W październiku 2018
przyszedł mi po głowy pewien temat związany z Krokiem Dziesiątym. Zauważyłem,
że dwóch moich kolegów, co ciekawe w sposób zupełnie różny, popełnia prawdopodobnie ten sam błąd, a jako
że mi na nich zależy, chciałem jakoś przestrzec, pomóc w jakichś sposób. Z
mojego skromnego doświadczenia wynika, że porzucenie obrachunku moralnego albo
robienie go tylko dla samego siebie, to jest bez elementu przyznawania się
głośno do błędu, jest szalenie niebezpieczne, ale – co najgorsze – nie
natychmiast, nie od razu, więc trudno zauważyć.
Zastanawiałem się też
nad zdolnością przyznawania się do błędów nie tylko pojedynczych alkoholików,
ale i struktur Wspólnoty AA w Polsce. Inwentura mojej grupy była wczoraj, a
kiedy odbyła się taka operacja w przypadku Rady Powierników albo Konferencji?
Takie to kwestie
zajmowały mnie od pewnego czasu, ale kiedy siadałem do pisania, nic mi jakoś z
tego nie wychodziło. Życzliwość i koleżeństwo oraz troska o wspólne dobro nie
wystarczały i wychodziła mi teoretyczna połajanka z wyżyn moralizatorstwa,
więc… lądowała w koszu.
To popełniłem wtedy błąd.
Może nie jakiś fundamentalny, ale jednak godzący w moje ego. Trzy-cztery dni
później przyznałem, że nie miałem racji, że się myliłem. Przy tej okazji
przypomniałem sobie, że już ponad rok nie przyznawałem się komuś do błędu
bieżącego, popełnionego teraz, bo przyznawanie się do błędów z okresu picia, to
już rutyna i nic nie kosztuje. Tak oto znów stałem się gotowy dawać przykład, a
nie wykład.
Obawiałem się, że moi
koledzy tak daleko już zabrnęli na swojej niebezpiecznej drodze, że mogą uznać,
iż moje przyznanie się nie ma znaczenia, bo i kto to jest Meszuge? No przecież
nikt! Taki to się może przyznawać, ale przecież oni, na swoich stanowiskach, w
ich specjalnych i szczególnych
sytuacjach, na ich poziomie itp., to przecież zupełnie coś innego, nie
ma co porównywać.
Niesamowicie ucieszyłem
się, bo wyglądało na to, że obaj zareagowali pozytywnie, to jest wykonali pewne
działania, świadczące o tym, że wracają na szlak. Nadal trochę mi było głupio z
powodu zrobienia z siebie koncertowo durnia, ale radość była większa – tak, to
działa! – miałem ochotę powtarzać każdemu spotkanemu alkoholikowi – daj
przykład, a nie wykład, a zaczynają się dziać cuda!
Po dwóch-trzech
tygodniach nadzieje szlag trafił. Moi koledzy wrócili do swoich poprzednich postaw, a nawet – mam wrażenie – okopali się na nich jeszcze bardziej. A
mnie zaskoczyła własna reakcja – zwykle złoszczę się, gdy ktoś upiera się przy
ewidentnych bzdurach lub swoich bezsensownych przekonaniach – ale teraz było i
jest inaczej: po prostu tylko (tylko?) bardzo mi smutno.
A co z tą inwenturą
struktur AA? Wspólnota w Polsce dynamicznie się zmienia, ogólnie w dobrym
kierunku, choć dla mnie – trochę za wolno – ale idzie we właściwą stronę. W
każdym razie te zmiany ujawniają (jak cofający się lodowiec) coraz więcej
rozmaitych błędów całej Wspólnoty. Do błędów w tłumaczeniu Wielkiej Księgi
dochodzi wyjątkowo zła Propozycja Scenariusza Mityngu, dochodzi mocno
problematyczny Poradnik dla Służb, który zamiast podpowiadać rozwiązania dobre,
zaleca czasem stare, błędne.
Zwróciłem się do
alkoholika, który najlepiej zna historię AA w Polsce i dowiedziałem się, że
owszem, Wspólnota przyznała się do błędu w 1995 roku (chodziło o ustalenie
trybu działania delegata KSK z pominięciem kwestii jego pracy w terenie). Ups!
Trochę jakby skromnie, prawda? W żadnym razie
nie chodzi o szukanie winnych wśród konkretnych osób (o winie orzeka sąd), choć
zapewne może paru osobom przydałaby się świadomość konsekwencji ich działań. Wskazywanie
kogoś palcem z okrzykiem świętego oburzenia – to ty wszystko spier…! – niewiele zmieni. Chodzi jedynie o to, że
tylko jeden typ błędów nie zostanie nigdy w pełni naprawiony – błędy przemilczane,
ukryte, zmanipulowane. Udawanie, że nic się nie stało, że zaufani słudzy, jako
całość, nigdy nie popełnili żadnych błędów, chyba jednak nie buduje zaufania do
Wspólnoty, ani nie wpływa pozytywnie na jej wiarygodność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz