Słyszeliśmy kiedyś (kilka osób), jak ksiądz, w rozmowie z kolegą po fachu, określił konfesjonał jako kibel. Musiał odbębnić swoje godziny w kiblu, a jego kolega po fachu tylko ze zrozumieniem i współczuciem pokiwał głową. Ktoś się zaśmiał, ktoś oburzył, ale połowa z nas rozumiała: godzina za godziną wysłuchiwanie wyrzygiwanych ludzkich podłości i obrzydliwości, to nie jest zajęcie przyjemne. Nawet za pieniądze.
Miałem kiedyś swoją stronę internetową, ale po kilku latach przestało mnie być stać na jej utrzymywanie (domena i hosting). Przeniosłem się wtedy na darmową platformę blogową od Google – nic nie płacę, nic nie zarabiam, prosty układ. A w takim razie, czemu miałbym się babrać w cudzych złościach, urazach, nienawiściach i zawiściach?
Po co mi to było? To bardzo dobre pytanie. Zwłaszcza z akcentem na było. Bo tu też zaszła duża zmiana. Komentarze do artykułów na blogu miały być czymś w rodzaju papierka lakmusowego albo systemu wczesnego ostrzegania, że coś złego dzieje się z moim myśleniem, więc przyjaciele z AA mogli mi, życzliwie, zwrócić uwagę. Inną korzyścią była wymiana doświadczeń, przekonań i poglądów z innymi alkoholikami. Po kilku latach w AA raczej wiedziałem, kogo z grupy na co stać, kto co powie, jakie ma przeżycia. Internet ułatwiał relacje z ludźmi z daleka.
A w takim razie, po co mi to teraz (nadal mam na myśli system komentarzy, a nie blog w ogóle)? Zorientowałem się, że mam trudność z odpowiedzią na to pytanie. Te argumenty z początków, okazały się nieaktualne. Może czasem, niezbyt często, czyjś komentarz mógł stać się inspiracją do nowego tematu, ale to raczej rzadko i coraz rzadziej.
Otwieram Nietoperza (mój program pocztowy) i kiedy widzę kilka-kilkanaście przychodzących informacji z bloga, że są nowe komentarze do moderowania, to ostatnio czuję się zmęczony i zniechęcony, zanim jeszcze zacznę je czytać.
Komentarze bardzo, bardzo rzadko dotyczą tego, co napisałem. Kiedy w niedawnym artykule zwróciłem uwagę, że czytelnicy nieustannie żrą się między sobą, to komentarze do niego też były (w większości) żarciem się między sobą. Coraz częściej uważam, że pewna grupa alkoholików jest ewidentnie uzależniona od internetowych przepychanek i wojenek, które z czasem robią się coraz bardziej agresywne. A ja coraz gorzej czuję się w tym kiblu.
Kiedyś postawiłem sobie pytanie: czy z drugim człowiekiem siadam przy jednym stole, by się porozumieć? Bo może głęboko w czarnej dziurze mam porozumienie, może chcę go do czegoś przekonać, namówić, ośmieszyć, zaatakować i… wygrać?
Proponuję znaleźć sobie inne miejsce do manifestowania swojej teoretycznej wiedzy, fanatyzmu, wiecznego rozdrażnienia, frustracji, potrzeby wojowania i udowadniania innym racji, bo – przynajmniej na razie – na moim blogu nie będzie to możliwe, nawet dla posiadaczy konta Google.
Wydaje mi się jednak, że gdybym zaproponował Krok za Krokiem - internetowy Warsztat 12 Kroków i 12 Tradycji AA, ten sam, który dwa razy w roku odbywa się w Woźniakowie (krok-za-krokiem@googlegroups.com), to pewnie nie miałoby to sensu – tam zwyczajowo pisze się na temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz