Tekst
ten składał się będzie z dwóch części. Najpierw zalety, plusy, bo ważniejsze.
Napisałem z kilkaset opinii oraz recenzji różnych książek, ale z tą jest jakoś inaczej, trudniej. Z oczywistych
względów zresztą. Wielka Księga AA to nie jest czytadło do poduszki, nie
rozrywka ani miłe spędzenie czasu. Książka ta ma wyjątkowe znaczenie w moim
życiu ze względu na konkretne efekty zawartych w niej treści. Bez Winnetou,
Tomka Sawyera, Sherlocka Holmesa, Skrzetuskiego, Kmicica i innych bohaterów
literackich byłbym na pewno uboższym duchowo i intelektualnie człowiekiem, ale
bez rozwiązania problemu alkoholizmu zawartego w WK, być może już bym nie żył.
Kilkanaście lat przeżyłem w AA
razem z pierwszymi trzema wydaniami „Anonimowych Alkoholików”. Kiedy trafiłem
na swój pierwszy mityng, jeszcze trwały gorące dyskusje nad sensem wydania
drugiego, które pojawiło się jakieś dwa lata wcześniej, ale jeszcze przed
wydaniem trzecim (2005) wiedziałem już dość dużo o błędach w nich zawartych,
błędach w tłumaczeniu albo nawet nie tyle błędach, co celowej manipulacji tekstem
w taki sposób, by dostosować go do przekonań psychoterapeutów.
Wreszcie, po kilku latach oczekiwań, a do cierpliwych jakoś nie
należę, doczekałem się tak zwanego wydania czwartego (nie jest ono tak naprawdę czwarte, ale o tym to już innym razem). W końcu mamy grubaśne tomisko,
prawdziwie Wielką Księgę, bo pierwszy raz w Polsce zawiera ona osobiste
historie członków AA. Tego elementu nie sposób przecenić, tylko my, w AA w
Polsce, nie byliśmy nauczeni i przyzwyczajeni z niego korzystać.
Nie znam języka oryginału, więc
nie mogę z pełnym przekonaniem twierdzić, że nowa polska wersja przełożona została
bezbłędnie, wątpię. Ledwie się książka ukazała, a już pojawiły się zarzuty, że pewne
fragmenty zostały dopasowane do przekonań jednego z tłumaczy, przekonań,
dotyczących pewnego specyficznego sposobu realizacji Programu (pendolino). Ja w to nie do końca wierzę, ale właśnie z powodu nieznajomości angielskiego, tego tematu podejmować
nie zamierzam w żaden sposób. To o czym mam pojęcie i co jestem w stanie
zrobić, to ocena polszczyzny i czytelności nowego wydania.

Nasze nowe, czwarte rzekomo wydanie
„Anonimowych Alkoholików” uważam za całkiem dobre, ale przede wszystkim
ewidentnie lepsze od poprzednich. Nie ma w nim już zakłamań
psychoterapeutycznych, nie ma pomieszania czasów, nie ma rażących
niekonsekwencji. Znakomite i proste jest wyjaśnienie, dlaczego w V Kroku trzeba
dokonać wyznania także drugiemu człowiekowi! Podobnie kapitalny jest opis Kroku
IX, a także tzw. „obietnice IX Kroku”. Te elementy są teraz tak dobre i
poruszające, że to zatyka dech w piersiach. Tu już nie ma najmniejszej
wątpliwości, że są to treści głęboko duchowe. Rzecz jasne nie tylko te, ale
przecież nie będę cytował akapitu za akapitem.
Na ile satysfakcjonuje mnie
nowe wydanie? W skali 1-10 powiedziałbym, że na jakieś 6-7 punktów. Tu muszę
dodać, że niektóre kawałki, które mi się nie podobają, są wątpliwe też w
oryginale (zakładam, że skoro jakiś fragment tekstu jest taki sam we wszystkich
polskich wydaniach, to zapewne problematyczny jest tu oryginał, a nie
przekład). Przykład: Po prostu mówimy, że
nigdy nie poradzimy sobie z piciem, dopóki nie zrobimy wszystkiego, co w naszej
mocy, by uporządkować przeszłość [s. 78]. Informowanie osoby skrzywdzonej,
że zadośćuczynienia dokonujemy właściwie tylko dlatego, żeby poradzić sobie z
piciem, bo taki jest sens tego przekazu, uważam za skur… i tyle. Są też w
tekście fragmenty (mało), które z upływem czasu faktycznie przestały być
aktualne.
W każdym razie książka jest
znacznie, strategicznie lepsza niż była. Sponsorzy nie będą już tracić czasu na
wyjaśnianie podopiecznym wielu wątpliwości, wynikających jednak nie z zawiłości Programu,
a z wątpliwego tekstu. Teraz będą tylko tłumaczyć błędną polszczyznę i szalejącą samowolę tłumaczy.
Błędami i wątpliwościami
dotyczącymi wersji polskiej zajmę się w dalszej partii tego tekstu, ale zawsze chciałbym,
żeby jasne było, że kilkanaście pokracznych drzew (no, może kilkadziesiąt, ale nie kilkaset!) nie powinno wpływać na ocenę całego lasu. A że nie wyszło tak
dobrze jakby mogło…
Wielka Księga po polsku, czy (staro)polska Wielka Księga? Czyli... co mi się nie podoba.
Parę kwestii wymaga uzgodnienia, żeby
jednoznacznie zrozumiałe było to, co napiszę dalej.
Po pierwsze. Nie jestem językoznawcą, ani
polonistą. Edukację zakończyłem na technikum budowlanym. To oznacza, że jeśli
mnie w tekście wali coś po oczach, to już musi być błędem rażącym.
Nie znam angielskiego, nie jestem więc w stanie
sprawdzić, czy coś tam zostało dobrze przełożone. Koncentrowałem się przy
czytaniu na nowej wersji polskiej – do starej wracałem rzadko (na razie), jeśli
w ogóle. Interesował mnie tylko tekst podstawowy. Historie osobiste uważam za
istotne, ale nie aż tak strategicznie ważne.
Po drugie. Miron Białoszewski używał znaków
interpunkcyjnych w sposób skandaliczny, każdy nauczyciel w podstawówce uznałby
to za poważny błąd, ale… Białoszewskiego się nie poprawia, to Artysta i
specyficzne błędy były wyrazem jego ekspresji poetyckiej, literackiej; tworzył
Sztukę. „Anonimowi Alkoholicy” to nie jest sztuka, a jej autor nie był
genialnym artystą. WK to tylko poradnik, duchowy, to prawda, ale nadal tylko
poradnik. Jako taka książka ta powinna być prosta w odbiorze i jednoznacznie
rozumiana. Jeśli autor albo drukarz popełnił błąd (osoby, które interesują się
historią wiedzą, jak wielki wpływ miał na ostateczny wynik bezimienny,
przypadkowy pracownik drukarni), to należy go poprawić – w imię wspólnego
dobra. WK nie jest Pismem Świętym, a Bill W. nie jest AA-owskim błogosławionym
mężem, którego błędy muszą pozostać w tekście na zawsze, bo wyszły spod jego
cudownego, świętego pióra.
Po trzecie. W tekście należało poprawić błędy, to
oczywiste i zrozumiałe. Jeśli jednak zespół zmienia wyrazy i frazy, które
błędne nie były, to zakładam, że – jeśli są ludźmi trzeźwymi – bez
najmniejszego problemu potrafią odpowiedzieć na pytanie: po co? Jeśli takiej odpowiedzi udzielić nie mogą albo nie chcą, to
mamy do czynienia z szalejącą samowolą, z próbą odciśnięcia na tekście własnego
piętna, z jakimiś chorymi ambicjami. O żadnych zaufanych sługach mowy nie ma w
przypadku alkoholików, którzy odmawiają zdania relacji, rozliczenia się z
powierzonej im służby. Powtarzam – zmienić oczywiście wolno, tylko trzeba
wiedzieć, po co? Zmiany na lepsze (prostsze, bardziej zrozumiałe) są mile
widziane. Zmiany na gorsze są niedopuszczalne. Zmiany na inne, bo JA tak chcę i
JA tak sobie wymyśliłem, to manifestacja nietrzeźwości oraz pogardy dla
czytelnika.
Przykłady prezentowane niżej, to celowe i świadome
działanie. A tak, bo chyba nie robili tego w jakichś odmiennych stanach
świadomości (po pijanemu), i robili to we czworo – jedna osoba może coś
przeoczyć, ale cztery? Nie, to nierealne. Czemu czworo, a nie pięcioro? Bo
chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie domagałby się od Amerykanki, bardzo
słabo, tragicznie wręcz mówiącej po polsku, żeby brała udział w tworzeniu
polskiej wersji; jej zadanie, jak się domyślam, polegało na pomocy w
zrozumieniu wersji amerykańskiej.
Konkrety. Myślałem, żeby jakoś pogrupować błędy i
moje wątpliwości (bo nie wszystko jest w nowej wersji błędem!) według takich
lub innych kryteriów, chyba jednak prościej będzie kierować się po prostu kolejnością
stron.
DYLEMAT
Brak siły – to był nasz dylemat.
(s. 45)
Dylemat,
według Słownika Języka Polskiego PWN, to «problem, którego rozwiązanie polega
na trudnym wyborze między dwiema tak samo ważnymi racjami».
Błąd mniej
więcej tak koszmarny, jak zdanie: przez
całą podstawówkę byłem prymasem. Tak więc jest to błąd rażący potwornie,
skandaliczny. Brak nogi, to
nie jest dylemat, brak pieniędzy, to nie jest dylemat, nadmiar włosów na głowie,
to nie jest dylemat itd. – nie ma wyboru, nie ma dylematu!
INWENTURA
4. Zrobiliśmy wnikliwą i odważną osobistą
inwenturę moralną. (s. 59)
10. Prowadziliśmy nadal osobistą inwenturę, z
miejsca przyznając się do popełnianych błędów. (s. 59)
Ta cała
inwentura pojawia się też w innych miejscach w tekście.
Określenie inwentura raczej nie występuje już we
współczesnym języku polskim. W Słowniku Języka Polskiego PWN (https://sjp.pwn.pl/sjp/inwentura;2561935.html
dostęp listopad 2018) jest tylko przekierowanie do słowa inwentaryzacja. Jak widać. Za to słowo obrachunek było normalne, zrozumiałe, współczesne, stosowane bez
wątpliwości. Poza tym w Polsce od dawna działają Regionalne Izby Obrachunkowe,
więc to określenie jest najzupełniej normalne i współczesne.
Przedsiębiorstwo, które nie sporządza regularnie
inwentury, przeważnie bankrutuje. Robienie inwentury handlowej to proces
identyfikowania faktów i mierzenia się z nimi. (s. 64)
Otóż nie! Nic takiego się nie dzieje ani nie działo w Polsce
(może poza Kaliszem), przynajmniej od I wojny. W przypadku pojedynczego sklepu
albo magazynu dokonuje się w Polsce i zwykle dokonywało raczej inwentaryzacji,
remanentu albo kontrolnego spisu towarów. W przypadku całych firm sporządzany
jest bilans. Nigdy (albo bardzo, bardzo, bardzo rzadko) na żadnym sklepie nie wisiała
kartka „inwentura” (wyjątkowy jest tu Kalisz). To jest pojęcie staropolskie,
mało znane, używane najczęściej tylko przez Anonimowych Alkoholików w Polsce na
określenie spotkania grupy, podczas którego omawiane są sprawy związane z
realizacją V Tradycji AA lub inne organizacyjne.
Pytanie: PO CO
w procesie tłumaczenia całej Wielkiej Księgi obrachunek moralny został zamieniony na cudaczną inwenturę? W jakim celu? To może nie błąd, chyba, że
stylistyczny, ale ewidentnie zmiana na gorsze!
SAMOLUBSTWO
Samolubstwo,
skupianie się na sobie – to jest, jak sądzimy, źródło naszych kłopotów! (s. 62)
Egoizm, który
wyraźnie jakoś zniknął, w języku polskim występuje ponad pięć razy częściej niż
to samolubstwo.
PO CO? Po co
używać pojęć i określeń rzadko używanych, niezbyt powszechnych, kiedy dostępne
są i były zwyczajne, powszednie, zrozumiałe? To oczywiście nie jest błąd,
chyba, że stylistyczny, jak w przypadku tej nieszczęsnej inwentury (tekst
stylizowany na staropolski), ale moim zdaniem to ewidentnie zmiana na gorsze!
POŚWIĘCENIE JEST BE?
Aby wiara była żywa, musi jej towarzyszyć
samopoświęcenie i… (s. 94 ale też 15)
W starej
wersji było „poświęcenie” – w czym przeszkadzało? Były może wątpliwości, czy
alkoholicy chcą poświęcać prezesa Kaczyńskiego albo rodzinę sąsiada? PO CO
tworzyć takie dziwolągi? Ewidentnie zmiana na gorsze! Poza tym wyraźnie już
chyba widać jakąś fiksację zespołu tłumaczy na przedrostek „samo…” („samodyscyplina”,
„samopoświęcenie”, „samonapęd”, „samolubstwo” i możliwe, że i inne samo...).
ŻYCZLIWOŚĆ NIEPOTOCZNA
Alkoholik, który może i chce wydobrzeć, potrzebuje
odrobiny życzliwości (w potocznym tego słowa znaczeniu).
(s. 99)
A życzliwość w niepotocznym znaczeniu? Co to
ma być?! Poproszę może o przykłady potocznie i niepotocznie rozumianej
życzliwości. PO CO tworzyć takie dziwolągi?
PODEJRZANE PRZYSŁOWIA
My, rodziny należące do Wspólnoty Anonimowych
Alkoholików, trzymamy kilka przysłowiowych trupów w szafie. (s. 126)
Bez sensu. Nie
ma w języku polskim żadnego przysłowia z trupem w szafie. Owszem, była taka
czeska komedia kryminalna z 1960 roku „Trup w każdej szafie”, ale co to ma
wspólnego z AA? Błąd frazeologiczny.
JACY TACY…
Dziewięć – AA, jako takie, nie powinno nigdy stać
się organizacją... [572]
Jakieś to
dziwaczne i koślawe. Wydaje mi się, że w takiej konstrukcji powinna mieć
miejsce zgodność określeń oraz orzeczenia co do liczby i rodzaju, np. AA jako tacy nie powinni nigdy stać się
organizacją. Jednak to przekracza moje kompetencje, więc nie będę się
upierał.
KURSYWA
W wielu
miejscach w tekście jego fragmenty zapisane są kursywą, to jest pismem
pochylonym. Kursywa jest formą wyróżnienia fragmentu tekstu; inne formy, to
pogrubienie, podkreślenie albo wersaliki. W Polsce przyjęło się kursywą
zapisywać cytaty. Czy w WK to są cytaty? Nic o tym nie wiadomo. Owszem, tak
było w oryginale (i zdaje się też nie wiadomo, po co i dlaczego), ale i co w
związku z tym? PO CO powielać niezrozumiałe dziwności albo błędy oryginału?
MANIFESTACJA SAMOWOLI MAKSYMALNA i SKANDALICZNA
Dwanaście – Anonimowość stanowi duchową podstawę
wszystkich naszych Tradycji, przypominając nam zawsze, że zasady są ważniejsze
od osobowości.
Zasady są
ważniejsze od osobowości? Od jakiej osobowości? Od czyjej osobowości? To jest już kompletnie niezrozumiały bełkot! To nic nie znaczy!
OSOBOWOŚĆ
1. «człowiek o
cechach wyróżniających go spośród innych ludzi»
2. «całość
stałych cech psychicznych i mechanizmów wewnętrznych regulujących zachowanie
człowieka»
Cóż… ze
słowników też trzeba umieć korzystać.
Pierwsza
definicja jest prosta, jasna, zrozumiała, ale pod warunkiem, że ta wyróżniająca
cecha jest znana, podana. Tak byłoby w zdaniach np. Zasady są ważniejsze od dominujących osobowości albo Zasady są ważniejsze od apodyktycznych
osobowości, Zasady są ważniejsze od
medialnych osobowości, czy wreszcie moje ulubione, które proponowałem
tłumaczom dawno temu: Zasady są ważniejsze od naszych osobowości.
Naszych, czyli oczywiście alkoholików! Nic nowego, że mamy albo mieliśmy
zaburzoną osobowość – proste, prawda?
Jeśli tej
wyróżniającej cechy nie ma (a w tekście WK nie ma!), to w grę wchodzi definicja
numer dwa i wówczas wychodzi na to, że AA-owskie zasady są ważniejsze od stałych cech psychicznych i mechanizmów
wewnętrznych regulujących zachowanie człowieka. Ups! Co to niby ma być?! A
na dodatek – jako że osobowość, jakąś,
jakąkolwiek, ma każdy człowiek, jest to godna niebezpiecznej sekty próba
narzucenia zasad AA całemu rodzajowi ludzkiemu. Otóż nie – AA-owskie zasady nie
są ważniejsze od wszystkich ludzi na ziemi.
Jest to też
skandaliczna manifestacja samowoli, arogancji i spektakularne odrzucenie Kroku
Drugiego i Trzeciego AA. Dlaczego? Tłumaczy nie udało mi się przekonać, jak
widać, bo i co ma do gadania jakiś technik budowlany i pijak na dodatek, więc
skonsultowałem sprawę (chyba nie tylko ja) z osobami kompetentnymi ponad
wszelką wątpliwość, z językoznawcami, autorami słowników, i zrobiłem to tak
dawno temu, że w tekście naszej książki można było to cudactwo poprawić, bo
podsuwałem im to pod nos wiele razy!!! Proszę bardzo (korespondencja z poradnią
PWN z czerwca i lipca br. oraz ich opinia na ten temat):
I dalej:
I dalej:
I dalej:
Itd. Itd. Itd.
---
Konsultacji na
temat spektakularnie spier… tekstu Dwunastej Tradycji, co do tych osobowości,
jest zapewne więcej, ale pozostałych proponuję szukać na własną rękę.
Absurdalny wyczyn zespołu tłumaczy oznacza po prostu niezdolność do przyjęcia, że ktoś
(np. docent habilitowany, polonista, językoznawca) stanowi siłę większą niż
moja własna w zakresie poprawnej polszczyzny (Drugi Krok) oraz widoczny brak
Siły i kompletna niezdolność do podporządkowania się komuś takiemu (Krok
Trzeci). Bo wyraźnie, nikt mi nie będzie
mówił, jak mam pisać, prawda?!
Wspólnota AA,
szukając tłumaczy nowej wersji WK, najwyraźniej skoncentrowała się na
kwalifikacjach związanych z językiem angielskim. Szkoda, że zupełnie nie
sprawdzono ich kompetencji w zakresie języka polskiego – przynajmniej na
poziomie gimnazjalnym. Te żałosne osobowości,
czy dylemat, to po prostu hucpa albo
kompletna nieudolność.
A tak niewiele
brakowało, żebyśmy mieli spokój z Wielką Księgą na wiele dziesięcioleci…