyli. Dopiero w 1945 roku powiadomili Johna D. Rockefellera oraz innych darczyńców, że od tej chwili nie potrzebują już pomocy finansowej.
Od tego czasu Rada Powierników konsekwentnie odmawiała przyjmowania dotacji z zewnątrz. Warto jednak pamiętać, że Rada Powierników to nie cała Wspólnota – Tradycje AA przyjęte zostały dopiero podczas pierwszej Konwencji Międzynarodowej AA w Cleveland (VII 1950). Oznacza to, że właściwie dopiero wtedy Wspólnota zadeklarowała oficjalnie i jako całość zasadę pełnego samofinansowania.
W książce „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” użyte zostało w związku z tym następujące stwierdzenie: „nieodpowiedzialni stali się wreszcie odpowiedzialni”, które, przyznam, zawsze mocno mnie porusza.
Fakt, że Siódma Tradycja nie obowiązywała we Wspólnocie AA „od zawsze” o dziwo, bardziej mnie do niej przekonuje, więcej mam do niej zaufania, niż gdyby okazało się, że stanowi ona czyjeś… no, powiedzmy „objawienie”. Jeśli zmiana nastąpiła tak późno, to niewątpliwie jako wynik całego szeregu konkretnych, trudnych, lecz wartościowych doświadczeń. Można zresztą poczytać o nich w naszej literaturze.
 
Czasem od osób biegle władających angielskim słyszę zarzut, że słowo contributions występujące w wersji oryginalnej, zostało błędnie przetłumaczone jako dotacje, podczas kiedy dotacje to faktycznie po angielsku subsidy. Jestem jednak przekonany, że w tym wypadku polskie tłumaczenie doskonale oddaje sens i ducha Siódmej Tradycji. Zwłaszcza, że w jej wersji dłuższej można znaleźć takie oto zdanie: „Uważamy ponadto, że przyjmowanie poważniejszych funduszy z jakiegokolwiek źródła oraz darów pociągających za sobą jakiekolwiek powiązania jest nie wskazane”.
 
W takim razie okazuje się, że podczas mityngu, który opisałem wyżej, popełniony został dość poważny błąd – anonimowy, kilkuzłotowy datek wrzucony do kapelusza przez sympatyka AA, gościa otwartego mityngu, nie jest dotacją. Podobnie, jak nie jest dotacją złotówka rzucona w kościele na tacę, lub do jakiejś skarbonki. Jak w takim razie mogłaby wyglądać dotacja, której nie powinna przyjmować żadna grupa? Przykład: Prezydent miasta Psia Dziura udzielił psiodziurzańskim grupom Anonimowych Alkoholików dotacji w wysokości stu tysięcy złotych z przeznaczeniem na rozbudowę infrastruktury, a w szczególności na zakup… To jest dotacja. Anonimowy datek Al-anonki w wysokości 2,00 PLN – nie.
 
Grupa powinna… Wydaje się to oczywiste, ale może warto powtórzyć – grupa AA nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej, czy jakiejś innej, która mogłaby przynieść jej dochody. Jeśli więc grupa POWINNA, to powinność ta spoczywa na jej członkach, a konkretniej mówiąc – także na mnie. Samowystarczalność… Grupa ma SAMA (poprzez swoich członków) zadbać o zapewnienie funduszy na swoje potrzeby, a pieniędzy w grupie ma WYSTARCZYĆ. Oznacza to, że pieniędzy ma grupie starczyć na pokrycie kosztów jej funkcjonowania i działalności (Piata Tradycja!!!), ale też nie powinno ich być zbyt wiele. Warto też pamiętać, że Wspólnota AA nie kończy się na mojej grupie, a ciastka, kilogramy kawy i cukru (tak zwane przejadanie kapelusza) oraz symboliczna zwykle opłata za salę, to jeszcze nie wszystkie niezbędne koszty.
 
Odpowiedzialność – wartość, która najsilniej kojarzy mi się z Siódmą Tradycją i stanowi jej istotę. W sposób kompletnie nieodpowiedzialny, nieomalże jak kilkuletnie dziecko, przez całe swoje pijane życie wyciągałem rękę (w ten czy inny sposób) do kogoś, kto mógł mi zapewnić dalsze picie. Czasem była to żona, od której pożyczałem, i jakoś nigdy nie oddawałem, pieniądze z domowego budżetu, spychając także na nią obowiązek załatania braków… jakoś – to mnie już nie obchodziło. Pożyczałem również pieniądze od przyjaciół, znajomych, a nawet sąsiadów. Prosiłem, wyłudzałem albo wymuszałem podwyżki w zakładzie, ale przecież tak naprawdę moja praca nie była warta pewnie ani połowy z tego, co zarabiałem – sporą część dniówki byłem przecież albo podpity, albo skacowany… Jednocześnie przez cały ten czas, dzień za dniem, ktoś, opłacał salę, w której spotykali się ludzie gotowi mi pomóc. Członkowie AA kontaktowali się ze sobą, drukowali książki i ulotki, tworzyli sieć ratunkową – także dla mnie – stale gotową na przyjęcie nieszczęśnika, gdy tylko zechce on z niej skorzystać.
Rzecz jasna większość z tych działań była związana z bezinteresownym niesieniem posłania w ramach Dwunastego Kroku… większość, ale nie wszystkie. Jako człowiek żyjący wreszcie w realnej rzeczywistości, a nie w krainie iluzji, muszę zdawać sobie sprawę, że niektóre z działań Wspólnoty wiążą się z kosztami. Jestem teraz członkiem Wspólnoty, ale czy nadal, po staremu, rachunki za mnie ma płacić ktoś inny?
 
Trzeźwość, co chyba oczywiste, nie jest na sprzedaż, gdybym jednak porównał ją do towaru, to niewątpliwie miałaby wtedy słuszność zasada: wart towar swej ceny. Jeśli więc płacę drobniakami, albo pozwalam, żeby za moją trzeźwość płacił ktoś inny…
Świadomość, że nikt nie może „kupić” Wspólnoty AA za żadne pieniądze niewątpliwie zwiększa moje poczucie bezpieczeństwa. Dzieje się tak dlatego, że Wspólnota sama płaci swoje rachunki i koszty.
A właśnie, ile ja „zapłaciłem” w tym miesiącu za swoje bezpieczeństwo?
 
We wszystkich tych, i wielu podobnych, rozważaniach na temat odpowiedzialności, samowystarczalności, nieprzyjmowania dotacji itd., jest jeden element, co do którego stale i wciąż mam wątpliwości. Chodzi o wynajmowanie sal na potrzeby spotkań (mityngów) grup AA, za kwoty zupełnie symboliczne, stanowiące ułamek rzeczywistej i realnej wartości najmu takiego pomieszczenia.
Czy faktycznie grupa jest samowystarczalna i nie przyjmuje dotacji, jeśli spotykać może się właściwie tylko i wyłącznie dzięki dobrej woli (łasce?) właściciela sali, który udostępnia ją na przykład za kwotę dziesięciu lub dwudziestu złotych miesięcznie? Właściciel, albo administrator, czy dysponent, może ze swoją własnością robić, co mu się żywnie podoba, to po pierwsze. Po drugie, często wykazuje on autentyczną życzliwość i dobrą wolę, i chwała mu za to. Tylko czy my, jako Wspólnota AA, możemy i powinniśmy przyjmować takie... prezenty?
 
W grudniu 2008 roku napisałem na ten temat artykuł pod tytułem „AA – analiza krytyczna czyli… co mi się nie podoba we Wspólnocie”, stanowiący swego rodzaju dopełnienie tematu 7 Tradycji AA.
 
Ostatnio wyjątkowo często słyszę w środowiskach AA pytanie: do kogo należą pieniądze zebrane podczas mityngu do kapelusza? Moim zdaniem datek wrzucony do kapelusza, w tym momencie i bez najmniejszej wątpliwości staje się własnością Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Grupa, sumienie grupy, jest tylko i wyłącznie dysponentem tych pieniędzy, a wszelkie decyzje w tej sprawie świadczą o odpowiedzialności tworzących ją alkoholików.





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.




wtorek, 18 marca 2008

Warsztaty sponsorowania

01.03.2008 odbyły się w Strzelcach Opolskich Pierwsze Warsztaty Sponsorowania organizowane przez Intergrupę Śląska Opolskiego. Pierwsze, bo jest nadzieja, że będą następne. Może za rok…

Warsztaty sponsorowania, Strzelce Opolskie 2008

Wszystko jednak zaczęło się od pieniędzy. Podczas jednej z intergrupowych dyskusji na temat podziału kapelusza, ktoś stwierdził, że jeśli pokrywamy tylko wydatki związane z funkcjonowaniem Intergrupy, a całą resztę pieniędzy radośnie i beztrosko odsyłamy dalej (na Służbę Krajową i do Regionu), to pewnie jest to bardzo wygodne, może nawet dobrze widziane, ale tak jakby nie do końca odpowiedzialne. No i wpadło komuś do głowy, żeby za część tych pieniędzy zrobić coś dla zaspokojenia realnych i palących potrzeb grup zrzeszonych w Intergrupie. Coś, czyli warsztaty.

Na terenie IŚO sponsorowanie leży. Totalna klapa. Według moich szacunków (oczywiście mogę się mylić) ma sponsora, jest sponsorowanym lub jedno i drugie, około 10-15% alkoholików. I zwykle ten „sponsoring” polega i ogranicza się do wymiany numerów telefonów i informacji: „wiesz, jakby ci się chciało pić, to możesz do mnie zadzwonić choćby w środku nocy”.
Często widzę, że kiedy pada określenie „praca ze sponsorem”, wielu przyjaciół wyraźnie nie wie, o co chodzi. Mam wrażenie, że sponsor w AA jawi się wielu aowcom jako coś w rodzaju koła ratunkowego przydatnego tylko na wypadek głodu alkoholowego i… to właściwie wszystko.

Opolszczyzna to kraniec Polski, ale kontaktów z resztą kraju powoli nam jednak przybywa i tak jakoś zaobserwowaliśmy podczas rozmaitych wyjazdów i spotkań, że w rejonach, gdzie sponsoring jest na dobrym poziomie, nie ma większych problemów ze służbami, z odchodzeniem grup AA od Tradycji, z łamaniem zasad, z tworami hybrydowymi typu Abstynencki Klub AA, z zapiciami, z dużą rotacją na grupach i „znikaniem” nowicjuszy, itp.
Nie muszę chyba dodawać, że i z obsadzaniem służb na grupach i w samej Intergrupie też mamy na Opolszczyźnie ogromne problemy – padło więc na warsztaty sponsorowania.

Najpierw obawiałem się, że całe te warsztaty to będzie spotkanie 4-5 osób, organizatorów z ramienia IŚO. Kiedy już warsztaty się zaczynały i okazało się, że uczestników jest około czterdziestu (z różnych miejsc w kraju i z zagranicy), to znowu martwiłem się, że to może za dużo i może nie uda się nawiązać tak bliskiej współpracy, jakby to było w małej, kilkuosobowej grupce. Potem jeszcze pośmiałem się z siebie, kpiąc w duchu, że takiemu alkoholikowi jak ja, to nie ma szansy nijak dogodzić, a za chwilę już nie było czasu na śmiechy i kpiny, bo warsztaty się rozpoczęły i trzeba było intensywnie myśleć i uważnie słuchać. A było czego!

Przebiegu warsztatów opisywał z detalami nie będę – kto był, ten pamięta, a kto nie był, ten… taką widocznie z jakichś powodów podjął decyzję; może nie mógł; może będzie następnym razem.
Pozwolę sobie natomiast na kilka uwag:

- Założony program został zrealizowany w całości, choć już w trakcie okazało się, że warto byłoby, kiedyś w przyszłości, wrócić do tematu sponsorowania grupowego. Nasze spotkanie było jednodniowe i wszystkiego się w nim upchnąć nie dało, więc...



Ciąg dalszy oraz dużo, dużo więcej w moich książkach

wtorek, 19 lutego 2008

Tradycja 6 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Grupa AA nie powinna popierać, finansować ani użyczać nazwy AA żadnym pokrewnym ośrodkom ani jakimkolwiek przedsięwzięciom, ażeby problemy finansowe, majątkowe lub sprawy ambicjonalne nie odrywały nas od głównego celu.

Wersja pełna: Problemy pieniędzy, własności i władzy mogłyby z łatwością odwieść nas od naszego nadrzędnego celu duchowego. Dlatego uważamy, że wszelkie majętności, które okażą się naprawdę konieczne AA powinny być oddzielnie zarejestrowane i zarządzane, tak aby oddzielać sprawy materialne od spraw ducha. Grupa AA jako taka nigdy nie powinna prowadzić interesów. Instytucje wspomagające działalność AA, na przykład kluby czy szpitale, które wymagają sporego majątku lub administracji, powinny być zarejestrowane i zarządzane oddzielnie, by w razie potrzeby grupy mogły swobodnie z nich rezygnować. Toteż instytucje te nie powinny używać nazwy AA. Kierować nimi powinni tylko ci, którzy je finansują. W przypadku klubów wskazane jest, by kierowali nimi członkowie AA. Szpitale natomiast i inne zakłady rehabilitacyjne powinny pozostawać całkowicie poza obrębem AA i posiadać właściwy nadzór medyczny. Chociaż grupa AA może współpracować z kim zechce, współpraca ta nigdy nie może przybierać charakteru związku rzeczywistego lub domniemanego z inną organizacją lub popierania jej. Grupa AA nie może z nikim się wiązać.

Jak rozumiem Tradycję Szóstą Wspólnoty AA?

„My, Anonimowi Alkoholicy, nie możemy być panaceum na wszystkie problemy wszystkich ludzi i nie powinniśmy nawet tego próbować” – to cytat z książki „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”.
 
Tradycja Szósta Wspólnoty AA jest oczywistym następstwem i logiczną konsekwencją Tradycji Piątej. W Tradycji Piątej jasno i jednoznacznie określono podstawowy cel istnienia i działania każdej grupy – w Szóstej natomiast wymienione zostały te sprawy, którymi grupa AA zajmować się nie powinna. Tekst Szóstej Tradycji jest w pewnym sensie wyjątkowy, gdyż – jak niewiele innych – zawiera w treści od razu zarówno wyjaśnienie, jak i odpowiedź na pytanie, dlaczego? Ano, właśnie dlatego „…ażeby problemy finansowe, majątkowe lub sprawy ambicjonalne nie odrywały nas od głównego celu”, a cel ten, jak wspomniałem, określony został w Tradycji Piątej. Może się to wydawać odrobinę dziecinne, ale pytanie, „dlaczego?” można zadawać dalej: dlaczego niby zajmowanie się sprawami finansowymi, majątkowymi, miałoby odrywać nas, to jest jakąś grupę AA od głównego celu? Nie mam właściwie żadnych osobistych doświadczeń związanych z jakimś spektakularnym naruszeniem zasad zawartych w Szóstej Tradycji, które mógłbym wykorzystać, jako ilustrację. Może tylko…
 
Kiedy wiosną 1988 roku po raz pierwszy trafiłem na mityng AA, w naszym małym środowisku jeszcze słychać było echa „wielkiej wsypy”. Pokazywano mi nawet budynek, który alkoholicy mieli kupować i przerabiać na klub abstynenta. Przy okazji „wyparowały” jakieś fundusze, ktoś wrócił do picia…
Formalnie rzecz biorąc, to nie grupa, czy może grupy, podjęły owe działania, ale to tylko pozory – inicjatywa i członkostwo w klubie (i zdaje się w jakiejś fundacji, a może stowarzyszeniu – nie jestem pewien) to w 99,99% alkoholicy i pamiętam jeszcze, jak ta sprawa wracała jak bumerang przed mityngami, w czasie przerw, po mityngach, a nawet w ich trakcie. Były to moje pierwsze tygodnie w AA, nie docierała do mnie jeszcze treść Kroków, a co dopiero mówić o jakichś Tradycjach, ale atmosfera skandalu i sensacji nawet mi się podobała, przypominała bowiem „haj”, na jakim funkcjonowałem w czasie picia.
 
Z braku własnych, osobistych doświadczeń, poszukując przekonywających argumentów, sięgnąłem do literatury, a zwłaszcza do historii Wspólnoty. Dopiero wtedy zorientowałem się, że w książkach: „Anonimowi Alkoholicy”, „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” i innych, znaleźć można cale mnóstwo przykładów opisujących, jak w pionierskich czasach Wspólnoty alkoholicy angażowali się w rozmaite (cóż z tego, że bardzo wartościowe) przedsięwzięcia i jak zawsze kończyło się to niepowodzeniem, czy wręcz katastrofą, zarówno dla samego przedsięwzięcia, jak i dla grupy. Co ciekawe, okazało się, że geneza istoty treści Szóstej Tradycji AA sięga czasów o wiele wcześniejszych niż dzieje Wspólnoty. I tak na przykład w „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” autor wspomina świetność i upadek Towarzystwa Waszyngtońskiego, będącego ruchem zainicjowanym w Baltimore w połowie XIX wieku, które miało w rękach rozwiązanie problemu alkoholizmu. Początkowo Towarzystwo składało się wyłącznie z alkoholików, starających się pomóc jeden drugiemu i jego pierwsi członkowie zdawali sobie sprawę, że powinni poświęcić się tylko temu jednemu celowi. Z czasem w szeregi Towarzystwa Waszyngtońskiego wstępować zaczęli także ludzie nieuzależnieni, rozmaici politycy i reformatorzy, a samo Towarzystwo angażowało się w najrozmaitsze działania społeczne, zajmując często wyjątkowo skrajne stanowisko w różnych kwestiach. Towarzystwo utraciło w ten sposób wszelką skuteczność w niesieniu pomocy alkoholikom i ostatecznie rozpadło się w niedługim czasie. O Towarzystwie Waszyngtońskim już wspominałem, ale przykład ten jest tak wymowny, że warto, by we Wspólnocie AA był dobrze znany i pamiętany.
 
Na treść Szóstej Tradycji mieli też w pewnym sensie wpływ… franciszkanie. W czasach św. Franciszka z Asyżu (XI – XII wiek) ślubowanie osobistego ubóstwa nie było niczym wyjątkowym, ale to on właśnie, prawdopodobnie jako pierwszy w średniowiecznej Europie, w założonej przez siebie wspólnocie uznał ubóstwo za fundamentalne dla realizacji określonych celów. Po co franciszkanie mieli wystawiać się na pokusy i rozpraszać, jeśli nie było to potrzebne do realizacji ich misji? Dziś Wspólnota AA zajmuje podobne stanowisko: im mniej mamy pieniędzy (oczywiście poza tymi, które niezbędne są do realizacji Piątej Tradycji) i własności, o które można się kłócić, tym większa koncentracja na wyznaczonym celu.
 
Wspomniałem wcześniej, że nie mam własnych doświadczeń w tym temacie, jednak okazało się, że…
Dziś w lokalnej rozgłośni radiowej brałem udział w cyklicznej audycji dotyczącej możliwości życia bez alkoholu osób uzależnionych. Tematem tej edycji programu była terapia odwykowa i Wspólnota AA.
Zgodnie z moimi obawami, w pewnym momencie padło pytanie o to, co ważniejsze, AA czy terapia oraz prośba o ich porównanie. Stanąłem przed dość trudnym zadaniem: jako członek Wspólnoty nigdy nie zajmuję stanowiska w takich sprawach, nigdy nie konfrontuję ze sobą terapii i AA, a jeśli już cokolwiek na ten temat mówię, to ograniczam się do stwierdzenia, że z obu korzystałem, lub korzystałem i obu dużo zawdzięczam. Jednocześnie, nie urażając autorów programu i słuchaczy, starałem się wyjaśnić, że Wspólnota AA, nie łącząc się absolutnie z nikim, jest gotowa współpracować z każdym – dla dobra alkoholików.
 
W „Jak to widzi Bill” znaleźć można następujące stwierdzenie: „Winniśmy na serio postawić sobie pytanie, ilu alkoholików wciąż pije na skutek tego, że nie udało nam się nawiązać zgodnej i owocnej współpracy z innymi inicjatywami i instytucjami zajmującymi się chorobą alkoholową – czy to dobrymi, czy złymi, czy nijakimi”. Ano właśnie – współpraca tak, ale jakakolwiek zależność czy związki – nie. Dziś nie czas już pewnie na spektakularne przedsięwzięcia z okresu pierwszych dziesięciu lat istnienia AA. Grupy nie próbują już budować własnych szpitali czy schronisk, nie starają się o zmianę systemów prawnych lub edukacyjnych, natomiast realizacja Szóstej Tradycji AA jest widoczna w takiej właśnie audycji. Wykorzystując fale radiowe wszyscy staramy się pomóc osobom uzależnionym, jednak sposoby czy metody realizatorów programu, biorącego w niej udział lekarza i zapraszanych czasem Anonimowych Alkoholików, mogą się dość mocno różnić.
 
W takich, czy jakichkolwiek innych wystąpieniach publicznych, zawsze warto pamiętać, żeby nie dać się sprowokować lub nakłonić do zajęcia stanowiska w jakiejkolwiek sprawie oraz nie pozwolić na żadne połączenie AA z rozgłośnią radiową lub telewizyjną, redakcją gazety itp. Nazwa „AA” (Anonimowi Alkoholicy) jest własnością Wspólnoty i może być wykorzystywana tylko przez nią, do własnych celów. Jeśli jakakolwiek grupa alkoholików zajmie oficjalne stanowisko w dowolnej sprawie „zewnętrznej”, to niewątpliwie i na sto procent natychmiast znajdzie się inna grupa, reprezentująca zdanie odmienne. Grozi to rozłamem, a warto stale pamiętać, że przecież wyzdrowienie każdego z nas zależy od naszej jedności.
 
Czasem z niepokojem obserwuję różne „integracyjne mityngi AA”, czy inne podobne przedsięwzięcia grup starających się w ten czy inny sposób zaistnieć pełniej w społeczności lokalnej. Przyłączenie się do kogoś, czy połączenie się z kimś – nawet w celu jak najbardziej szczytnym – zawsze grozi utratą tożsamości. Czy, na skutek takich, radośnie beztrosko podejmowanych działań integracyjnych, „wygra” duchowość AA, czy może siła ekonomiczna lub polityczna potencjalnego partnera (sponsora)? Spekulował nie będę, ale wizja Referatu AA Urzędu Miasta i Gminy w…, wyjątkowo mi się nie podoba.
 
Pieniądze, władza, wpływy, ambicje… Zawsze były w stanie podzielić ludzi, jeśli tylko nie zdecydowali się oni – jako wspólnota – trzymać się od tego wszystkiego z daleka, a zająć tym, co najważniejsze. W swoim prywatnym życiu każdy z nas dokonuje własnych wyborów, podejmuje jakieś decyzje, ale jako Anonimowi Alkoholicy dbać musimy o to, „ażeby problemy finansowe, majątkowe lub sprawy ambicjonalne” pozostały z dala od sal mityngowych, spotkań Intergrup, Regionów i Konferencji – dla dobra nas wszystkich, a także tych, którzy jutro, za miesiąc czy rok, trafią na swój pierwszy mityng, podniosą rękę i powiedzą: mam na imię… jestem alkoholikiem.
 
Podczas ostatnich wyborów, obserwowałem na sobie, jak moja sympatia, zaufanie i życzliwość dla przyjaciela z AA, zmieniają temperaturę, gdy okazało się, że głosował on na tego durnia… oszołoma…
Kilka dni temu, byłem świadkiem, jak obrzucili się wyrazami powszechnie uznawanymi za wulgarne dwaj koledzy z mityngów – chodziło o sukcesy, a może ich brak, lokalnego klubu sportowego.
Ale to przecież jeszcze nie są problemy. Nawet nie problemiki. Boję się wyobrażać sobie, jakie konsekwencje pociągnęłoby za sobą oficjalne opowiedzenie się Wspólnoty AA w Polsce za kandydatem X, albo Y. Dla wielu zwolenników kandydata Z, miejsca w tej Wspólnocie i przy mityngowym stole już by pewnie nie było.




Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.




niedziela, 17 lutego 2008

Historia grupy AA Wsparcie

Najmłodsza grupa AA w Opolu i pewnie dlatego jedyna, której narodziny i geneza są jeszcze pamiętane przez niektórych członków Wspólnoty AA w naszym mieście. Brałem czynny udział w jej zakładaniu…Oficjalnie grupa powstała 27.01.2001, ale oczywiście wszystko zaczęło się o wiele wcześniej.


Na "wariackich papierach", z wiatrem i pod wiatr…
(historia grupy AA „Wsparcie” w Opolu)


W roku 2000 powstała w Opolu grupa wsparcia dla alkoholików. Z perspektywy czasu postrzegam ją, jako twór nieco dziwny, ale wtedy wydawała się bardzo dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza dla tych z nas, którym po zakończeniu terapii odwykowej (albo blisko jej końca) brakowało podczas mityngów AA-owskich bezpośredniego kontaktu z grupą, tak zwanych zwrotów, sugestii, żywej wymiany zdań, itp. Z założenia jednak grupa wsparcia nie miała mieć nic wspólnego ani ze Wspólnotą AA, ani z terapią. Miała wspierać, cokolwiek to znaczy… Grupa ta funkcjonowała kilka miesięcy (spotkania odbywały się w piwnicy kościoła o.o. franciszkanów, w soboty o 17:00) i po okresie dynamicznego rozwoju, zaczęła dość szybko podupadać. Zwłaszcza po tym, jak „starzy” AA-owcy zaczęli mówić, że „młodzi” bawią się tam w terapię, udzielają porad itp. Moim zdaniem, wiele w tym było racji i… ogólnie rzecz biorąc, nie był to udany eksperyment.

W tym samym czasie chyliła się też ku upadkowi grupa AA „Gawra”. Ulokowana na peryferiach miasta, funkcjonowała całkiem nieźle dopóki w samej „Gawrze” (taka nieco lepsza noclegownia czy schronisko) mieszkali założyciele i opiekunowie grupy. Kiedy jednak dostali własne mieszkania i w „Gawrze” powoli przestawali bywać, wszystko się posypało. Mityngi tej grupy (sobota, godzina 16:00) albo w ogóle się nie odbywały i nieliczni chętni zastawali zamknięte drzwi, albo nie miał tych mityngów kto prowadzić.

W takich oto warunkach i w klimacie rosnących potrzeb, mój przyjaciel z terapii wymyślił, że założymy nową grupę AA. We dwóch, a co! Mieliśmy już na tym polu pewne doświadczenia, dla grupy AA „Asyż” zorganizowaliśmy kilka miesięcy wcześniej środowe mityngi poranne. Pamiętam jak dziś, jak zimą roku 2000 siedzieliśmy w kuchni po obu stronach pralki pełniącej wówczas rolę stołu i wymyślali nową grupę AA.

Od początku było jasne, że grupa powinna spotykać się w soboty – był to ostatni dzień bezmityngowy w mieście, bo „Gawra” istniała właściwie już tylko teoretycznie. Lokalizacja – siedziba grupy wsparcia, której spotkania odbywały się rzadko, jeśli w ogóle. Godzina – 17:00. Bardzo się wówczas obawialiśmy oskarżenia o tworzenie grupy konkurencyjnej dla „Gawry”. Wymyśliliśmy więc ten godzinny odstęp dla tych, którzy pojadą jednak do „Gawry”. Jeśli mityng się tam nie zacznie, mieli mieć szansę na dotarcie na naszą grupę, w centrum miasta. 
To wszystko okazało się dość proste, największy kłopot mieliśmy z nazwą nowej grupy. Odrzucaliśmy kolejno rozmaite Jutrzenki, Odrodzenia, Świty, Przebudzenia, itp. i kiedy wydawało się, że utknęliśmy w martwym punkcie, wpadłem na genialny pomysł – nazwiemy tą grupę „Wsparcie”. I to było to! 
W tamtym czasie, taka właśnie nazwa grupy miała szczególne, momentami dość pokrętne, znaczenie. Nawiązywała do tych nikłych resztek dobrej sławy grupy wsparcia, które jeszcze, być może, pozostały. W pewnym sensie określała charakter pracy grupy tak, jak chcieliśmy go widzieć. Miała także łagodzić transformację grupy wsparcia w grupę AA „Wsparcie” – liczyliśmy, że wielu nowicjuszy nie zauważy z początku różnicy (i tak też się działo).

Pod koniec 2000 roku zaczęliśmy w soboty o 17:00 robić w piwnicy pod kościołem o.o. franciszkanów „prawidłowe” mityngi AA. Jeśli zjawiał się tam ktoś jeszcze, co w początkowym okresie wcale nie było częste, grzecznie pytaliśmy, czy zamiast spotkania grupy wsparcia możemy zrobić normalny mityng Anonimowych Alkoholików. Sprzeciwu nie było nigdy, ale wtedy jednak wcale nie mieliśmy pewności, że cała ta operacja się powiedzie. Były to działania rozpoznawcze. 
Na początku stycznia 2001, powoli zaczęli się już pojawiać ludzie, przychodzący specjalnie na normalny mityng AA. Nagłośniliśmy wtedy fakt powstania nowej grupy i rozesłaliśmy zaproszenia na założycielski i inauguracyjny mityng nowej grupy AA „Wsparcie”, na 27.01.2001. Podczas tego mityngu mój przyjaciel został skarbnikiem grupy, a ja – nieco później – jej rzecznikiem. 

Staraliśmy się pełnić te służby wyjątkowo odpowiedzialnie, a w szczególności nie dopuszczać do takiej sytuacji, żeby na mityngu grupy AA „Wsparcie” nie było przynajmniej jednego z nas.
Niestety, nasi następcy nie byli już tak zdyscyplinowani i zaczęły zdarzać się przypadki, że mityng się nie odbył, bo nie było nikogo z pełniących służby, a żadna z osób obecnych, nie chciała go prowadzić. 
Sytuacja taka powtarzała się niestety coraz częściej, spadała frekwencja podczas mityngów i wreszcie 27.01.2005 ostatni skarbnik grupy, nie znajdując już następcy, ani żadnej innej osoby gotowej pełnić jakąkolwiek służbę, przekazał resztę pieniędzy grupowych skarbnikowi grupy AA „Asyż” (mityngi obu tych grup odbywały się w tej samej salce) i działalność grupy AA „Wsparcie” została zawieszona. 
Na szczęście nie oznaczało to, że sobotnie mityngi zniknęły z AA-owskiej mapy miasta. Odbywały się one nadal, ale już pod opieką grupy AA „Asyż”. Taki stan rzeczy trwał prawie dwa lata.

Po dwóch zmianach lokalu i na skutek jakichś własnych problemów, sumienie grupy AA „Asyż” uznało, że grupa nie jest w stanie nadal opiekować się czterema mityngami w tygodniu. Znalazły się wówczas osoby gotowe wskrzesić grupę AA „Wsparcie” i objąć w niej służby.

Mityng reaktywujący grupę AA „Wsparcie” odbył się 14.10.2006 i od tego czasu (pod opieką M. i E.) grupa, choć niewielka, działa niezwykle dynamicznie i skupia przede wszystkim AA-owców płci obojga, którzy gotowi są do odpowiedzialnej i zaangażowanej pracy nad Programem Wspólnoty AA.
Właśnie atmosfera sprzyjająca solidnej pracy „na programie”, klimat otwartego dzielenia się własnym doświadczeniem, choćby bolesnym, dla dobra innych, jest w tej grupie raczej regułą, a nie wyjątkiem. Podobnie jak fakt, że jeśli nawet na mityngu jest zaledwie 5-7 osób, to potrafi nam zabraknąć czasu.

Mityngi grupy AA „Wsparcie” prowadzi zwykle kobieta, skarbniczka grupy (stan na luty 2008) i pewnie temu właśnie należy zawdzięczać stosunkowo wysoką frekwencję kobiet. Najwyraźniej czują się tu one bezpiecznie. Podczas inwentury grupy „Wsparcie” w lutym 2008, jej sumienie powierzyło mi służbę mandatariusza.


Historia ta była i jest dla mnie nieocenionym źródłem doświadczeń, przemyśleń i wniosków:

1. Dziś już nie przyszłaby mi do głowy taka samowola i nie brałbym udziału w zakładaniu nowej grupy bez konsultacji oraz wyraźnej aprobaty i wsparcia Intergrupy i innych grup w mieście.

2. Czy ważna była dla mnie rola jednego z „Ojców Założycieli”? To może nie, natomiast cała ta sytuacja początkowo mile łechtała moją ambicję – starzy AA-owcy miesiącami chodzili i narzekali, że w mieście nie ma mityngów w soboty, no to wreszcie dwóch nowicjuszy (miałem wtedy dokładnie 2 lata abstynencji) to załatwiło, rozwiązało problem – tak to wówczas widziałem.

3. Przekonałem się doświadczalnie, że grupa bez służb w zasadzie nie ma szansy na przetrwanie. Może tak doraźnie pociągnąć kilka tygodni, może nawet miesiąc czy dwa, ale na dłuższą metę to się nie uda.

4. Nieco rozgoryczony wymyśliłem wtedy określenie „konsumenci AA”. Mieli to być ludzie prezentujący wyjątkowo konsumpcyjną i roszczeniową postawę wobec Wspólnoty AA, odmawiający konsekwentnie jakiejkolwiek pracy na rzecz grupy, z której korzystają. Oczywiście wiadomo było, że nie dotyczy to nowicjuszy, od których z oczywistych względów nie można oczekiwać czegokolwiek zbyt szybko.
Moje poglądy na ten temat też już są obecnie nieco inne.

5. Najdłużej miałem wtedy wątpliwości wobec sytuacji, w której właściwie czułem się przypierany do muru. Bywało, że słyszałem wprost stwierdzenie: „albo znowu podejmiesz służbę, albo grupa padnie”. Czy fakt założenia grupy (jakkolwiek by to było wówczas nieodpowiedzialne i niedojrzałe) do końca życia obliguje mnie do opieki nad nią, czyli pełnienia jakiejś służby?



sobota, 19 stycznia 2008

Tradycja 5 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.

Wersja pełna: Każda grupa AA powinna stanowić duchową jedność, posiadając tylko jeden zasadniczy cel: nieść posłanie alkoholikowi, który jeszcze cierpi.


Jak rozumiem Tradycję Piątą Wspólnoty AA?

Gdzieś czytałem (możliwe, że na stronie dra Woronowicza, już nie pamiętam), że pomysł samopomocy oraz wzajemnego wsparcia alkoholików zrodził się około sto lat przed oficjalną datą powstania Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. W roku 1840, w mieście Baltimore w USA powstało Stowarzyszenie im. Waszyngtona (Washingtonian Society). Początkowo jego członkami byli jedynie alkoholicy. W niedługim czasie liczba członków Stowarzyszenia przekroczyła wprawdzie sto tysięcy, ale coraz więcej było w nim osób nieuzależnionych (nie alkoholików), polityków, różnych działaczy społecznych i innych. Rozszerzony został także zakres działalności i zainteresowań Stowarzyszenia. Jego członkowie z zapałem angażowali się w walkę o zniesienie niewolnictwa oraz inne działania polityczne i społeczne. Jednak bez względu na to, jak szczytne idee przyświecały jego członkom, Stowarzyszenie bardzo szybko utraciło w ten sposób zdolność pomagania alkoholikom. Jednak doświadczenie to zostało wykorzystane podczas tworzenia i redagowania Tradycji Wspólnoty AA.
 
W swoim czasie popełniłem kilka błędów, typowych zapewne dla wielu nowicjuszy: zachłysnąwszy się Programem Anonimowych Alkoholików, a dokładniej jego skutecznością i wyraźnie zauważalnymi efektami, chciałem to cudowne narzędzie wykorzystać bardziej, na szerszą skalę, „nie chować światła pod korcem”, ale użyć go wobec wszystkich i wszędzie tam, gdzie ktokolwiek potrzebuje jakiejkolwiek pomocy. Kierowałem się oczywiście współczuciem, życzliwością, dobrą wolą i bezinteresownością, ale… dobrymi chęciami podobno wybrukowane jest piekło.
Pewnego razu nieomalże wymusiłem na grupie zgodę na uczestnictwo w zamkniętym mityngu AA lekomanki i hazardzisty (żadne z nich nie było uzależnione od alkoholu). Oni potrzebowali pomocy i o nią prosili, a ja byłem pełen współczucia. W zasadzie można by powiedzieć, że przecież nic takiego się nie stało, z mityngu AA wyszedł obrażony i urażony tylko jeden z alkoholików, a zawsze mogę twierdzić, że jego złości, urazy i obrażanie się, to jest tylko jego problem, a nie mój, ale… Jakoś nie do końca byłem z siebie zadowolony.
 
Przypomniała mi się telewizyjna reklama czegoś tam, a w niej hasło: „jeśli coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego”. Zadałem sobie wtedy pytanie: czy jest możliwe, że skuteczność Anonimowych Alkoholików jest tak duża, głównie dlatego, że koncentrują oni wszystkie siły i środki na tym jednym jedynym celu, nie rozdrabniając swojego potencjału na inne dziedziny? Egoizm? Nie - pragmatyzm. Jeśli przez wszystkie te lata Anonimowi Alkoholicy czegoś się dobrze nauczyli, to wyciągania wniosków z porażek i korzystania z bolesnych, a czasem nawet tragicznych, doświadczeń. To nie klub koleżeński, tu gra idzie o życie. A jeśli tak, to nie stać nas na przeznaczanie na ten cel tylko części wysiłków. Jeżeli będziemy starali się być dobrzy i pomagać wszystkim, to bardzo szybko (historia, którą wspomniałem na początku) przestaniemy być zdolni do pomagania nawet sobie samym. A jako pijący alkoholicy na pewno nikomu już nie pomożemy.
 
W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” jej autor załatwia sprawę krótko: „Lepiej robić jedną rzecz znakomicie, niż wiele rzeczy kiepsko. Oto istota Piątej Tradycji”. Jasne i proste! Z kolei w książce „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” znaleźć można (str. 302) taki oto tekst: „Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego”.
 
Kiedy dobrnąłem jakoś do Piątej Tradycji i uznałem, że jak najbardziej jest ona dla mnie, pomimo, że zaczyna się od słów „Każda grupa…”, pojawiły się kolejne „schody”, rozmaite wątpliwości i problemy.
Związane były one przede wszystkim z pytaniami: co w praktyce oznacza „nieść posłanie” – a przy okazji, jak to posłanie brzmi – oraz, kim jest alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”?
 
Podpatrując i podsłuchując kolegów z dłuższym stażem trzeźwienia i ja swego czasu z zadowoleniem mawiałem, że posłanie AA to ja niosę przez samą swoją obecność na mityngach i nawet jeśli się tam nie odzywam, to i tak zrobiłem swoje, a w domyśle – zasłużyłem na pochwałę. No, cóż… Może jest w tym jakaś racja i sens, natomiast na swój użytek dzisiaj „widzę” to zagadnienie odrobinę inaczej. Posłanie AA wydaje mi się czymś w rodzaju „dobrej nowiny” dla osób uzależnionych, alkoholików, która brzmi tak: alkoholik może żyć, a nawet dobrze żyć, bez alkoholu. I… to – na samym początku – jest w zasadzie wszystko. Najpierw rzeczy najważniejsze!
 
Jak zrealizować to założenie w praktyce, także temat poradni odwykowych, terapii dla osób uzależnionych, mityngów, Programu Dwunastu Kroków i różnych form jego praktycznej realizacji, to wszystko są sprawy następne. Czy tak rozumiane posłanie (alkoholik może dobrze żyć bez alkoholu) niesiemy podczas mityngów AA kolegom alkoholikom z kilkuletnią abstynencją? Tu stajemy przed pytaniem, kim ostatecznie jest ten alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”? Wydaje się, że i na to pytanie autor wyżej wspomnianych książek, odpowiada w Wielkiej Księdze chyba dość jednoznacznie: „… nasza wspólnota doszła do wniosku, że ma tylko jedno i wyłącznie jedno szczytne zadanie: nieść posłanie AA tym wszystkim, którzy nie wiedzą, że mają wyjście”.
 
Prawdopodobnie nie wrócą już czasy, w których Anonimowi Alkoholicy wyciągali pijaków z barów, pubów, lub odwiedzali w Izbie Wytrzeźwień, ale czy coś stoi na przeszkodzie, żeby w tejże Izbie, na detoksie, w przychodni rejonowej i innych takich, czy podobnych miejscach, zostawić ulotki informujące, że jest nadzieja? Czy stoi coś na przeszkodzie, żebym dbał o swoją grupę AA i starał się wraz z innymi jej członkami, by funkcjonowała ona zgodnie z zasadami AA i tym samym skutecznie niosła posłanie Wspólnoty? Czy codzienną „materializacją” Piątej Tradycji nie jest także – a może przede wszystkim – służba? Tu, wydaje mi się, problemów miałem najwięcej, a i zmiany, które obserwuję w swojej postawie wobec służb AA, są chyba najbardziej spektakularne.
 
Startowałem z pozycji mocno niechętnej podejrzliwości wobec osób pełniących dowolne służby i samej idei służb i służenia. Wynikało to oczywiście z mojego kompletnego niezrozumienia celu i sensu tych działań. Przechodziłem dość długi etap obojętności, następnie ograniczonej akceptacji, ale tylko służb wewnątrz grupy i kilku innych i w pewnym momencie zatrzymałem się na stanowisku, które można określić jako zrozumienie i nawet szacunek dla osób pełniących służby i spłacających w ten sposób swój dług wobec Wspólnoty AA. Dostrzegałem już cel, choć nie do końca rozumiałem głęboki sens tego zagadnienia. W moim życiu ten okres wydaje mi się niezwykle ważny – uznawałem już własne zobowiązania i powoli stawałem się gotowy, jak każdy normalny, dojrzały człowiek, rozpocząć ich regulowanie. W tym stanie ducha i umysłu mogłem już, w sposób mniej więcej składny, pełnić jakąś służbę. Cel całej struktury służb AA był już dla mnie jasny – chodzi o sprawne, skuteczne działanie Wspólnoty, ale jaki sens – prywatny, osobisty, wewnętrzny – miało to mieć konkretnie dla mnie?
 
Pewnego razu, opowiadając jakieś wydarzenie, mój sponsor powiedział, że jedynym celem i sensem mojej służby jest to, abym stawał się lepszy. To było właśnie TO!
Przez rok służby w Intergrupie nauczyłem się więcej niż przez kilka lat chodzenia, nawet dość często, na mityngi. Paradoksalne jest to, że najwięcej nauczyli mnie oponenci i przeciwnicy. Ale nie, nie moi przeciwnicy – w służbach nie powinno być przeciwników – chodzi mi o przeciwników pewnych moich postaw, zachowań, myślenia. Przeciwników mojego egoizmu i egocentryzmu.
 
Pozornie mogło się wydawać, że wszystko jest w porządku – no, przecież chodzę często na mityngi AA, nie piję, a utrzymywanie abstynencji nie stanowi w tej chwili dla mnie problemu. Po co mam być, stawać się coraz lepszym człowiekiem? Dla kogo? Dopóki pamiętam i wierzę w słuszność powiedzenia, zgodnie z którym „tyle tylko jesteśmy warci, ile potrafimy pomóc drugiemu człowiekowi”, nie powinienem mieć większych problemów z odpowiedzią. Stając się lepszym człowiekiem, w szerokim znaczeniu tego słowa, więcej mam do ofiarowania, lepiej i skuteczniej jestem w stanie pomóc… temu alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.
 
Tak oto potrzebowałem półtora tysiąca słów, żeby zbliżyć się nieco do tej treści, którą dr Bob wyraził podczas swojego ostatniego publicznego wystąpienia. Dowcip polega na tym, że on zrobił to jednym zdaniem mówiąc, że jak ścisnąć cały ten program, to właściwie zostają dwie rzeczy: miłość i służba.
 
Jakiś czas temu w moim mieście padła propozycja zorganizowania mityngów AA dla weteranów. Byłem zdecydowanie przeciwny… do momentu, kiedy mi powiedzieli, że ja też będę mógł przychodzić, bo mam pięć lat abstynencji, a wnioskodawcy wymyślili, że u nas weteran będzie się liczył od lat pięciu. Ostatecznie grupa ta nie powstała (i moim zdaniem bardzo dobrze), ale problem mityngów organizowanych specjalnie dla… skłonił mnie po latach do zastanowienia, jak się one mają do Pierwszej i Piątej Tradycji?
 
Mityngi dla weteranów, dla kobiet, dla rudych, dla łysych, dla młodych, dla grubych… Zawsze przecież można twierdzić, że ich problemy są w jakimś tam sensie wyjątkowe, specyficzne i nie dotyczą całej populacji, tylko… czy rzeczywiście ma to jakiś sens? W końcu samo życie jest… koedukacyjne. Ale, przede wszystkim, Pierwsza Tradycja mówi o potrzebie jedności, a nie o podziałach.
Z drugiej strony, czy rzeczywiście powinienem się upierać, że będę chodził do takiej grupy ludzi, z którymi normalnie nigdy nie miałem kontaktu? Choćby grupa „Za kurtyną”, na którą chodzą aktorzy, czy jakaś grupa zorganizowana w klasztorze, specjalnie dla księży?
 
Przeciwnicy mityngów „kobiecych” i „męskich” powołują się na Preambułę. Owszem, napisano w niej, że AA jest Wspólnotą mężczyzn i kobiet, jednak nie napisano, że na każdą grupę muszą, czy powinni, chodzić razem mężczyźni i kobiety. Kwestia ta nie dotyczy Preambuły, a raczej Piątej Tradycji: „Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi”. Nie ma w niej żadnych podziałów czy ograniczeń. Jeśli grupa odmawia pomocy alkoholikowi ze względu na to, że nie pasuje on do profilu grupy, to ewidentnie łamie Piątą Tradycję i nie realizuje swojego głównego celu. Oczywiście działanie takie wydaje mi się sprzeczne również z duchem Pierwszej Tradycji.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by zorganizować grupę uzależnionych kobiet, grupę młodych, grupę łysych, weteranów, cyklistów itd. Uważam jednak, że w myśl Piątej Tradycji, drzwi grupy AA powinny być stale otwarte dla każdego poszukującego pomocy alkoholika.
 
Czy grupa tylko dla… jest grupą AA-owską? Często powtarzam (bywa, że muszę powtarzać sam sobie), że we Wspólnocie jest tylko jeden człowiek zobowiązany do przestrzegania zasad – ten, kto sam tak postanowi. Tak, taka grupa jest grupą AA – jeśli jej członkowie tak postanowią. To oni decydują, czy grupa będzie działać w oparciu o dwanaście Tradycji, czy może tylko o jedenaście, lub dziesięć. I, co do pewnego momentu irytowało mnie najbardziej, wolno im.
 
Od wiosny 2010 roku grupy w moim mieście niosą posłanie poprzez ofiarowywanie literatury AA-owskiej miejskim bibliotekom publicznym. W ten oto sposób książki, które normalnie dostępne są tylko u AA-owskich kolporterów, mogą trafić do tych, którzy o nie pytają, którzy informacji na temat Wspólnoty szukają.
 
Przy okazji dodam, że jest to metoda zgodna z moim osobistym i prywatnym podejściem do rzeczy, który zawiera się w dwóch punktach, będących parafrazą słów pewnego mnicha: 
1. O AA mówić wtedy, gdy pytają. 
2. Żyć w taki sposób, żeby pytali.




Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.